Uciekinier z Mordoru

Ekologia: idea, konieczność i zysk

Rynek reklamy znał od podszewki. Na początku lat 90. XX w. pomagał tworzyć pierwsze agencje reklamowe w Polsce. Był związany z tym światem ponad 20 lat. A jednak pewnego dnia powiedział: „Dość!” i… został ekologiem. Rozmowa z Janem Kiragą, współudziałowcem w spółkach Technologie Recyklingu oraz Share Energy Development S.A..

Co prawda nigdy nie pracował Pan w korporacji, ale jednak zawsze dla korpo. Jakie są Pana wspomnienia z tego okresu?
Jan Kiraga: Dramatyczne. I pewnie podobne temu, co przeżywa wielu ludzi pracujących „w” czy „dla” wielkich przedsiębiorstw.
Korporacja jest machiną, która wyciska z człowieka wszystkie soki, jak z cytryny, a potem wyrzuca do kosza. Ta ciągła walka, napięcie, coraz wyższe wymagania i wieczne użeranie się z ludźmi, którzy za wszelką cenę muszą pokazać, że są od ciebie ważniejsi albo że lepiej się znają na czymś, na czym ty zęby zjadłeś, a oni tego nawet nie liznęli. Działy marketingu, które tak się upierają przy swoich koncepcjach, że kiedy poddajesz się i w końcu tworzysz pod ich dyktando reklamę, z góry wiesz, że nie spełni ona swojego zadania, że jest do bani. Po czym kiedy w końcu same to pojmują, jest już po ptakach, ale i tak winę będą się starały zwalić na ciebie.

Klient płaci, klient wymaga, powiedzą niektórzy…
Problem w tym, że ten klient coraz więcej wymaga, a coraz mniej płaci. W pewnym momencie, prowadząc własny dom producencki Smakkir Photo Events Productions, uznałem, że ten biznes przestał się opłacać. Nie możesz trzymać wysokiej jakości, gdy klienci chcą taniej i taniej, gdy non stop spóźniają się z płatnościami, gdy wciąż ingerują w twoją pracę, wtrącają się i jątrzą. Jak miałbym robić buble, to wolę nie robić wcale. I w końcu rzuciłem to w diabły.

Z dnia na dzień rzucił Pan świat, w którym był Pan związany ponad 20 lat?
To się nie odbyło z dnia na dzień. To rosło we mnie już od jakiegoś czasu. Przestałem mieć siłę, chęci i serce do tego świata. W końcu czara goryczy się przelała i powiedziałem: „Dość! Więcej tego nie zniosę”.

I co dalej? Miał Pan jakiś pomysł na siebie?
Wiedziałem jedno: reklama jest jednym wielkim oszustwem i ja nie chcę już brać udziału w niczym równie jałowym. Szukałem więc czegoś, co samo w sobie niosłoby jakąś wartość, miało jakiś głębszy sens. I nagle na mojej drodze stanęli Adam Hańderek i Maciej Kowalczyk.

Ze swoim pomysłem na to, jak zrobić paliwo ze śmieci?
Dokładnie. Poprosili mnie, żebym pomógł im zdobyć finansowanie dalszych prac nad technologią, nad którą pracowali już od dwóch lat, a która miała pozwolić na wyjątkowo ekologiczną utylizację plastiku. Opowiedzieli o swoim pomyśle, a ja uznałem, że to jest właśnie to, czego szukam i powiedziałem: „Zdobędę pieniądze, ale pod warunkiem, że w zamian przyjmiecie mnie do zespołu”, a oni się zgodzili. Tak zaczął się nowy rozdział w moim życiu.

Co tak Pana ujęło w tych ludziach i ich koncepcji?
Mieli cel, którym nie były jedynie pieniądze. Im naprawdę zależało na tym, by działać ekologicznie, by zrobić coś pożytecznego dla świata. To właśnie dlatego skupili się na śmieciach, które zostają po sortowaniu jako nie nadające się do żadnego przetworzenia. Można je jedynie gdzieś składować albo spalić.
Do niedawna takie śmieci odkupywały od sortowni niektóre cementownie i używały jako wsadu do pieców, ale jakiś czas temu UE wprowadziła dyrektywy bardzo ograniczające możliwości palenia tego typu „paliwem”. Doprowadziło to do tego, że cementownie straciły zainteresowanie bezużytecznym plastikiem z sortowni, a w Polsce zaczęła nam rosnąć góra śmieci, z którymi nie można nic zrobić.

Niektóre kraje topią te odpady w oceanach, bo już nie mają na nie miejsca u siebie…
Niestety. Dlatego wszystko wskazuje na to, że w 2050 r. będziemy w tych oceanach mieć więcej plastiku niż ryb. Przecież już dziś po Zatoce Meksykańskiej pływa plastikowa wyspa większa od Teksasu.

