Uciekinier z Mordoru

Wskoczyć na swoje

Blisko 15 lat przepracowała w branży paliwowej, z czego 11 w jednej korporacji. W końcu postanowiła rozkręcić własny biznes, a teraz… Teraz wszyscy wokół niej… skaczą.

Izabela Marczak: Jaką powierzchnię ma obiekt, w którym właśnie się znajdujemy?

Dorota Kierznikowicz: 2,5 tys. metrów kwadratowych. To największy z naszych lokali, a oprócz Warszawy działamy jeszcze w Radomiu i w Łodzi.

Teraz zapewne nie ma Pani na nic czasu? Ogarnąć taki biznes to i doby za mało?
Nie jest tak źle. Grunt to dobra organizacja, a ja nigdy nie miałam z tym problemu. Mam czwórkę dzieci i jak na razie nie potrzebuję przy nich pomocy opiekunki. To chyba najlepszy dowód na to, że można pogodzić jedno z drugim – prowadzić własny biznes i jednocześnie nie zaniedbywać życia prywatnego.
Owszem, szukanie odpowiedniej lokalizacji, otwieranie nowych obiektów, zajmowanie się później ich promocją, marketingiem z tym biznesem związanym, rekrutowanie pracowników i nadzór nad obsługą – to zajmuje sporo czasu i kosztuje sporo nerwów. Ale jeśli dobrze się wszystko zaplanuje, trafnie dobierze ludzi, z którymi się współpracuje, to z czasem wszystko zaczyna się samo kręcić.

Kręcić? Tu raczej wszyscy wokół Pani skaczą. I jak Pani z tym się czuje?
Świetnie. Choć przeskok z branży paliwowej na trampolinową wymagał ode mnie ekspresowego dokształcenia się w wielu sprawach. Nim powstał nasz pierwszy park trampolin w Radomiu, ponad rok trwały przygotowania do podjęcia tego wyzwania. Badanie rynku, analizy finansowe, prognozy opłacalności i ryzyka, nasycenie branży, konkurencja. Było też jeżdżenie po kraju i zwiedzanie dosłownie wszystkich obiektów tego typu, rozmowy z ludźmi, którzy prowadzą już podobny biznes, itd.
W końcu, gdy byliśmy już zdecydowani i gotowi ruszyć z takim przedsięwzięciem, okazało się, że w tym sektorze nie ma w Polsce żadnego franczyzodawcy. Tymczasem jako świeżynki w tej branży potrzebowaliśmy know-how i pewnej, gotowej już formuły. Wiedzieliśmy, że na daną chwilę nie możemy sobie pozwolić na budowanie biznesu w mało znanej nam dziedzinie samodzielnie, od podstaw.

Ostatecznie zaczęliście współpracę z JumpWorld
Owszem, ale byliśmy pierwszymi franczyzobiorcami tej firmy. Wcześniej JumpWorld nie był zainteresowany tego typu systemem sprzedaży. Nam jednak udało się go do siebie przekonać. Nie ukrywam, że gdy szliśmy na rozmowy o współpracy, byliśmy bardzo dobrze przygotowani. Wiedzieliśmy, czego chcemy, jak, za ile, a nawet gdzie powstanie nasz pierwszy obiekt, bo zrobiliśmy również mapowanie rynku pod kątem najlepszej lokalizacji.

Mówi Pani „my”, a nie „ja”, co oznacza, że…
Że również mój mąż zrezygnował z etatowej pracy na rzecz prowadzenia wspólnego biznesu. Choć muszę przyznać, że trzy lata temu ja byłam bardziej zdeterminowana , by jak najszybciej wystartować z czymś swoim. Po pierwsze dlatego, że już w VIII klasie szkoły podstawowej wiedziałam, że kiedyś będę miała własną firmę i w końcu należało to marzenie zrealizować. Po drugie – zostałam dość nieładnie zwolniona z firmy, która najpierw podkupiła mnie z BP, dała mi dyrektorskie stanowisko, mówiąc: „rządź i dziel”, po czym – jak już wyprowadziłam jej biznes na prostą – znaleziono zupełnie „od czapy” powód, by mnie zwolnić. Tak więc zostałam bez pracy.

Nie chciała Pani wrócić do poprzedniej firmy?
Nie, choć pracę w BP wspominam z wielkim sentymentem. Bo to naprawdę świetna firma, mająca niesłychany dar przyjmowania do zespołu odpowiednich ludzi. Pracowałam tam przez 11 lat i to właśnie ludzi, których tam poznałam, i z którymi miałam okazję współpracować, uważam za najcenniejszą wartość. Ale były też oczywiście i inne korzyści – ogromna wiedza, jaką zdobyłam, kontakty biznesowe, wyjazdy z klientami po świecie, imprezy integracyjne, itp.

