Nic nie jest tak skutecznym treningiem cierpliwości jak posiadanie dzieci. Naprawdę, nie jest w stanie zrobić tego żaden szef, który w ciągu dnia zmieni trzy razy decyzję co do strategii, jaką chce przestawić na zarządzie. A w finale wróci do pierwszej wersji, mówiąc, że była najlepsza. Żaden klient, który piąty raz wam powie: „Oj Panie Janku, czegoś mi brakuje w tym projekcie” nie wyprowadzi was tak z równowagi, jak własne dziecko.
Jestem w pracy. Akurat w tym momencie mam ważną rzecz do wykonania, potrzebuję się skupić na zadaniu. Patrzę – dzwoni córka. Kurczę, pewnie coś się stało – myślę. Więc odbieram. Poniedziałek jest takim dniem, kiedy młoda ma basen szkolny, zazwyczaj z tego basenu wracają trochę wcześniej i przed kolejnymi zajęciami przez chwilę jest na świetlicy. Zaznaczam, że jest czerwiec i tych poniedziałków było już około dwudziestu.
To nie był pierwszy dzień kiedy poszła do szkoły i byłaby zaskoczona planem dnia. I pada sakramentalnej pytanie: „Mama czy idę dzisiaj na świetlicę?”… Pierwsza myśl, jaka ciśnie się na usta, jest zbyt niecenzuralna, żebym jej tutaj użyła. Nic się w tej materii nie zmieniło od poranka, kiedy zadała to samo pytanie trzy razy przy śniadaniu. Wdech, wydech i spokojnym głosem odpowiadam „Tak, idziesz” i teraz z jej ust pada sławetne słowo, które – już kiedy o nim myślę, a nawet nie napisałam – powoduje, że muszę wziąć kolejne wdechy i wydechy: „Dlaczego?”. Spokojnie odpowiadam, zgodnie z prawdą, że taki ma plan lekcji, tak są zajęcia ułożone i tak dalej. Wiem już, że w takich wypadkach odpowiadam jednym argumentem na raz, bo tych „dlaczego” będzie jeszcze ze cztery.
Po kolejnych argumentach zmiana taktyki: „A nie możesz mnie odebrać wcześniej?”. No i mi się ulało! Plan poniedziałków od 20 tygodni taki sam, rano się dopytała trzy razy przy śniadaniu, czy aby na pewno idzie na tę świetlicę. Jedyna rzeczą, która mnie powstrzymała przed zbytnią emocjonalną reakcją, było to, że posiada zegarek do dzwonienia. A on działa tak, że ja zawsze jestem na głośnomówiącym. Tak więc moje zbyt głośne słowa mogłaby usłyszeć połowa szkoły, w tym pani pedagog, która stoi na staży bezpieczeństwa dzieci. Jak mi jakiś trener teraz powie, o swoich technikach relaksacji, pozytywnej dyscyplinie i innych żyrafach to usłyszy „A weź się wypchaj!”.
No bo czy można zareagować ze spokojem rozświetlonego kwiatu lotosu pływającego po błękitnym ocenianie, kiedy dwadzieścia poniedziałków z rzędu tłumaczysz to samo? Kiedy od dwudziestu poniedziałków nic się nie zmieniło? Zastanawia mnie, co siedzi w głowie dziecka, kiedy po raz dwudziesty pyta o tą samą rzecz, z góry wiedząc, że 19 poprzednich razy uzyskała identyczną odpowiedź.
Może powinnam się tego nauczyć? Idę do szefa po podwyżkę przez kolejnych 20 poniedziałków z rzędu i chociaż wiem, jaka jest odpowiedź, to idę z taką samą determinacją jak poprzednio. Jak nie stracić zapału w dążeniu do swojego celu? Może ktoś mi podpowie, jak przeszczepić tę dziecięcą wiarę do siebie. Ciekawe, czy przy dwudziestym poniedziałku dostałabym podwyżkę, czy wypowiedzenie? Oto jest pytanie.
Dorota Dabińska-Frydrych
Dodaj komentarz