Ale opatentowana przez was technologia pozwala nie tylko zutylizować ten bezużyteczny dla innych gałęzi przemysłu plastik, lecz dodatkowo przerobić go na płynne paliwo alternatywne.
Właśnie. I to na paliwo pełnonormatywne: diesel, olej opałowy lekki oraz wysokiej jakości benzyny. Co więcej, przetwarzanie śmieci odbywa się za pomocą termokatalizy, w bezpiecznym, bezciśnieniowym obiegu zamkniętym. Nie produkujemy żadnych odpadów. Gazy resztkowe z procesu produkcji paliwa służą do ogrzania całej naszej instalacji. To mega ekologiczna metoda, wielokrotnie przetestowana i sprawdzona. Uzyskane tym sposobem paliwa przebadały Przemysłowy Instytut Motoryzacyjny (PIMOT) oraz Instytut Chemii Przemysłowej w Warszawie, które potwierdziły ich znakomitą jakość.

W tym roku zaprezentowaliście swój wynalazek podczas INNOVA w Barcelonie. Wygraliście. Podobnie było w Moskwie podczas Międzynarodowego Salonu Wynalazków Archimedes oraz na Międzynarodowych Targach w Katowicach, gdzie zgarnęliście nagrody w każdej kategorii i jeszcze dostaliście Grand Prix. Naukowcy na całym świecie zachwycają się waszą technologią, czemu więc chętni, aby z niej korzystać, nie walą do was drzwiami i oknami?
No właśnie – my też tego nie rozumiemy. Wydawało nam się, że kiedy w końcu pokażemy ją światu, to będzie wielki sukces. I owszem świat naukowy robi „wow!”, ale biznes w Polsce nie wydaje się nią szczególnie zainteresowany.

Może ma w nosie ekologię?
Dlatego z ludźmi biznesu nie rozmawiamy o ekologii, ale o korzyściach, jakie mogą dla nich płynąć z zastosowania naszego rozwiązania. Bo przecież gdyby np. każda Regionalna Instalacja Przetwarzania Odpadów Komunalnych w Polsce zbudowała u siebie naszą instalację do utylizowania plastiku i produkcji biopaliwa, inwestycja zwróciłaby się jej w ciągu 3,5 roku. Mieliby dodatkowo własne paliwo do transportu. Ludzie mogliby taniej podróżować komunikacją miejską, a gmina dostałaby ponadto finansowy bonus z UE za ekologiczną utylizację śmieci.

A przydomowej instalacji nie dałoby się stworzyć? Chętnie bym z takiej skorzystała…
Niestety nie. Najmniejsza, jaką jesteśmy w stanie zbudować, to taka na 10 tys. ton plastikowego wsadu rocznie.

W sierpniu ruszacie z budową zakładu, w którym będziecie przetwarzać plastik na paliwo. To znaczy, że udało się wam znaleźć inwestora?
Tak. Przewiduję, że już za 18 miesięcy ruszymy z produkcją. Robiliśmy rekonesans w polskich sortowniach i okazuje się, że w zasadzie każda z nich jest w stanie zapewnić nam odpowiedni wsad do utylizacji.

Co znaczy odpowiedni?
Taki, który nie zawiera PET ani PCV. PET nadaje się do ponownego przetworzenia, więc nas nie interesuje, ale też zawiera inny rodzaj polimerów, które nie nadają się do zastosowania w naszej metodzie recyklingu. Z kolei PCV ma w sobie zbyt dużą zawartość chloru, którego nadmiar niszczy nam instalację i psuje jakość paliwa.
Za to duża część tego, co zalega na śmietniskach, będzie idealna – a więc plastikowe kubeczki, większość opakowań po żywności czy chemii gospodarczej, torebki, etc.

Czuje się Pan szczęśliwszy jako biznesmen­‑ekolog niż jako człowiek reklamy?
Przede wszystkim czuję, że ta praca ma sens, że mierzę się w niej z autentycznymi problemami i wyzwaniami, a nie urojonymi czy sztucznie kreowanymi. Wierzę też, że nasze działania w końcu zostaną docenione nie tylko przez naukowców, ale i przez biznes, który dostrzeże morze możliwości, jakie przed nim otwieramy.
Naszym celem jest uzmysłowić ludziom, że dziś ekologia to nie tylko idea, ale konieczność. Oferując nasz wynalazek nie poprzestajemy na czczym gadaniu, tylko dowodzimy, że bycie „eko” może się nam wszystkim zwyczajnie opłacać.

Izabela Marczak

Dodaj komentarz