Rozmowa o drodze do radości z Piotrem Bielskim – Joginem Śmiechu.
Joanna Golan: To był rok 2014, kiedy koleżanka pokazała mi filmik na YouTube, w którym śmiejesz się, robiąc zupę pomidorową, i zachwalasz Jogę Śmiechu. Wybacz szczerość, ale pomyślałam wtedy: „Co to za wariat?”. Pewnie nie byłam jedyną osobą, która miała takie odczucia wobec tego, co robiłeś?
Piotr Bielski: To dość powszechne, że na coś nowego, nieznanego, innego od tego, do czego przywykliśmy, reagujemy zdziwieniem. Często słyszałem, że to, co robię, jest szalone, ale też w szalonym tempie rozwinęła się moja kariera.
Na Jogę Śmiechu trafiłem w momencie, gdy przeżywałem odejście taty i szukałem inspiracji do zmiany życia, bo już nie wytrzymywałem za biurkiem. Gdy usłyszałem o Jodze Śmiechu, poczułem taką lekkość, że aż chciało mi się skakać i biegać – niosła mnie energia. Warto ufać takim odczuciom.
Jechałem do Indii bez specjalnych oczekiwań. Jako dziennikarz pisujący wtedy m.in. do „Przekroju” miałem zrobić wywiad z założycielem Jogi Śmiechu, dr. Madanem Katarią, a trafiłem na kurs instruktora. Ten tydzień w Indiach dał mi więcej narzędzi do pracy z ludźmi, niż moje studia doktoranckie z socjologii.
Gdy wróciłem, sam zacząłem uczyć. Na pierwszy warsztat zaprosiłem znajomych, potem ruszyłem z klubem Jogi Śmiechu przy metrze na Polu Mokotowskim. Po roku stało się to moim zawodem. Byłem w „Dzień Dobry TVN”, „Pytaniu na Śniadanie”, zostałem Typem Tygodnia „Wysokich Obcasów”. Przeszkoliłem ponad 1000 instruktorów, poprowadziłem integrację dla rektorów i dziekanów UW, a w Mordorze stałem się regularnym bywalcem z moimi warsztatami.
Joga Śmiechu pozwoliła mi połączyć zamiłowanie do spotkań z ludźmi, humor, zabawę, języki obce, a także pasję naukowca. Poszukuję drogi do radosnej części człowieka, wbrew uprzedzeniom i obawom zakodowanym w umyśle.
Umiejętność słuchania intuicji, o której wspomniałeś, to niezwykły dar. Jeszcze większy – gdy pomimo obaw podążamy za jej głosem. Nie zawsze jednak możemy sobie pozwolić na to, by rzucić wszystko i iść za wewnętrznym głosem, za poczuciem, że robiąc coś innego będziemy szczęśliwsi. Codzienność i zobowiązania mocno nas zakotwiczają w czasie i przestrzeni. Myśl o podążaniu za intuicją bywa ostatnią, jaka przychodzi nam do głowy.
Rozumiem Cię doskonale. Jestem przedsiębiorcą, mam dwoje dzieci, zobowiązania finansowe, i choć jednego dnia kilka osób namawiało mnie na wyjazd do Peru, to nie znajdę się tam za tydzień. Na szczęście, by realizować głos serca, nie zawsze musimy decydować się na kosztowne rozwiązania. Na kurs instruktorski Jogi Śmiechu nie trzeba jechać do Indii – od 12 lat prowadzę go w Polsce.
Choć jesteśmy kulturowo inni, staram się dostosować warsztaty do potrzeb uczestników. Dbam o to, by każdy mógł odnaleźć w sobie dziecięcą radość, odstresować się, uwolnić endorfiny i pobudzić entuzjazm do życia.
Często dzwonią do mnie osoby narzekające, że lokalizacja mojej Akademii Terapeutów Radości im nie odpowiada. Tymczasem jeśli naprawdę czegoś chcemy, miejsce nie ma znaczenia. Na przykład Magda, mama rocznej córeczki, jeździła Pendolino z Krakowa, by wrócić w sobotę na noc do domu, bo karmiła jeszcze piersią. Jednak rano w niedzielę stawiała się na Ursynowie.
Warto pamiętać, że tak zwany brak czasu, dzieci czy finanse to często wymówki – mechanizmy obronne przed zmianą, obawa przed porażką, choć częściej przed fajnym życiem.
Wymówki to faktycznie najczęstszy powód nie realizowania planów, marzeń, pasji. Jak myślisz, z czego wynika takie podejście? Czy na swoich kursach obserwujesz większą determinację do zdobywania wiedzy i rozwoju przez kobiety czy przez mężczyzn?