I mimo to dała się Pani podkupić innej firmie?
Tak, bo potrzebowałam zmiany, bo dawali mi lepsze warunki finansowe, ale przede wszystkim, dlatego, że dostałam tam samodzielne stanowisko zarządcze. A właśnie to, co w korporacji najbardziej mnie uwierało, to pewne ryzy i ograniczone możliwości realizacji zadań biznesowych zgodnie z własną wizją czy pomysłem.

To z powodu tych ram nie myślała Pani o ponownej pracy korpo?
Nie, nie chciałam wracać ani do korpo, ani do żadnej innej firmy. Byłam zła i rozgoryczona tym, jak postąpił ze mną ostatni pracodawca, więc powiedziałam sobie „nigdy więcej pracy dla kogoś”. I nie było innej opcji, wiedziałam, że muszę iść własną drogą.

Skąd jednak pomysł na skakanie?
Bo to fajne, ekscytujące. Jak się skacze na dwa metry w górę, to nie dość, że poziom endorfin wzrasta, to jeszcze uruchamiają się mięśnie, o których nawet nie wiedzieliśmy, że istnieją. Skakanie na trampolinach jest super. Nie trzeba do tego wcześniejszych treningów ani zakupu sprzętu czy specjalnych strojów – ubierasz skarpetki i gotowe. Skaczesz i czerpiesz z tego radochę.
Tak właśnie odebraliśmy naszą pierwszą rodzinną wizytę w trójmiejskim parku trampolin. Gdy ma się dzieci, nieustannie poszukuje się jakichś ciekawych miejsc, gdzie można z nimi spędzić czas. Dla nas, którzy jesteśmy niezwykle aktywni, trampoliny okazały się tak znakomitą zabawą, że po powrocie do domu pod Warszawą, od razu zaczęliśmy szukać czegoś podobnego w okolicy. I okazało się, że nie ma. Jak to: nie ma? – oburzyliśmy się, ale rzeczywiście wtedy nic takiego w pobliżu nie było. No, to trzeba stworzyć – stwierdziliśmy zgodnie. I właściwie od tej myśli wszystko się zaczęło.

Minęły dwa lata od startu jako DJUMP i uruchomienia parku w Radomiu. Jak teraz ocenia Pani decyzję o „wskoczeniu” na swoje? Nie tęskni Pani za powrotem na etat?
W ogóle nie tęsknię, co więcej – dziś nie wyobrażam już sobie powrotu do tego, co było. Mimo że w korporacji pracowałam na stanowiskach managerskich, a później na stanowisku dyrektorskim i miałam stosunkowo dużą swobodę w zakresie dysponowania czasem, to jednak z pozycji prowadzącego własny biznes nie da się jednego z drugim porównać.
Obecnie, choć mam więcej obowiązków, to uważam, że mam więcej czasu na prywatne życie, niż wcześniej. A poza tym świadomość, że pracuję jednak na własne konto i że nikt mi nie może popsuć czy zniweczyć moich działań jedną swoją autorytarną decyzją, naprawdę zmienia jakość życia zawodowego. Człowiekowi bardziej się chce i ma z pracy większą satysfakcję.
Dlatego decyzję o ruszeniu z własnym biznesem bezdyskusyjnie uważam za trafioną. Podobnie jak i tę o wejściu w świat obiektów sportowo-rozrywkowych. Z perspektywy czasu pewnie zmieniłabym jedynie tempo, w jakim zaczęliśmy otwierać nowe punkty. Trochę bym zwolniła, działała z mniejszym rozmachem albo też bym to wszystko rozciągnęła w czasie, bo przecież nie dla samej pracy człowiek żyje.

Ale jak ma się pracę, w której można sobie poskakać, zamiast siedzieć za biurkiem, to chyba duży plus?
Wie Pani, ile razy w ciągu tych dwóch lat skakałam na trampolinach? Wstyd się przyznać. Na szczęście jestem tak skonstruowana, że bez sportu żyć mi trudno, więc uprawiam inne aktywności – crossfit, jazdę na rowerze, bieganie itp. Nie bez powodu mówią, że szewc bez butów chodzi, więc rzeczywiście wygląda na to, że wokół mnie wszyscy skaczą, za to ja ciągle w biegu (śmiech).

 

Izabela Marczak

Dodaj komentarz