– Nie warto czekać na kolejną uchwałę Sądu Najwyższego. Statystyka nie kłamie; zdecydowana większość frankowiczów wygrywa sprawy przed sądami – mówi Jędrzej Jachira, prawnik, który jako jeden z pierwszych w Polsce zajął się skuteczną walką o rozwiązywanie umów kredytów we frankach. Kancelaria Sobota i Jachira, w której jest wspólnikiem, wygrała już kilkadziesiąt spraw, w tym prawomocnie.
Maciej Wełyczko: Uchwała Sądu Najwyższego została przełożona po raz kolejny – tym razem na trudną do przewidzenia przyszłość. Czy frankowicze powinni na nią poczekać, czy iść do sądów już teraz?
Jędrzej Jachira: Nie warto czekać na tę uchwałę z kilku powodów. Przede wszystkim: Sąd Najwyższy już wcześniej orzekł, że frankowicze mogą wygrywać z bankami.
Po drugie: frankowicze wygrywają w sądach regularnie już od końcówki 2019 r., czyli od momentu wydania wyroku przez TSUE w Luksemburgu. Od tego momentu frankowicze wygrali w ponad 90 proc. spraw! W przypadku naszej kancelarii wygraliśmy ponad 94 proc. postępowań dla naszych klientów. Statystyka nie kłamie – nie ma dziś sensu czekanie na uchwałę SN.
Jest wreszcie jeszcze jeden powód, by iść do sądu niezwłocznie – do tej pory uczyniło tak tylko nieco ponad 10 proc. frankowiczów, obecnie toczy się ponad 30 tys. postępowań. Ale liczba wszystkich frankowiczów to ok. 750 tys. osób, z których sporo miało po kilka kredytów frankowych. Trzeba liczyć się z tym, że do sądów trafi wkrótce prawdziwa lawina pozwów, co zapewne będzie skutkować dalszym wydłużeniem postępowania, może nawet do 6-7 lat.
Spróbujmy przystępnie wytłumaczyć istotę wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), który dotyczy polskich frankowiczów oraz tego, co ma rozstrzygnąć nasz Sąd Najwyższy.
Wyrok TSUE w sprawie państwa Dziubak z 3 października 2019 r. dotyczył odpowiedzi na pytanie polskiego sądu w Warszawie. Można je sprowadzić do tego, czy zapisy, które znalazły się w umowach kredytów we frankach, mogą być odgórnie zastępowane przez sąd czymś „pośrednim”, czy też należy te zapisy wyeliminować. W praktyce pytanie dotyczyło tego, czy można „klajstrować” wadliwe umowy np. średnim kursem walut NBP. TSUE odpowiedział jednoznacznie, że nie ma takiej możliwości, ponieważ zabieg określany fachowo „redukcją utrzymującą skuteczność postanowienia niedozwolonego” jest właśnie – całkowicie niedozwolony. Takie stanowisko było ugruntowane już wcześniej w pozostałym orzecznictwie TSUE.
Dzięki orzeczeniu trybunału w Luksemburgu sądy utraciły możliwość odwoływania się do kursów NBP. Wyrok ten otworzył drogę do unieważniania umów w całości, ewentualnie – w rzadkich wypadkach – do ich odfrankowienia.
Jeśli chodzi o Sąd Najwyższy, uchwała, na którą czekamy dotyczy pewnych detali.
Najważniejsze z pytań, na które odpowiedzieć ma SN dotyczy tego, czy banki mogą pozywać swoich klientów za bezprawne korzystanie z kapitału. Ale samo postawienie takiej kwestii oznacza, że niekorzystne umowy mogą zostać rozwiązane. Byłych klientów banków chroni zwłaszcza prawo Unii Europejskiej – natomiast w Polsce wszystkie takie sprawy wytoczone przez banki zakończyły się ich prawomocną przegraną. Pozwy banków stoją w oczywistej sprzeczności z europejskim rozumieniem idei ochrony konsumenta.
Pozostałe kwestie rozstrzygane przez SN są czysto techniczne, dotyczą m.in. sposobu liczenia przedawnienia. Zwlekanie z orzeczeniem jest sytuacją dość dziwną. Tym bardziej, iż rozstrzygnięcie SN, o którym mówimy, nie wpłynie aż tak znacząco na sytuację frankowiczów, jak czasem przedstawiają to media.
Co w praktyce oznacza unieważnienie umowy frankowej? Jakie korzyści przynosi kredytobiorcy?
