Korpotata

Jałowy bieg

Kilka tygodni temu przeczytałem dwie książki na temat odkrywania i kształtowania własnych nawyków oraz o potędze codziennej rutyny. To światowe bestsellery przetłumaczone na kilkadziesiąt języków. Nie odkrywają tajemnej wiedzy, jedynie systematyzują powszechnie dostępne informacje i mogą dodawać skrzydeł. Co ciekawe, w moim przypadku zadziałały całkowicie odwrotnie. Najprawdopodobniej nie jest to jednak wina samych książek, a zazębienia się kilku życiowych sytuacji…

Lubię rutynę i staram się, aby mój dzień dzielił się na kilka części. Każdą z nich poświęcam na wcześniej zaplanowane zajęcie: pracę, czytanie książek, naukę włoskiego, trening oraz samorozwój. Czasami dana sekcja zajmuje mi jedynie 20-30 minut, ale chodzi o to, aby na koniec dnia móc skreślić wszystko co miałem na swojej liście „to do”. Może wydawać się to głupie, ale u mnie się sprawdza i udaje mi się dzięki temu popychać sporo tematów do przodu. A jak wiadomo, gdy coś jest głupie, ale działa to nie jest głupie.

Jednak przez ostatnie kilka(naście) tygodni mój rytm dnia rozsypał się jak domek z kart. Powodów było co najmniej kilka. Problemy w pracy, śmierć bardzo bliskiej mi osoby, brak oczekiwanych postępów w kilku pobocznych projektach, w które byłem zaangażowany, COVID, no i oczywiście jesień. Szybko zapadający zmrok nigdy nie sprzyjał mojemu dobremu samopoczuciu, a w tym roku działa na mnie wyjątkowo demoralizująco. Moja codzienna motywacja ograniczyła się jedynie do zadań obowiązkowych, czyli do pracy. Z treningów zrezygnowałem, w działania związane z samorozwojem przestałem wierzyć, a lista lektur zaplanowanych na ten rok jedynie mnie drażniła. Wieczory zacząłem spędzać na oglądaniu seriali i durnych programów oraz słodyczach. Ogólny marazm i jesienna melancholia.

Na szczęście kiedy to piszę jestem już z powrotem na wyznaczonej przez rutynę ścieżce. Wróciłem do wcześniej wykutego rytmu dnia, ale nie żałuję tych kilku tygodni spędzonych na lenistwie i obżarstwie. Może czasami tak trzeba? Może nam się wydawać, że nasza codzienność jest monotonna, mało ekscytująca, a codzienna szarpanina z własnymi słabościami nie rozwija naszych umiejętności. Ja jednak szybko zrozumiałem, że brakuje mi tej dopaminy, którą dostarcza mi regularnie uprawiany sport.

Tęskniłem też za tym uczuciem, które towarzyszyło mi podczas zasypiania, że ten mijający dzień był dobry, bo produktywny. Nie zmienia to jednak faktu, że raz na jakiś czas warto wyhamować tę codzienną lokomotywę i postać chwilę na bocznym torze.

To pozwoli złapać inną perspektywę, czasami powspominać lub zastanowić się nad kierunkiem, w którym codziennie podążamy. A potem wiadomo… ciśniemy dalej, do następnych chwil zwątpienia.

Piotr Krupa

Dodaj komentarz