Korpomama

Czy jest coś, na co czekasz?

Ostatnio moja córka ustawiła na telefonie odliczanie do przyjemnych wydarzeń w przyszłości. Zatem liczy dni do Świąt Wielkanocnych, do Dnia Dziecka, zakończenia szkoły i swoich urodzin. To takie wydarzenia, które są cykliczne i wiążą się – a jakże! – z prezentami, albo z uwolnieniem się od obowiązku szkolnego. Albo z jednym i drugim. Zatem ma w swoim życiu na co czekać.

Wcześniej wiele lat czekała, żeby się uwolnić od fotelika samochodowego. Gdy dorosła do tego wieku, kiedy brakowało jej kilku centymetrów wzrostu, musieliśmy ją mierzyć praktycznie codziennie. Z wielkim entuzjazmem wstawała rano i sprawdzała, czy może już nastał ten piękny dzień, kiedy wypniemy dziecięcy fotelik z samochodu.

Kolejny ważny etap, który ją czeka, to czas, kiedy będzie mogła się zapisać na kurs prawa jazdy. Już ma wyliczone dni przed 18 urodzinami, kiedy to będziemy mogli ją zapisać na kurs nauki jazdy. Kiedy zda egzamin (zakłada jedno podejście – i słusznie, bo po co ma zdawać kilka razy), w dniu 18. urodzin stawi się w dziale komunikacji urzędu dzielnicy w, odbierze dokument i wsiądzie do samochodu! Oczywiście kupionego przez rodziców – będzie to zatem podwójne święto.

Tak samo liczyła dni, kiedy miała zdawać egzamin na kartę rowerową. Zdała za pierwszym podejściem, więc niby, dlaczego ma tak samo nie zdać egzaminu na prawo jazdy?

O tych swoich planach opowiadała mi w drodze na wycieczkę.

I nagle przyszło mi do głowy pytanie: czy ja jeszcze na coś czekam z takim entuzjazmem? Czy wszystko mi spowszedniało, trąci myszką, włącza się: ale to już było…?

W jej czekaniu nie ma krzty goryczy. Cieszy się całą sobą. A gdy dane wydarzenie nadejdzie, świętuje swój sukces i wyznacza nowy cel. Nie ma żadnego smutku, że to się skończyło, że niby dopamina opada. Ustawia w telefonie nowy cel i z entuzjazmem czeka. Jej świętowanie jest takie piękne, przeżywane w lekkości i radości.

Jak to się stało, że już tego nie mam? Może nigdy nie miałam? Nie, to przecież nie jest możliwe – jeżeli ona tak ma, to ja również musiałam mieć w sobie tę radość czekania. Radość świętowania.

Nie ukrywam, że zasmuciło mnie to odkrycie. Niby prowadzę dziennik wdzięczności, zachwycam się wiosennymi promieniami słońca. Cieszę się na nadchodzący urlop. Jednak po danym wydarzeniu raczej pojawia się poczucie ulgi – uff! przeszło bez dramatów, tym razem się udało. Różne rzeczy praktykuję, jednak brak mi w tym lekkości, jaką ma moje dziecko. Czy to może czas na żałobę po tym stanie dziecięcym, który ze mnie uleciał? Jak radzą psychologowie, opłaczę tę część siebie, która już odeszła i przyjmę nową z jej darami.

A jak jest u ciebie? Czy jest coś, na co czekasz z entuzjazmem? A jak się wydarzy, czy zagarnia ciebie fala radości i ustawiasz nowe, wspaniałe wydarzenie na swoim horyzoncie, czy może wkrada się nostalgia?.

Dorota Dabińska-Frydrych

Dodaj komentarz