Korpomama

Christmas party

Grudzień jak zwykle pojawił się niespodziewanie, zaskoczył nas jak zima drogowców, a w związku z tym zaczęło się: pełne przygód wizyty w centrach handlowych, z każdego głośnika „Last Christmas” i „Kto wie czy za rogiem nie stoi anioł z bogiem” oraz sezon na „jak ja nienawidzę firm kurierskich”! I oczywiście imprezy gwiazdkowe. U nas, jak w każdej szanującej się firmie, też taka się szykuje. Nazwali ją Christmas party, żeby nie było, że to zwykła popijawa.

Zwyczajowo przyjęło się, że impreza jest obowiązkowa, chyba że złamiesz nogę – wtedy możesz się jakoś wykręcić. Jednak dla mnie ma ona dużo pozytywów. Choćby taki, że na co dzień pracujemy w różnych częściach kraju i z rzadko kiedy mamy okazję spotkać się „face to face” z ludźmi z firmy. A najważniejsze, że to rzadka okazja, żebym wyszła z domu sama, bez dziecka. Więc idę i nie muszę cały czas ganiać za tym małym pędrakiem. Co tu dużo mówić: same plusy.

A jak wygląda taka impreza oczyma młodej – przynajmniej stażem – matki?
Trzeba kupić sobie super strój wieczorny… (a właśnie że nie! – akurat z wesela sierpniowego kiecunia została, więc nie muszę ciężko zarobionych złotówek wydawać), umalować się i wypachnieć.
Ponieważ nasze Christmas party jest w piątek, przygotowania rozpoczęłam już we czwartek – człowiek w pewnym wieku i ze stażem imprezowym wie, że najważniejszy przed imprezą jest sen. Dziecko mam na szczęście na tyle łaskawe że o 20.30 już śpi, więc ją przycisnęłam i spała już o 20.00! Juuupi! Przede mną dziewięć godzin snu!

Wstałam więc z samego rana, o szóstej – nie, moje dziecko nigdy nie wstaje o takiej porze: pazur muszę zrobić. Po pazurach czas na makijaż: magiczne psikadło i trzyma się trzy dni. Tak słyszałam, jeszcze nie próbowałam, ale kto wie, co mnie może spotkać? Przyjazd na miejsce zbiórki, jazda do hotelu i zakwaterowanie. Jeszcze tylko kieliszek powitalny z prezesem i można zniknąć niezauważalnie w czeluściach imprezy.

Cóż za radość! Ja cała wystrojona, z pazurem, z makijażem i bez dziecka! I, co najlepsze, jak wrócę do pokoju, to nadal będę bez dziecka! I rano jak wstanę, to nadal będę bez dziecka! I jak pójdę na śniadanie, to nadal będę bez dziecka, i jak będę wracać to wciąż jeszcze będę bez dziecka! Godzina 20 imprezę czas zacząć. Aaaaaaa! cała szalona noc przede mną!
Godzina 20.10 – siedzę ze skręconym żołądkiem, już po trzech wizytach w toalecie, blada i szara na zmianę, ledwo do pokoju dobiegłam…
I tak się skończyła impreza MamyPolki z grypą żołądkową. A makijaż… no, makijaż to trzymał się do rana.

Dorota Dabińska-Frydrych

Dodaj komentarz