Znasz to uczucie, kiedy wstajesz zmęczony po ośmiu godzinach snu, a w drodze do pracy planujesz już, co zrobisz, gdy po kolejnych ośmiu godzinach wrócisz do domu? I nie, nie dlatego, że masz na to siłę czy jakieś wyjątkowe chęci, ale dlatego, że trzeba? Jeśli tak, witaj w klubie społecznie przemęczonych. W klubie tych, którzy uwięzieni w kulturze bycia zajętym obawiają się, że ich nicnierobienie otrzyma etykietę lenistwa. A także tych, którzy nie potrafią odpoczywać.
Bycie zajętym to status!
Jeszcze niedawno symbolem sukcesu były wyłącznie rzeczy – dom, samochód, wakacje za granicą. Dziś coraz częściej jest nim również brak czasu. Kto nie ma wolnego wieczoru, kto w biegu je lunch i kto w niedzielę „jeszcze ogarnia maile” – ten najwyraźniej odnosi sukces. Zajętość stała się nową formą społecznego kapitału. Nie musisz mieć zegarka czy torebki z logo znanej marki. Wystarczy, że powiesz: „nie mam kiedy oddychać, tyle się dzieje!”.
Wszak osoby, które mają napięty grafik, uchodzą za ambitne, zaangażowane i robiące coś konstruktywnego ze swoim życiem. Tymczasem zwyczajny odpoczynek często odbierany jest jako brak ambicji. Nic więc dziwnego, że nawet w weekend czujemy presję, by coś robić. Oglądanie serialu? Tylko jeśli to dokument, najlepiej o rozwoju osobistym. Spacer? Wspaniale, ale koniecznie licz kroki! A gdy zdarzy się dzień nicnierobienia – bo w końcu co jakiś czas padamy ze zmęczenia i odpuszczamy – to zaczynamy mieć wyrzuty sumienia, że… nic dzisiaj nie zrobiliśmy i dzień jest stracony. Przecież to absurd!
Zmęczenie na wielu frontach
Zmęczeni jesteśmy obecnie wszędzie. W pracy oczekiwania często rosną szybciej, niż realne możliwości, a w domu i życiu prywatnym każdy z nas ma stałe obowiązki, od których uciec się nie da, a zlecić nikomu też nie można. I tutaj całe na biało wchodzi pojęcie „multitasking”. Hmm… czym to w ogóle jest? Jak to nazwać? Czy to umiejętność? Wątpię.
Rzekłabym, że to raczej sztucznie wykreowana norma funkcjonowania, gdzie granica między „czasem pracy” a „czasem prywatnym” została zatarta, zwłaszcza odkąd wiele osób pracuje zdalnie. Telefon nie przestaje dzwonić, skrzynka mailowa nie zna weekendów, a hasło „elastyczne godziny pracy” często oznacza „zawsze dostępny”.
Zmęczeni jesteśmy też w relacjach, bo chcemy być dobrzy dla wszystkich. Staramy się być obecni w życiu bliskich, brać udział w wydarzeniach, odpisać na wiadomości, nie pominąć urodzin i nie zawieść nikogo. Ale często zapominamy, że nasze baterie też mają limit.
A na koniec – zmęczeni jesteśmy informacyjnie, bo codziennie zalewa nas tysiące bodźców: powiadomienia, wiadomości, reklamy, podcasty, reelsy, newslettery. Nawet w kolejce do lekarza nie pozwalamy sobie na nicnierobienie i bycie chwilę w ciszy z własną głową. Przecież można w tym czasie poczytać maile w telefonie, artykuły lub nadrobić jakieś „ważne” rzeczy w internecie.
