Z biura zazwyczaj jako jedyna wychodziłam o siedemnastej. Wielu pracowników zostawało do późniejszych godzin. Wynikało to z ich organizacji dnia. Dużo czasu poświęcali relacjom towarzyskim w biurze i nadrabiali pracę w godzinach wieczornych. Drugi powód to nadmiar obowiązków. Gdy nasz przełożony zlecał wykonanie zadania bez określenia terminu realizacji, nikt nie dopytywał, na kiedy należy to zrobić.
Ogólnie zadawanie pytań było rzadkością. Ja zadawałam je ciągle, ale jako obcokrajowiec miałam na to przyzwolenie. Jeśli deadline nie był wyraźnie określony, to znaczyło, że należy wykonać to zadanie tak szybko, jak to możliwe. Jeśli zostało zlecone w piątek, to termin wykonania oznaczał poniedziałek. I dlatego zdarzało się, że moi koledzy zabierali pracę do domu na weekend.
Spóźnianie się do pracy z powodu lekarza lub spraw urzędowych zazwyczaj nie było problemem. Wyjście na lunch było często łączone z drobnymi zakupami na pobliskim targu. Przełożeni przyjmowali ze zrozumieniem takie sytuacje i widziałam, że pracownicy korzystali z takiej swobody. Do tego dochodzi korzystanie z telefonu. Żarty na popularnym komunikatorze Line trwały bez końca, chociaż z tymi samymi ludźmi widziałam się na lunchu i kawie. To wszystko przekładało się też na relacje z obcokrajowcami. Muszę przyznać, że wielokrotnie korzystałam z pomocy kolegów z pracy, którzy odrywali się od obowiązków czasem na godzinę, aby mi pomóc lub coś wyjaśnić. Kultura organizacyjna zachodniej korporacji jest bardziej rygorystyczna, jeśli chodzi o czas niż codzienne życie Tajów.
O ile w pracy terminów dotrzymywano, a na spotkania przychodziliśmy o czasie, to poza korporacją spóźnianie się było stałym elementem. I muszę przyznać, że doceniłam ten brak punktualności, gdy przybyłam na autobus na dworcu na wyspie Phuket z dwudziestominutowym spóźnieniem. Kierowca pił kawę i rozmawiał z drugim kierowcą. Dla Tajów spóźnianie się jest czymś zwyczajnym, nie przepraszają i nie tłumaczą, co się stało.
Tajowie nie rozdzielają życia prywatnego od zawodowego. Na obiady w trakcie pracy byli zapraszani znajomi z innych firm, żony czy mężowie, którzy akurat byli w pobliżu. Wspólne wyjazdy na weekend z kolegami z pracy to norma. W mojej pracy popularne były wypady w góry. Nawet podczas krótkiego urlopu w tym kraju zauważycie, że dla Tajów miejsce pracy to często również dom. Prowadzą sklep lub restaurację, a na zapleczu dzieci odrabiają lekcje, bawią się, oglądają telewizję. Miejsca handlowe i usługowe są często otwarte do późnego wieczora, a wielopokoleniowa rodzina zmienia się przy obsłudze klientów.
Trudno usłyszeć krytykę miejsca pracy z ust Taja. Chodzi zarówno o firmę jako organizację, jak i budynek. Przez pewien czas nasza powierzchnia biurowa była remontowana, dlatego tymczasowo pracowaliśmy w ciasnym pokoju bez okna. Nikt nie narzekał. Również wszelkie zmiany w firmie, jak przesunięcia pracowników do innych departamentów czy zamykanie projektów, przyjmowano ze zrozumieniem. Spotkania z przełożonymi oraz z prezesem firmy zawsze były traktowane bardzo poważnie. Odczuwałam duży dystans pomiędzy pracownikami a dyrekcją i zarządem.
Czym innym są rozmowy o innych ludziach. O tak… podczas kawy i obiadu trzeba prowadzić konwersację. Najprzyjemniej jest wtedy rozmawiać o innych. To umożliwia szybkie rozpoczęcie rozmowy z kolegami, wystarczy powiedzieć co słychać u innych. Rozmawiano też o mnie i nie kryto się wcale z tym. Wielokrotnie słyszałam „opowiadałam o tobie mojej koleżance”, „moja żona chce cię poznać, bo dużo jej o tobie mówiłem”.
(cdn)
Aleksandra Tabor
fragment książki Aleksandry Tabor pt. „Tajlandia. Notatki z życia i pracy” – w której próbuje obalić kilka błędnych opinii o Tajlandii. Wydawnictwo BookEdit
![](https://glosmordoru.pl/wp-content/uploads/2024/12/nadgodziny-Tajlandia-Aleksandra-Tabor_Vertical-605x1024.jpg)
Dodaj komentarz