Korpolife

Klub Wypalonych Pracoholików (cz. 1): Prolog

Na pierwsze zorganizowane przeze mnie spotkanie Klubu Wypalonych Pracoholików „Wypaleńcy” nikt nie przyszedł. Nie dlatego, że nazwa była do bani – to też. Przyczyna była inna: wszyscy pracowali…

Termin był dobry. Piąteczek, 21 marca, pierwszy dzień wiosny. No i dzień wagarowicza. Myślę, że agenda też była całkiem spoko. Bo na moje oko to fajne atrakcje, czyli:

  • spalenie 1-stronicowego CV silversa,
  • rzucanie kamieniami w avatary mobberów,
  • 10 000 kroków nad brzegiem Wisły,
  • wykrzyczenie swojej frustracji w las,
  • wygadanka bez przerywanek – żeby każdy został wysłuchany,
  • ognisko, kiełbaski i ziemniaki dla vegan,

+ deser dla bogaczy czyli: demolka ksero w pokoju furii (tylko dla chętnych – ksero każdy dostarcza we własnym zakresie).

No i cena korzystna, bo dosłownie za darmochę. – 0 zł. – Lepiej nie będzie – myślałem. Oferta dla ludzi. Bez komercji, prosto z serca i dla serca. Trochę jak krople Doppel Hertz. Bez zbędnego rozgłosu i bicia piany. Spontaniczny eksperyment społeczny. Trochę performance i trochę wariacja.

Hajs musi się zgadzać

Okazało się, że to cena była problemem. Jak słusznie napisał w komentarzu ArtHRur, 47 letni trener biznesu oraz strateg marketingowy z Wrocławia: – Dla grupy docelowej (pracoholików) czas to pieniądz. Jeśli coś kosztuje 0zł to prawdopodobnie jest nic nie warte. Dodatkowo oferta powinna być opisana językiem korzyści.

Pomyślałem: – Co też ten facet bredzi!? Gdyby tak było, to spacery i medytacja powinny kosztować min. 249,99 zł i być dostępne tylko dla nielicznych. Najlepiej w miesięcznych subskrypcjach lub dropach.

No właśnie. Może te rzeczy powinny dużo kosztować, żeby ludzie dostrzegli ich wartość? Odroczona gratyfikacja to dzisiaj przeżytek. Zrobiłem jak radził. Zmieniłem cenę na 499 zł, ograniczyłem dostępność czasową i liczbę ofert do siedmiu sztuk.

W piątek wieczorem opublikowałem post na Linkedin, a już w poniedziałek rano miałem grupę Wypaleńców gotową do wymarszu. Odezwali się: Adam, Patrycja, Kamil, Norbert, Ania, Wiktoria, Rafał i kilka innych osób. Decydowało jednak stare i surowe prawo ulicy czyli kto pierwszy ten lepszy. Oni byli, reszta miała niefart.

Wystartowaliśmy w następny piątek. Zebraliśmy się o godz. 10 na plaży pod Poniatowszczakiem. Trochę padało, kapryśna kwietniowa pogoda, ale przyjemna jak deszcz w Cisnej.

Prawie wszyscy przyszli na czas. Prawie wszyscy, bo ja – jak zwykle – byłem spóźniony. Nie to, że zaspałem. Na ostatnią chwilę szukałem miejsca, gdzie mogę wydrukować to pieprzone CV. Kto w tym kraju ma dzisiaj drukarkę?

Zwykle nie spóźniałem się tylko wtedy, gdy mi na czymś zależało. Brak punktualności w tym przypadku, zdziwił mnie i trochę zaniepokoił. Przecież baaardzo zależało mi na Wypaleńcach!