Na moje kursy przychodzą głównie kobiety – stanowią ponad 80 proc. uczestników. Za to ci nieliczni mężczyźni po kursie zaczynają prawie z marszu prowadzić swoje warsztaty. Odpalają jak petardy. Dlaczego? Mam wrażenie, że my, mężczyźni, lubimy sprawdzać się w działaniu.
Kobiety często cenią bardziej poznanie życzliwych ludzi, miłą atmosferę, rozwój osobisty. Mam wrażenie, że inaczej postrzegają gotowość do ruszenia z nowym zajęciem czy dodatkową pasją – to bardziej proces. Trafiają do mnie dziewczyny, które robią wiele kursów: masaż lomi lomi, tajski, joga twarzy itd. Pomagam im łączyć te kropki i nabrać odwagi, by ruszyć ze swoim. Joga Śmiechu pomaga spojrzeć na siebie z akceptacją i zaufać życiu – ruszyć, nie czekając, aż będziemy doskonale przygotowani.
Swoje kursy organizujesz w dużej mierze w korporacjach. Zresztą my też poznaliśmy się na warsztatach sekcji Work Life Balance, którą w ramach wolontariatu współprowadzę z Olą Keczmerską w firmie Polkomtel. Czy przyświeca ci jakaś szczególna misja, że kierujesz Jogę Śmiechu do świata korpo?
Oczywiście, że TAK. Zaczynałem od pracy z grupami onkologicznymi, seniorami, dziećmi oraz fundacjami. Kiedy postanowiłem wejść do firm, myślałem: „Pójdę do korpo, żeby się porządnie odkuć, a potem będę mógł działać za darmo lub półdarmo tam, gdzie mnie najbardziej potrzeba”. Wkrótce jednak zrozumiałem, że „korpo” to tylko etykieta. Wszędzie spotykam ludzi, którzy w głębi serca pragną radości, bez względu na to, ile mają lat, gdzie pracują i ile zarabiają.
Moją misją jest przypominanie, że życie może być lekkie, radosne i naturalne. W głębi każdy z nas ma w sobie dziewczynkę albo chłopca, którzy chcieliby poskakać, pobiegać, powygłupiać się. Do kontaktu z tym swoim radosnym, figlarnym dzieckiem wcale nie potrzebujemy alkoholu ani innych używek.
W korporacjach coraz więcej ludzi praktykuje jogę, medytację, afirmacje czy oczyszczanie przestrzeni palo santo. Dzięki temu łatwiej łapiemywspólny język.
Nasze wspólne warsztaty w biurze były dla mnie niezwykłym doświadczeniem. Zastanawia mnie jednak coś – w webinarze uczestniczyło aż 200 osób, a na warsztaty przyszło tylko 20. Czy to oznacza, że blokują nas przekonania, obawa przed oceną innych, a nasze wewnętrzne dziecko często pozostaje tłumione, bo w pracy „nie wypada” się wygłupiać?
Mam takie powiedzenie: „Człowiek, jak kwiat, otwiera się w swoim tempie”. Sam fakt, że na webinarze pojawiło się 200 osób, a 20 z nich przyszło na warsztaty, to już ogromny sukces.
Przypomina mi się historia jednej z moich kursantek. Dziesięć lat temu przeczytała o mnie w magazynie „Sens”. Po pięciu latach jej koleżanka zdecydowała się na kurs ze mną, ale ona wciąż nie była gotowa. W końcu, gdy pewnego dnia zobaczyła mnie w telewizji u mamy, uznała to za znak i wzięła udział w warsztatach. Dlatego wiem, że ludzie mają zdumiewające drogi otwierania się na nowe.
Satish Kumar, uczeń Gandhiego, którego poznałem w wieku 21 lat, powiedział kiedyś: „Duchowość to ścieżka robienia tego, co uważasz za słuszne, bez oglądania się na rezultaty”. Dlatego warto robić swoje i cieszyć się nawet najmniejszymi sukcesami na drodze do celu.
Dziękuję za inspirującą rozmowę.
Joanna Golan
Piotr Bielski – od 2013 roku inspiruje ludzi do pozytywnego myślenia, działania oraz otwierania się na siebie i innych. Jego głównym narzędziem jest Joga Śmiechu, którą zgłębiał w Indiach. Obecnie koncentruje się na szkoleniu autorskiej metody Alchemii Radości.
Z wykształcenia socjolog, prywatnie tata dwóch dziewczynek w wieku wczesnoszkolnym, które inspirują go do pracy nad kwestią radości. Autor książek, w tym „Życia na lekko. O tym, jak radośnie być sobą!” wydanej przez wydawnictwo Sensus.
Więcej informacji: https://piotrbielski.me/

Dodaj komentarz