Wśród historii o płaskoziemcach zarządzania, które licznie wpływają na konkurs o Kornika Biznesu, jedna uderzyła mnie ostatnio w wyjątkowy sposób. Pewne dane zanonimizowałem na prośbę nadawcy z obawy przed represjami ze strony przełożonego – gdyby sprawa się wydała.
Bohaterami tej tragikomedii są:
- Pan Dyrektor – osobnik odpowiedzialny za pracę departamentu, którego celem działania jest optymalizacja procesów biznesowych w firmie.
- Samodzielny Specjalista – pracownik z kilkudziesięcioletnim stażem w transformacjach lean. Nieco zakręcony ewangelista ciągłego doskonalenia.
- Okoliczności akcji: rozmowa jeden na jeden z okazji wyznaczania celów rocznych.
Na nieszczęście tak zwanego Dyrektora pracownik przyszedł na rozmowę przygotowany. Miał pomysł, by jego KPI w nadchodzącym roku był określony procent projektów realizowanych poprawnie (czyli zgodnie z metodyką X) w firmie. W dodatku postawił sobie poprzeczkę wysoko deklarując, że chce osiągnąć pułap 80 proc. projektów.
Ważne z perspektywy Specjalisty było też, że firma na prawo i lewo deklarowała, że pracuje w owej metodyce, więc sprawienie, by słowo stało się ciałem, wydawało mu się wyjątkowo ważne.
Warto wspomnieć, że w chwili tej rozmowy 80 proc. projektów było realizowanych w metodyce YOLO, każdy PM był udzielnym księciuniem realizującym projekty „na czuja”. Efekty były różne, z tendencją do biurokratycznego maskowania fuckupów przed zarządem za pomocą sprytnie komponowanych korpotabelek pokazujących prawieprawdę (autorska nazwa na alternatywną, korporacyjną rzeczywistość). Pozostałe 20 proc. stanowiły projekty, które eksperymentalnie prowadził zgodnie z metodyką X nasz Samodzielny Specjalista.
Po doświadczeniu z owymi 20 proc. projektów, dokonaniu analiz i pomiarze wyników doszedł do wniosku, że spokojnie można poziom poprawnie realizowanych projektów dociągnąć do 75-80 proc. I w swojej naiwności zadeklarował, że jest gotów zmierzyć się z takim celem. Spodziewał się przyjaznego uśmiechu… kciuka w górę… Nie spodziewał się natomiast chwili milczenia i pytania „chyba żartujesz?”.
Specjalista odparł, że nie, bo przecież sprawnie realizowanie projektów jest niezbędne w szybkim i jakościowym dostarczaniu klientom wartości. W dodatku jako departament odpowiedzialny za optymalizację procesów biznesowych powinni zmierzać dokładnie do tego co mają w nazwie. Oraz że ma dowody na to, iż przyjęcie deklarowanej metodyki owe procesy optymalizuje. Więc nie bardzo widzi tu żart. W odpowiedzi usłyszał:
– Nie ma takiej opcji, widzę, że wszystko muszę za ciebie robić sam. Nawet głupich kejpiajów sobie nie potrafisz ustalić. Zatem wpisuję ci…
I tutaj nastąpiła dłuższa chwila milczenia, gdyż Dyrektor musiał wszystko zrobić za pracownika. Aż po wysiłku intelektualnym wstukał do korpotabelki z KPI następujące pozycje:
- Stworzenie wpisów na bloga firmowego. Jeden wpis w miesiącu.
- Udział w konferencjach branżowych. Jeden raz na kwartał.
- Wystąpienia na konferencjach. Dwa w roku.
- Udział w targach pracy na uczelniach. Dwa razy w roku.
Następnie popatrzył triumfalnie na podwładnego: – Tak się robi kejpiaje!
Gdy specjalista wyszedł z osłupienia, spytał, jak się te wszystkie wskaźniki przekładają na cel jego pracy oraz jak sobie Dyrektor wyobraża, że występując na konferencjach będzie optymalizować procesy w firmie. W odpowiedzi usłyszał, że to z tymi projektami może się nie udać, więc po co stawiać sobie cele, które mogą być skazane na porażkę.
A jak się nie uda, to Dyrektor nie osiągnie poziomu 100 proc. KPI zrealizowanych przez podwładnych. A ten czynnik mocno wpływa na otrzymanie rocznej premii.
I nagle wszystko stało się jasne. Szach-mat ambitni idealiści.
Konrad Pluciński
Nadgorliwość gorsza od faszyzmu.
… czyli fasz-mat…