Kolejny miesiąc siedziałam za biurkiem. Wiedziałam, że to nie dla mnie. Czułam, że muszę zacząć żyć i trudno było mi skupić się na pracy. Głowa gdzieś daleko w chmurach z nurtującym mnie pytaniem: Jak tam dotrzeć? Za oknem typowa polska zima w mieście – nie biały puch, choinki i światełka, ale szaro, dookoła mokra cegła starych kamienic i mróz. Jedyne kolory to grafitti na każdym budynku. Słońce? Raczej noc. Wstajesz po ciemku i kończysz pracę z zapalonymi latarniami na ulicach. Takie to słońce. Czy muszę cokolwiek dodawać? Myślę, że wiecie co mam na myśli. To była kwestia czasu, kiedy dostanę pierwszą ofertę pracy. Mocno w to wierzyłam.
W drodze na orbitę
Przez trzy miesiące brałam bezpłatne wolne i inwestowałam je w moje pierwsze morskie kursy. Nie wiedziałam na ten temat nic. We Wrocławiu, ogólnie w Polsce, niewiele było informacji. To trochę jak lot na inną planetę. Nie bez powodu porównują moją pracę do satelity krążącego gdzieś na orbicie ziemi. Pamiętam jak dziś ten taniec szczęścia na przejściu dla pieszych w Sopocie. Moje życie z szaro-burego Wrocławia zamieniłam w super luksusowy jacht miliardera.
Ludzie z okładek i nowa rodzina
Aktorzy, biznesmeni, modelki, królowie, naukowcy, mafia, prezydenci, dizajnerzy czy filantropi. Ogłupiałam w pozytywnym tego słowa znaczeniu. To był zastrzyk adrenaliny, którego szukałam.
Ludzie z okładek „Forbesa”, „Vogue’a” i z telewizji. To dla nich zaczęłam pracę i nowy etap w moim życiu. Bankiety, czerwony dywan, festiwale, prywatne wyspy czy pałace. Pływałam przez najpiękniejsze laguny, lądy i zatoki.
Dookoła słońce, palmy, beztroski błękit mórz i załoga. Twoja nowa rodzina, z którą nurkujesz, serfujesz, tańczysz i śpiewasz. Tworzysz historie i wspomnienia.
Zamiast biurka były wspinaczki, regaty, dżungle, helikoptery i ekspedycje. Od Europy po obie Ameryki, Australię i Azję. Karaiby, oceany i koła podbiegunowe. Grenlandia, Antarktyda i wyspy południowego Pacyfiku. Orki, wieloryby i delfiny skaczące wzdłuż burty. Ja to nazywam życiem, bo zwyczajnie czuję, że oddycham pełną piersią.
Obywatelka świata
Chociaż praca jest wymagająca, to ilość wyzwań, przygód, znajomości i swobody, jaką mi dała, nie zamieniłabym na nic innego. Balans jest zachowany, a świat stał się domem. Nie jestem już tylko z Polski. Czuję się obywatelką świata.
Wspomniałam o ilości wolnego w umowie? Miałam 60 dni, ale też 182 dni – czyli pół roku wakacji – ze stałą wypłatą na moim koncie. Loty, ubezpieczenie – wszystko opłacone. Na jachcie prywatny szef kuchni gotuje dla ciebie trzy posiłki dziennie, pranie złożone w kostkę czeka w kabinie, a o wszelkich podstawowych wydatkach możesz śmiało zapomnieć. Czynszu też nie płacisz. Masz swoją kajutę z małym oknem na morze. Oględnie mówiąc – wygodnie.
Spróbować nowego
Jakiś czas temu zaczęłam pisać o moim życiu z nadzieją, że zainspiruję innych i odważą się spróbować czegoś nowego. Tak też się stało.
