Uciekinier z Mordoru

Gruzińskie katharsis

Mówi, że Gruzja wyrzuciła z niej wszystkie „must have”, wywróciła życie do góry nogami, uwiodła i pozwoliła właściwie ustawić priorytety. Teraz podobną przemianę proponuje innym, organizując wyprawy trekkingowe po Kaukazie.

Izabela Marczak: Przyznam, że ciarki mi trochę chodzą po plecach, jak widzę Twojego partnera na zdjęciach…

Basia Konkolewska: Nie tylko Tobie. Abu robi takie wrażenie. Kiedyś przeżyliśmy charakterystyczne zdarzenie, gdy zaprosiłam go do Polski. Wsiedliśmy do metra. Jedziemy, jedziemy i nagle maszynista bardzo ostro zahamował. Szarpnęło tak, że co niektórzy się poprzewracali. Nawet Abu, zwykle spokojny i opanowany, krzyknął coś na kształt naszego „Boże wielki!”, tyle że po arabsku – „Allah akbar!”. I nagle wszystko zamarło. Cisza jak makiem zasiał, nikt się nie rusza, nikt nie oddycha. Paraliż. I wszyscy patrzą na nas. Chwilę potrwało, zanim zrozumiałam, co się stało. Zaczęłam szybko wyjaśniać: „Spokojnie, wszystko jest ok. On jest ze mną. To nie zamach. Nie ma żadnych terrorystów” (śmiech).

No tak, wcale im się nie dziwię. Jak na niego trafiłaś? Jak doszło do tego, że razem założyliście pierwszą polsko-kistyńską agencję turystyczną w Wąwozie Pankisi? Jesteście tak różni – Ty, Polka, chrześcijanka, on – Kist, muzułmanin, w dodatku poważnie praktykujący?
Zawsze chciałam zobaczyć Islandię…

Rzeczywiście: Gruzja to ten sam kierunek (śmiech).
I miałam nawet zarezerwowany termin wyjazdu… na Islandię oczywiście. Tyle że kilka tygodni przed planowaną wyprawą organizator wyjazdu poinformował mnie, że zmienił plany i jedziemy do Gruzji. – W życiu! – zaprotestowałam. – Nie chcę do żadnej Gruzji, to kraj postsowiecki. Chcę na Islandię! – byłam wściekła. Ale on przekonywał: – Daj spokój, przecież jesteś góralką, spodoba ci się. Góry, wino, dobra kuchnia… Może wykorzystasz przepisy w rodzinnym pensjonacie. Zobaczysz, poczujesz się jak w domu. Akurat – myślałam.
W końcu jednak za namową córki uległam, bo już nastawiłam się na wyjazd. Choć jechałam z fochem, bo nie tam miałam być. Ale to właśnie na tym wyjeździe poznałam Abu. Był przewodnikiem grupy, z którą się wybrałam. Surowy, milczący, niedostępny. U Kistów jest zasada, że kobieta nigdy pierwsza się nie odzywa do mężczyzny, zwłaszcza w towarzystwie innych mężczyzn. Ja oczywiście o tym nie wiedziałam i kilka razy do niego zagadałam. Czasem nawet odbąkiwał przez zęby, ale tak jakby się chciał uwolnić od natrętnej muchy. Wreszcie któregoś wieczoru, gdy siedzieliśmy wszyscy przy ognisku, on zapytał mnie, skąd jestem. Powiedziałam, że jestem góralką, że pochodzę z Podhala, choć obecnie mieszkam w Warszawie. Wtedy chyba coś w nim się zmieniło, coś się przełamało w naszej relacji. – Wiedziałem, że jesteś jakaś inna, że jesteś z gór, jak my. A górale myślą po góralsku – powiedział. I tak się zaczęło.

I żyli długo i szczęśliwie?
Gdzie tam. To cholernie fascynująca, ale zarazem trudna relacja. Czasem myślę, że zgadzamy się tylko co do jednego – oboje lubimy czarny kolor. Poza tym jesteśmy jak ogień i woda. Dwie różne kultury, różne wyznania, te same władcze temperamenty. Często żadne nie chce odpuścić.
To zetknięcie dwóch potężnych światów: mężczyzn i kobiet, muzułmańskiego i chrześcijańskiego, Europy i Kaukazu. W sprawach biznesowych dzień bez wojny między nami to święto. Bo jak ważność tabelek i Excela przedstawić człowiekowi, dla którego środowiskiem naturalnym są ścieżki z czasów bojowników, góry, klanowość i zemsta krwi?
Ważne jednak, że mimo tych różnic i sporów oboje mamy do siebie pełne zaufanie i szacunek. Długo i ciężko na to pracowaliśmy, testując swoją wiarygodność. Przejście przez te próby z sukcesem stworzyło między nami pewną więź, na której można było zacząć coś budować. Dziś jesteśmy partnerami i przyjaciółmi. Abu stoi zawsze obok mnie, nie pozwala mnie skrzywdzić. Gdy zaproponowałam mu założenie wspólnej firmy, która będzie organizować wyjazdy do Gruzji, musiałam być pewna, że razem to partnerstwo udźwigniemy. Wiara w pasję i przeznaczenie dodała nam odwagi. I dodaje cały czas.

