Jako stosunkowo młoda stażem mama mogę mieć jedynie wyobrażenia na temat tego, jak będą wyglądać moje stosunki z dorosłą córką. Czy będzie chciała ze mną utrzymać kontakt, czy może wyjedzie na drugi koniec świata, żeby tylko odciąć się ode mnie? Tego nie wiem. Mogę mieć nadzieję, mogę mieć wyobrażenia. Dzisiaj naszła mnie refleksja, że na późniejsze relacje z dzieckiem wpływa to, jak potrafimy przyjąć jego miłość. Miłości nowo narodzonego dziecka nie da się porównać z niczym. Jest to najczystsza forma miłości bez oczekiwań. Za nic. Miłość partnerska, przyjacielska jest obarczona pewnymi oczekiwaniami. Osoba nas kochająca ma oczekiwania, nawet jeżeli tego nie mówi. Podświadomie ma wizje siebie w tej miłości, ma wizję nas w tej miłości. Chce zaspokoić swoje potrzeby, bardzo często nieuświadomione.
Miłość dziecka jest nie skażona, ona jest kierowana do nas, bo jesteśmy. Nic więcej nie potrzebujemy robić, wystarczy że jesteśmy. Jest nam oddawana cała, dziecko oddaje się całym sobą. Ze swoją ufnością, niewinnością. Kocha nas za to, że jesteśmy i nie wie jeszcze, że w późniejszym życiu miłość jest często warunkowana. To dopiero zostaje mu przekazane świadomie i nieświadomie w procesie wychowywania. No dobra pokocham cię, ale… ale najpierw musisz mnie wielbić, podbudować swoje ego, zrobić to czy tamto, postarać się o mnie.
Takie myślenie nie ma płci. Tak samo kobiety jak i mężczyźni mają swoje powody, aby ten ktoś zasłużył na pokochanie nas. Pomimo tego, że w pierwszej fazie zauroczenia mamy poczucie fruwania, widzimy wszystko przez różowe okulary, chcemy zrobić wszystko dla ukochanej osoby. Zadajmy sobie pytanie: czy na pewno robimy to bezinteresownie? Z mojego doświadczenia wynika że nigdy. Już przy pierwszej kłótni odsłaniają się głębokie pragnienia. Za co tak naprawdę jest ta kłótnia? Za to, czego mi zabrakło, jakiej mojej potrzeby ta osoba nie zaspokoiła. Jakie moje projekcje rzutowane na tę osobę się nie ziściły…
Większej refleksji wymaga zadanie pytania: jak przyjmuję miłość dziecka. Ono obdarza nas ogromem miłości tak wielkiej, że czasami może przytłoczyć. Czy przyjmując tę miłość taplamy się w niej (jak to kiedyś powiedziała moja córka, przytulając się do mnie, po paru dniach nieobecności: „taplam się w mamie”). Czy może zaczynamy warunkować tę miłość: no dobra, przyjmę ją, ale najpierw zjedz, śpij, nie marudź, uśmiechnij się. A dziecko niczego więcej od nas nie chce, tylko abyśmy przyjęli tę miłość bez warunków, za to że jesteśmy.
Bywa to trudne. Czasem również trudno sobie uświadomić, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego rodzicielstwo jest tak trudne, a miało być kolorowo i tęczowo.
W dużej mierze zależy to od tego, jak bardzo kochamy siebie samych i czy uważamy, że ta miłość się nam należy za to że tylko jesteśmy. Od tego, co prawdziwie czujemy tak głęboko, w swoim sercu.
Moja rada: zacznij od procesu pokochania siebie prawdziwie, a wtedy miłość dziecka przyjmiesz w czystej formie, bez oczekiwań. Nie są to łatwe sprawy, czasami potrzebujemy lat, żeby je odkryć. Myślę, że jedynym zadaniem dziecka względem nas, rodziców, jest nauczenie nas miłości własnej. Dziecko myśli, że to z nim jest coś nie tak, gdy jego miłość nie jest przyjmowana. Sądzę, że to ma przeogromne przełożenie na to, jaki stosunek do nas będzie miało w swojej dorosłości. I na sposób, w jaki będzie kochało w związkach partnerskich i przyjacielskich. Pokochajmy siebie i przyjmijmy miłość dziecka.
Dorota Dabińska-Frydrych
Dodaj komentarz