Unieważnienie umowy w całości oznacza, że kredytobiorca powinien rozliczyć się z bankiem tylko do wysokości otrzymanego kapitału. Prosty przykład. W 2008 r. dostałem kredyt w wysokości 300 tys. zł. indeksowany do franka szwajcarskiego. Minęło piętnaście lat i moje saldo po przeliczeniu z CHF nadal wynosi 300 tys. zł. Ale do tej pory zapłaciłem już 250 tys. zł. Jeżeli wygrywam sprawę, to muszę dopłacić jeszcze tylko 50 tys. zł i zamykam kredyt w całości. Korzyść wynosi więc 250 tysięcy złotych.
Czy banki proponują dziś frankowiczom ugody?
Generalnie – nie. Tylko PKO BP daje klientom opcję zmiany kredytu na złotowy tak, jakby był nim od początku. Ale w taką ugodę nie warto wchodzić z dwóch względów. Po pierwsze: jest całkowicie nieproporcjonalna do tego, co można wywalczyć w sądzie, gdyż uwzględnia niecałe 30 proc. roszczenia. „Ugoda”– zgodnie z nazwą – powinna zmierzać do kompromisu, spotkania się banku z klientem w połowie „drogi”. Tu takiej równowagi, w mojej opinii, nie ma.
Po drugie, ugody zakładają całkowite zrzeczenie się roszczeń na przyszłość i przeliczenie naszego oprocentowania z CHF na oprocentowanie oparte o WIBOR, które również może się szybko i drastycznie zmienić. Może się okazać, że po kilkunastu latach WIBOR spowoduje podobne problemy, jak wcześniej drastyczny wzrost kursu franka szwajcarskiego w stosunku do złotówki. Wprawdzie WIBOR jest dziś na bardzo niskim poziomie, ale wszyscy ekonomiści ostrzegają przed jego wzrostem w związku z potencjalnym kryzysem gospodarczym. Przejście z kredytu frankowego na WIBOR może być więc przysłowiową wpadką z deszczu pod rynnę.
Jak długo trwają sprawy o unieważnienie umowy frankowej?
Postępowanie trwa przeciętnie trzy lata. W pierwszej instancji przeważnie dwa, a w drugiej – rok. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i mieć świadomość, że system sprawiedliwości w Polsce jest, jaki jest. Jednak ostateczny efekt jest tego warty. Mamy klientów, którzy wygrali prawomocnie, a wyrok został wykonany. Gdy zaglądają na swoje konta, widzą, że kredyty zniknęły z systemów bankowości elektronicznej.
Walka przed sądem jest w pełni uzasadniona – i obecnie to jedyny sposób na poradzenie sobie z problemem. System zawiódł, państwo nie pomogło, rozmaite opcje polityczne proponowały różne rozwiązania, czasem bardzo dziwne – ostatecznie jednak frankowicze zostali ze swoimi problemami sami.
Rynek kancelarii prowadzących sprawy frankowiczów stał się mocno konkurencyjny – czym kierować się przy wyborze pełnomocników w tego typu sprawach?
Jest kilka prostych kryteriów, o których należy pamiętać przy wyborze kancelarii.
Po pierwsze: czy kancelaria ma już wyroki w takich sprawach, najlepiej uzyskane jeszcze przed słynną sprawą państwa Dziubak, rozstrzygniętą przed TSUE.
Po drugie: wybierajmy kancelarię zatrudniającą na stałe doświadczonych adwokatów i radców prawnych, a nie odszkodowawczą, zatrudniającą głównie handlowców.
Po trzecie: powinniśmy mieć możliwość zawarcia umowy bezpośrednio z kancelarią. Wszelkie korzyści powinny trafić po wygraniu sprawy bezpośrednio do nas jako klientów, bez możliwości przetrzymywania tych środków przez kancelarię.
Po czwarte: zasady wynagrodzenia kancelarii muszą być od samego początku bardzo precyzyjnie określone. My, jako klienci, powinniśmy dokładnie wiedzieć, jaki obowiązuje system wynagrodzenia: czy jest to np. system mieszany (czyli prowizja plus ryczałt), czy też samo wynagrodzenie ryczałtowe – to wszystko musi się znaleźć w umowie, która zawsze powinna być precyzyjna i w możliwie najlepszy sposób chronić interesy klienta.
Ostatnia, ale bardzo ważna wskazówka: jako klienci powinniśmy mieć możliwość bezpośredniej rozmowy ze swoim pełnomocnikiem, a nie, jak to czasem bywa, wyłącznie ze sprzedawcą.
Czy typowy frankowicz musi stawić się w sądzie osobiście?
Klient musi osobiście pojawić się w sądzie raz. Bardzo dokładnie przygotowujemy naszych klientów na tę okoliczność, analizujemy pytania – klient przychodzi do sądu znakomicie przygotowany.
Dziękuję za rozmowę.
Maciej Wełyczko
Dodaj komentarz