Co się właściwie stało, że postanowiłaś dla Gruzji nie wracać do korpo?
Od wielu lat żyłam między kilkoma rolami: korpowoman, właścicielki biznesu i kury domowej, która wychowuje dzieci i stoi przy garach, w międzyczasie szykując batony mocy dla powracającego biegacza. Zaczęłam dostrzegać wiele niedoskonałości w życiu osobistym. Czegoś mi w nim strasznie brakowało. Ale czego? Przecież niby wszystko miałam. Życie na wysokim poziomie, wygoda. Praca, dom, drogi samochód, luksusy…
I wtedy zdarzyła się ta Gruzja. Życie bez telefonu, bez internetu, w prostocie, w poszanowaniu tradycji, w otoczeniu gór, które pokazują ci twoją małość, ucząc pokory i wyostrzając zmysły. Spojrzałam wtedy na swoje życie z perspektywy Kaukazu i zobaczyłam ile marzeń, ile energii straciłam gdzieś po drodze. I na co? Na rzeczy czasami nieistotne, bez znaczenia. Pędząc gdzieś bez celu, mimo że nikt mnie nie goni – goniąc, żeby zadowolić innych.
W Gruzji znalazłam ścieżkę do własnej duchowości. W tym muzułmańskim świecie umocniło się moje chrześcijaństwo. Zaczęłam być dumna z tego, że wierzę. Wyczyściłam to, co niewyczyszczone, ugruntowałam, co pozostawało nieugruntowane. Gruzja wyrzuciła ze mnie wszystkie „must have”. Przełamała stereotypy odnośnie muzułmanów, Czeczenów. Pokazała, co jest w życiu naprawdę ważne. Te zmiany były bardzo bolesne. Wracając do Polski nie byłam już tym samym człowiekiem, tą samą kobietą. Myślę, że tam odnalazłam siebie prawdziwą. Świadomie silną. Nie do zawłaszczenia.

Co takiego jest w Gruzji, że dała Ci tak spektakularny detox?
Mogę mówić o Wąwozie Pankisi i z perspektywy życia w nim. To jest świat, w którym funkcjonuje się prosto, ale godnie, na zasadach niezmiennych od wieków. W którym obowiązują jasne reguły, gdzie tworzy się głębokie więzi klanowe, gdzie kobiety są kobietami, mężczyźni mężczyznami, a dzieci dziećmi. Każdy zna swoją rolę i swoje miejsce. Bardzo zaprzyjaźniłam się z tamtejszymi kobietami. Jeśli je bliżej poznasz i one wpuszczą cię do swojego życia, to zobaczysz, że są otwarte, wesołe i serdeczne – mimo że prawie każda z nich kogoś straciła. Spróbuj kobiecie, która straciła na wojnie synów, braci, poopowiadać o swoich problemach z partnerem, np. że rozrzuca skarpetki po domu, albo że zapomniał o twoich urodzinach, albo że szef w pracy nie przyznał ci premii. Chwytasz perspektywę?

Chwytam, ale zastanawiam się, jak w takim razie tym kobietom udaje się, mimo tragicznych doświadczeń, zachować pogodę ducha?
One przyjmują rzeczywistość taką, jaką ona jest. Nie żyją imaginacjami, jak my w tzw. „cywilizowanym” świecie, świecie „dobrobytu”. „Żyj tak, żeby nie wstydzić się umrzeć” i „Wszystko jest w woli Allaha” mówią. Zmarłych zachowują w sercu, ale wiedzą, że skupiać powinny się na żywych, bo dla nich mogą jeszcze coś zrobić. Troszczą się zatem o najbliższych i cieszą, że dane jest im dzielić z nimi kolejny dzień. Nie rozpamiętują. Nie drapią ran. Myślę, że właśnie od kistńskich kobiet nauczyłam się przyjmowania straty, godzenia się z nią. One pokazały mi, że nawet ta może być wartością, może otworzyć na nowe. Naprawdę, mogłabym długo mówić o przemianie, jakiej tam doświadczyłam, ale najlepiej samemu tego spróbować, przekonać się jak to jest.

Powiedz na koniec, dla kogo są i na czym polegają wyprawy organizowane przez Caucasus XTrek Discover Pankisi.
To wyprawy szyte na miarę, indywidualne, survival, trekking, wyjazdy integracyjne i obozy sportowe. Podróżujemy pieszo, konno, rowerami lub Ziłem. Z Wąwozu Pankisi do Tushetii i Chewsuretii. Poza szlakami. Bez map. Poza miejscami, gdzie bywają tłumy turystów.
Abu pokazuje Pankisi i góry nieodkryte, wie jak tam się poruszać i zna wszystkich z Doliny. Dzięki niemu jest wyjątkowo i bezpiecznie. Oczywiście Gruzja bez tamady, supry, wina i zabytków, to nie Gruzja. Bywamy w Mcchecie, winiarskiej Kachetii, Stepancmindzie, na Gruzińskiej Drodze Wojennej, Tbilisi, Borjomi, Batumi, Vardzi, itd. Organizujemy kompleksowo cały pobyt. Chętnych możemy też zabrać do Azerbejdżanu, Armenii czy Iranu.
A dla kogo to wszystko? Dla ludzi gotowych zmierzyć się z samym sobą, ze swoimi słabościami i pewnie dla takich jak ja, którym od dawna marzy się wyprawa na Islandię (śmiech).

Izabela Marczak

Dodaj komentarz