Wydaje się, że tu każdy znajdzie coś dla siebie. Oczywiście jeśli lubi pracę fizyczną, która – niezależnie od stanowiska – jest częścią naszych obowiązków. A pracują tu np. architekt, nurek, żeglarz, kucharz, kelner, dizajner, masażystka, fizjoterapeuta, niania, fotograf, biolog, pielęgniarka czy inżynier. Lista jest naprawdę długa. Są też funkcje „siedzące”, ale wymagają doświadczenia na morzu. Tutaj mam na myśli rekrutację, sprzedaż, administrację (w tym mnie), głównego inżyniera czy kapitana. Wszyscy mamy na pokładzie biuro, z którego okna codziennie rozpościera się inny widok.
Jak w BigBrotherze
Nie ukrywam, że wiąże się to z wyrzeczeniami i zmianą o sto osiemdziesiąt stopni. Wyjazdem daleko i na długo. Zostawieniem wszystkiego za sobą i rozpoczęciem życia z milionerami, ich problemami, dużą ilością prostytutek, zdrad i nieporozumieniami w załodze.
Bywa jak w Big Brotherze, w którym nie chcesz brać udziału. Trzeba trzymać dystans, szczególnie, że wszyscy mieszkamy razem.
Cztery miliony za kawę
Na pokładzie są imprezy, które nie mają limitów. To oznacza długie godziny pracy w stresie. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik – tak jak władcy tego świata sobie życzą.
Jacht zawsze wygląda jak nowy i nieużywany. Błyszczy. Do tego trzeba dotrzymać kroku wymaganiom i standardom miliarderów. Przyznaję, że bywa ciężko. Czasem trudno pojąć świat i przywileje jakimi oni dysponują. Wyobraźcie sobie, że za tydzień wakacji z nami płacą na przykład cztery miliony i jedyne co robią, to leżą i piją kawę.
Full opcja i wersja budżetowa
Każdy statek to inna historia i ceny. Są jachty, które za tydzień najmu kasują jeden milion, a inne aż czternaście! Za tydzień.
Raczej nigdy też nie spotykasz osoby, która lata z całym apartamentem niezależnie od tego dokąd zmierza. Dekoracje, lampy, fortepian, motorówki, auta, szafy, naczynia czy łóżko. W pakiecie kilku prywatnych szefów, trenerów, ochroniarzy sprzątaczki, asystenci, doradcy. A także np. ludzie, którzy streszczają przeczytane za ciebie książki i dziewczyny do towarzystwa ładnie nazwane eskortą. Piękni ludzie i dużo pokus.
Do tego dodajmy wnętrza ze złota, marmurów, najdroższych skór, tkanin i kamieni szlachetnych. Dzieła sztuki z Luwru i starożytne posągi. Trzeba wiedzieć jak się z tym obchodzić. Sprzęt do sportów wodnych, pokoje ze śniegiem, łodzie podwodne, kluby striptiz, baseny, samoloty, podwodne spa czy powiększanie prywatnej wyspy – bo jacht, który kupili jest po prostu za duży. Odpowiedzialność jest naprawdę wielka.
Czy warto?
Podstawowe wymogi? Język, wiek, determinacja i głowa na karku. To nie dla każdego. Radzę traktować to jako etap. Przygodę, za którą bardzo dobrze płacą, więc najlepiej wykorzystać to jako inwestycję w swoją przyszłość.
Czy warto? Każdy patrzy z innego punku siedzenia. Trzeba przemyśleć i przekalkulować swoją pozycję. Nie wiem, czy jachty to idealny pomysł dla osób szukających zmiany z ciepłej posady w korporacji. Na pewno dla tych, którzy zaczynają i jeszcze mogą poświęcić kilka lat na poszerzenie swoich horyzontów. Skok w bok, a raczej na kolejny, wyższy poziom. W takim przypadku – tak, warto.
Podróże to lekcje życia, które otwierają głowę. Perspektywę i umiejętność postrzegania świata, jakiej siedzenie w biurze wam nie da. To zastrzyk energii, nowych kreatywnych pomysłów i chęci do działania. Tego wam życzę, gdziekolwiek jesteście i co robicie. Bo ja nie żałuję.
Pozdrawiam z Morza Południowochińskiego,
HolaOla
autorka bloga Na Horyzoncie
Dodaj komentarz