Naucz się odpoczywać! to nie jest lenistwo
Wydaje się, że zapomnieliśmy, jak się odpoczywa. Kiedy już pojawia się wolny wieczór, wielu z nas nie wie, co z nim zrobić. Pojawia się niepokój: „Może powinnam coś napisać? Poczytać? Ogarnąć szafę?”. Nicnierobienie wywołuje w nas wstyd, jakbyśmy robili coś niewłaściwego lub byli nieudacznikami. Często słyszę od ludzi z otoczenia: „Nie mogę sobie pozwolić na odpoczynek”. Ale właściwie…dlaczego nie?
Wina leży częściowo w narracjach, którymi się karmimy. Książki o produktywności, posty o codziennych rutynach ludzi sukcesu, cytaty typu „każdy dzień to szansa, której nie możesz zmarnować”. Wszystko to tworzy presję nieustannego rozwoju.
Tymczasem rozwój nie zawsze wygląda jak wspinaczka. Czasem przypomina leżenie w hamaku i pozwolenie głowie, by przez chwilę była „pusta”. Bez planów, bez myśli do uporządkowania, bez produktywnego wykorzystania czasu. I choć może się to wydawać „stratą dnia”, właśnie wtedy dzieje się coś niezwykle cennego – regeneracja. Gdy umysł przestaje pracować na pełnych obrotach, może w końcu posprzątać własne zakamarki. Gdy wyjdziemy z wiru zajęć i odłączymy się od bodźców, zaczniemy słyszeć własne myśli. W tej ciszy możemy wreszcie spotkać się ze sobą. Zrozumieć, czego naprawdę chcemy, co nas niepokoi, co cieszy.
Nierzadko to właśnie wtedy klarują się nowe pomysły, formułują cele, a nawet zwyczajnie – poprawia się nasz nastrój. Bo czas spędzony sam na sam z głową, choć dziś brzmi jak luksus, to w rzeczywistości jedna z najprostszych form troski o siebie.
Zadbaj o relację z odpoczynkiem
Zmęczenie nie zniknie tylko dlatego, że postanowimy robić mniej. Ale możemy zacząć zmieniać swoją relację z odpoczynkiem. Być może metod jest wiele. Być może teraz chodzi się do jakiegoś mentora lub coacha, żeby nam regenerował nasz umysł i zmieniał myślenie. Nie jestem zwolennikiem tych rozwiązań. Uważam, że nikogo do tego nie potrzebujemy.
Osobiście uważam za złote te cztery zasady:
- Odpoczynek to obowiązek
– nie inaczej. Bez regeneracji nie ma działania. - Nuda jest zdrowa i normalna
– czas bez celu jest potrzebny. Możesz pogapić się w sufit. Nikt jeszcze od tego nie umarł, ale na pewno odpoczął. - Nie porównujmy się
– ktoś inny może robić od nas więcej, szybciej i lepiej. Ale może też mniej, wolniej i gorzej. Koniec. Tak jest. Jesteśmy różni, żyjemy różnie. - Róbmy to, co nas naprawdę ładuje
– i niech to będzie codzienny priorytet, a nie nagroda po „dobrym” dniu.
Jeśli potrzebujesz pozwolenia, by dziś nic nie robić, oto ono: masz prawo odpocząć. Nie musisz na to zasłużyć. Nie musisz najpierw zrobić „czegoś pożytecznego”, żeby z czystym sumieniem usiąść, poleżeć, pogapić się w niebo. Odpoczynek nie jest luksusem, nagrodą ani słabością – jest elementarną potrzebą człowieka. Może największym wyzwaniem dzisiejszych czasów nie jest pracować więcej, szybciej, efektywniej, tylko nauczyć się zatrzymywać. Odważ się nie robić nic. Zobacz, co się stanie, gdy odpuścisz. Bo możliwe, że właśnie wtedy – w ciszy, spokoju i bezczynności – usłyszysz siebie najgłośniej.
Karolina Kwiatkowska

Świetny artykuł! Przeczytałem w gazetce papierowej, żeby delektować się czasem offline. Zajrzałem tutaj tylko Po to, żeby docenić twórcę artykułu i zostawić komentarz. Tekst bardzo poprawił mi samopoczucie 🙂