Wypaleńcy

Na miejscu byli wszyscy oprócz Norberta. Rano napisał SMS, że wypadł mu pilny pożar w robocie i że przeprasza. Postara się dołączyć ASAP. Korpo strażak, nie wiedział, że nie dołączy, bo nas nie znajdzie… Nie wiedział, że jedna z kluczowych zasad Klubu Wypalonych Pracoholików brzmiała: Dobry telefon to wyłączony telefon. Inni uczestnicy też o tym nie wiedzieli, ale nie mogłem strzelić takiego samobója w opisie oferty. Przebiłbym Janusza Jojko z GKS Katowice, a tak nie można przecież robić. Legendy trzeba szanować! Poza tym, trener biznesu z Wrocławia, kategorycznie odradził pisanie takich rzeczy w ofercie.

Wpadłem zziajany na plażę z Kropką. Nie miałem z kim jej zostawić. Wiedziałem, że nie lubi być sama, lubi spacery i kocha ludzi bardziej niż oni ją. Nadgorliwą miłością terierki.

Zrobiło się ciepło. Zimowa kurtka nie była dobrym wyborem. Już z daleka poznałem Wypaleńców. W ciemno obstawiłem, że grupka bladych ludzi w firmowych bluzach ze smartfonami to oni. Z daleka krzyknąłem głośno: – Czołem Wypaleńcy!

Nikt nie zareagował. – Nie siadło – pomyślałem – Ale dobra. Nie pierwszy raz.

– Pewnie zagłuszyła ulica albo szum smartfonowy – oszukiwałem się dalej. Podszedłem bliżej i okazało się, że to nie byli oni, tylko wagarująca młodzież.

Ukryta prawda

Jak tylko dotarłem pod most przywitałem wszystkich jak należy i poprosiłem o chwilę uwagi. Kropce kazałem siedzieć cicho i przekupiłem ją smaczkiem wołowym. Tylko żarcie tłumiło jej intensywność w relacjach.

Uśmiechnąłem się i zakomunikowałem grupie ukrytą prawdę. Poprosiłem o wyłączenie telefonów. Ban stał się faktem. Zaznaczyłem, że jeśli ktoś się z tym nie zgadza, ma prawo zrezygnować. Na koniec z powagą dodałem, że jest to kluczowa zasada Klubu i każdemu polecam wytatuować sobie to pod powiekami: – Lewa: wył. Prawa: tel.

Ludzie parsknęli śmiechem. Adam z Poznania, prawie zakrztusił się apetyczną bagietką z Orlenu. Patrycję oblał rumieniec, bo przypomniała sobie, co ma wytatuowane na pośladkach (SKY IS THE LIMIT). Tylko farbowana brunetka Wiktoria z namalowanymi rano brwiami, podniosła nieśmiało rękę jak w szkole i oznajmiła: – W sumie mogłabym wyłączyć telefon, ale nie zrobię tego i rezygnuję, bo też mam w życiu zasady!

Wyjaśniła, że do udziału w marszu zachęciło ją 10 000 kroków i że jeśli nie będzie mogła opublikować tego wyniku w social mediach, to taki marsz nie ma dla niej sensu. Dodała, że prosi o zwrot wpłaconej kwoty w terminie 14 dni roboczych, najlepiej Blikiem. Zwrot otrzymała w gotówce i odeszła. Nigdy już jej nie spotkałem.

Reszta Wypaleńców, niechętnie pochowała swoje zabawki na dnach plecaków. Z kwaśnymi minami, jak dzieci, którym ktoś zabierał słodycze.

Dream team

Zostali więc: Patrycja, Adam, Kamil, Ania i Rafał. Pięcioro wybrańców, jak na short liście w rekrutacji – pomyślałem. Albo lepiej dream team w NBA! – Ciekawe kto tu jest rozgrywającym? Na pierwszy rzut oka sami głębocy rezerwowi.

Ale nie nastawiam się negatywnie, bo przecież nie mam tego w zwyczaju. Może tych pięcioro to taka parszywa 12? Zacząłem jak na Insta czy YT bo zawsze mnie to śmieszy: – Czołem kochani! Zróbmy rundkę na początek. Niech każdy się przedstawi, powie coś o sobie i o swoich oczekiwaniach wobec tej mikro wyprawy.

