Okiem Gandalfa

Dlaczego w Ferrari nie sprawdza się chomąto

W trakcie realizacji projektów transformacyjnych jedna rzecz przykuła w ostatnich latach moją uwagę. Analizując kilka takich projektów zauważyłem, że pomimo wyraźnego oporu przed wprowadzaniem jakiejkolwiek zmiany, obie strony posługują się dokładnie tymi samymi słowami.

Padają stwierdzenia na temat efektywności, wydajności, procesów, doskonalenia, wskaźników i pomiaru. Jednak po głębszej analizie okazuje się, że w starym i nowym paradygmacie te słowa znaczą coś zupełnie innego. Co więcej, w zmianie organizacyjnej nie chodzi o to, żeby udowodnić, że to co było jest złe, a to co przyjdzie jest dobre. Bardziej chodzi o to, żeby zrozumieć, że to co było, było skuteczne i działało w innej rzeczywistości i kontekstach, a zmiana rzeczywistości wymusza zmianę podejścia i wykorzystywanie nowych metod i narzędzi. Bo w nowej rzeczywistości stare metody nie będą już tak efektywne. Wydaje się to oczywiste, ale – jak to bywa z oczywistościami – najczęściej się o nie wywracamy.

Efekt olśnienia przyszedł do mnie podczas wycieczki do Skansenu Ziemi Łowickiej, gdzie usłyszałem rozmowę pomiędzy dziadkiem a wnuczkiem.

Wnuczek, funkcjonujący w zupełnie nowej rzeczywistości, zatrzymał się przy furmance, która była jednym z eksponatów. I zapytał dziadka, czy to jest taki stary samochód. Dziadek odpowiedział, wykazując się naprawdę niesamowitą bystrością, że w pewnym sensie tak, ponieważ furmanka służyła do przemieszczania się z punktu A do punktu B, czyli generalnie robiła to, co samochód. Natomiast zdecydowanie samochodem nie była.

I tak sobie pomyślałem, że często rozmawiając i rozpoczynając procesy transformacji, obie strony generalnie mówią o tym przysłowiowym przemieszczaniu się z punktu A do punktu B (czyli misji organizacji). Natomiast – użyję tutaj metafory ze skansenu – menadżerowie firmy, która porusza się furmanką, często mentalnie nie są w stanie objąć swoimi furmankowymi pojęciami idei samochodu. Bo nawet jak im się pokaże ten samochód i w warunkach eksperymentalnych udowodni, że jest szybszy, że podróżuje się w cieple, że ma się szansę uchronić podróżujących przed deszczem, to będą tylko cmokać z niedowierzaniem. I będą przede wszystkim koncentrować się na tym, że to chyba jest jakaś lipa, bo nigdzie tutaj nie widać dyszla i nie ma do czego zaprząc koni. Że ich kołodziej, jak się popsuje opona, nie będzie w stanie jej naprawić i co ma począć kowal z tym całym samochodem, ponieważ tak naprawdę praktycznie żadna część furmanki nie pasuje do samochodu.

I to jest kluczowa prawda – żadna część furmanki nie pasuje do samochodu pomimo tego, że z grubsza zaspokajają tę samą potrzebę (stosuję świadome uproszczenie – furmanka np. nie zaspokajała potrzeby lansu z tego co wiem). Tego rodzaju dyskusje rozbijają się o to, że zmiana transformacyjna wymaga de facto stuprocentowej zmiany modelu myślenia. Zapomnienia o dyszlu i obroku, a nauczenia się o sprężaniu mieszanki paliwowej i mechanizmie różnicowym. Ani przerzucając skrzynię biegów do furmanki nie usprawni się jej działania, ani mocując chomąto na masce nie udoskonalimy samochodu. I oczywiście są sytuacje, w których furmanka sprawdza się zdecydowanie lepiej niż samochód i tam warto ją zostawić, np. przy tradycyjnych obchodach dożynek. Natomiast chcąc podróżować samochodem, czyli realizować misję pod tytułem przemieszczanie się z punktu A do punktu B w nowych realiach, trzeba z głowy wyrzucić wszystko to, co się wie na temat obsługi furmanki. Bez tego kroku każda próba łączenia starego i nowego będzie się kończyła fiaskiem, co tylko utwierdzi osoby powożące furmanką, że te samochody to były bez sensu. Że jest to jakaś nowomowa, jakieś pomysły cwaniaków, które nie działają, bo przecież wszyscy doskonale wiedzą, że nie da się pojechać w określonym kierunku, kiedy nie trzyma się za lejce.

Konrad Pluciński

Dodaj komentarz