Zacząłem od siebie, żeby dać przykład i żeby innym było raźniej: – Cześć jestem PiotHRek, ale znajomi mówią mi Piotrek Dobra Rada. Rekrutowałem klony i też jestem wypaleńcem tak jak wy. teraz piszę korpopasty, żeby odreagować ten szajs. Zebrałem was tutaj, bo chciałem poznać innych wypaleńców. Chciałbym, żeby każdy mógł podzielić się własną historią, czegoś się nauczył i może ustrzegł innych przed swoimi błędami.

Po mnie odezwała się Ania: – Hey wszystkim, jestem Ania. Nie cierpię jeśli ktoś mówi do mnie Anna. Pracuję nad tym od roku z psychoterapeutką, ale to gó*no daje. Więc bardzo proszę o wyrozumiałość. Nie chcę za bardzo mówić o sobie bo was nie znam. Jesteście randomowymi ludźmi z internetu. Wiecie jak jest. RODO.

Zrobiło się trochę dziwnie, po czym gęstą jak grecki jogurt atmosferę, próbował rozładować Adam: – Aniu, doskonale cię rozumiem. Ja mam odwrotnie! Nie lubię, jak ktoś zdrabnia moje imię. Pracuję w dużym konsultingu. Robię poważne projekty i kiedy ktoś zwraca się do mnie Adaś, wiem, że taka współpraca dobrze się nie skończy. Co to do ku*wy nędzy ma być, Pan Kleks? -zagotował się. Terapia? – myślałem po pierwszym rozwodzie, ale kupiłem drona i Play Station, a potem zabrakło czasu. No i kryzys. Prywatnie? Pospłacałem kredyty i zaczynam nowe życie. Chcę coś zmienić, jednak nie idzie tak jak zakładałem… To chyba tyle. Idźmy już. Szkoda czasu.

Adamo spuścił wzrok, żeby nikt nie poznał, że właśnie rozpada się na kawałki.

Następny był Rafał. Miałem wrażenie że znam typa z widzenia. Z twarzy podobny zupełnie do nikogo. Trochę Waldek Kiepski, trochę Frank Sintara. Na oko taki Agent Tomek, jak z bezpieki, tylko bez białej koszuli, szarego płaszcza, kapelusza i walizki z sianem: – Witam, jestem Rafał, szczerze mówiąc jestem zażenowany tą rundką rozpoznawczą. Liczyłem, że nie będzie takiego kołczingowego bulshitu. Przyszedłem bo mam ochotę rozpie**olić ksero w pokoju furii. Na przyczepce mam takie z biura i kilka monitorów na rozgrzewkę. Ten task jest dzisiaj nr. 1 na mojej liście to do. Nie podoba mi zakaz używania telefonu, bo miałem ułożoną playlistę na Spotify. Rozumiem, że na Go Pro można nagrywać? – zapytał i uśmiechnął się filmowo, aż jego zmarszczki mimiczne przypomniały o tym, że nie używał regularnie kremu z retinolem po 40.

– Zasady to zasady – dla nikogo nie robimy wyjątków. Jeśli chcesz, możesz odejść – odparłem.

Agent zagryzł zęby i postanowił zostać. Jak się później okazało, nie pożałował.

Piotr Jabłoński

Piotr Jabłoński – od ponad 15 lat wspieram profesjonalistów w obszarze transformacji kariery i we wdrażaniu zmian zawodowych. Jestem autorem programu Job Hunter w ramach którego kompleksowo przygotujesz się do zmiany pracy i rozwiniesz sieć kontaktów z rekruterami w PL i EU. Rozważasz zmiany?

Skontaktuj się ze mną: https://cvexpert.pl/

Dodaj komentarz