Korpolife

Korpoludki i inne zjawiska biurowe

Wszyscy znamy to miejsce – siedziba w wieżowcu, szklane ściany, klimatyzacja stale nastawiona na temperaturę Arktyki i niekończący się dźwięk stukających w klawiaturę palców. To korporacja, znana również jako miejsce, gdzie niektóre marzenia umierają, a inne mutują w coś przypominającego ideał „stabilności”. Praca w korpo to temat, który wśród Polaków wywołuje tyle emocji, co rozmowy o polityce na rodzinnej imprezie. Dla jednych to ucieczka od szaleństwa wolnego rynku, dla innych –koszmarny świat excelowych tabelek i nieprzespanych nocy przed deadline’em.

Mieszkańcy korpoświata

W każdym korporacyjnym świecie znajdziemy kilka ciekawych typów pracowników.

Przede wszystkim Perfekcjonista, który nad każdym zadaniem pochyla się jak nad dziełem życia. Skreśli jeden akapit w raporcie, aby po chwili napisać go ponownie, a potem ponownie poprawić przecinek w trzeciej linijce. Na każdym spotkaniu opowiada o „best practices” i „innowacyjnych podejściach”, a jego prezentacje mają więcej animacji niż typowa bajki Disneya. Nie ma dla niego ważniejszego pytania niż: „Czy mój przełożony to doceni?”.

Dalej mamy Multitaskera, czyli człowieka od wszystkiego. Jego poranek wygląda mniej więcej tak: jedną ręką odpowiada na maile, drugą podpisuje dokumenty, a trzecią, której nie ma, dzwoni do klienta. Multitasker to również mistrz logistyki – bez problemu łączy wideokonferencje z robieniem kawy i spacerem do kuchni, gdzie stara się złapać oddech, byle nie spóźnić się na następny „call”.

Kolejnym okazem jest Obserwator – ktoś, kto w całym tym szaleństwie biurowej codzienności znajduje czas na refleksję. Zawsze widzi więcej niż inni, zna sekrety każdego działu, wie kto z kim, gdzie i dlaczego. Choć niewiele mówi, jego ironiczne spojrzenia są w stanie wyrazić więcej niż słowa. W chwilach kryzysu mruczy pod nosem coś o „wspaniałym korpoludzkim świecie” i udaje się na kawę, która prawdopodobnie smakuje już jak rutyna.

Zebrania i słynny „feedback

Zebrania w korporacjach to swoista sztuka. Gdyby zgromadzić wszystkich uczestników tych spotkań i zsumować ich czas spędzony na rozmowach o strategii, moglibyśmy obdzielić nim kilka pokoleń. Są spotkania tygodniowe, dzienne, miesięczne, kwartalne i jeszcze te „w razie potrzeby”, które wśród wszystkich rodzą napięcie – czy przypadkiem nikt im nie wytknie, że spóźniają się z projektami.

Słowo „feedback” ma tu swój złowieszczy blask – w końcu to nie taka zwykła ocena, ale „konstruktywna krytyka” podana na srebrnej tacy. Przełożony mówi ci prosto w oczy, że „twoja praca jest dobra, ale warto by popracować nad wydajnością”, co można przetłumaczyć na „pracujesz całkiem nieźle, ale mamy nadzieję, że znajdziesz jeszcze 20 godzin dziennie na dodatkowe obowiązki”.

Awans – sen na jawie?

Oczywiście, korporacyjna wspinaczka po szczeblach kariery to temat rzeka. Mówi się, że korporacja to przestrzeń równości szans. Wszyscy zaczynają na podobnych stanowiskach, mając przed oczami wizję pięknego, szczęśliwego awansu. W rzeczywistości jednak przypomina to bardziej grę – im więcej strategii i sprytu, tym lepiej. Marzący o awansie biorą na siebie dodatkowe projekty, zostają po godzinach, a czasem nawet próbują zaprzyjaźnić się z przełożonym. Bywa, że awans przychodzi niespodziewanie, a czasem okazuje się, że wymaga on lat stania przy fotokopiarkach i pompowania firmowych raportów.

Korposlang i inne cuda

Korposzczur na pewnym etapie swojej kariery zaczyna operować językiem, który dla postronnych brzmi jak dialekt obcych. Skróty takie jak KPI, SLA, czy ASAP są codziennym słownictwem, a wyrażenia „synergia” czy „uspójnienie procesów” stały się wręcz jego mottem życiowym. Obcy język korporacyjny nie jest jednak najgorszy – prawdziwą zmorą są tzw. buzzwordy, które sprawiają, że każdy dokument czy mail staje się zagadką. Odkrycie, że „zakotwiczenie projektu” oznacza po prostu rozpoczęcie pracy, jest często jak objawienie.

Czy to ma sens?

Gdy przychodzi koniec dnia, wielu korpoludków zadaje sobie jedno zasadnicze pytanie: „Czy to wszystko ma sens?”. Ktoś powiedziałby, że praca w korporacji to szansa na rozwój i stabilność, inni przyznają, że to po prostu sposób na życie. W rzeczywistości sprawa jest prosta: korporacja nie musi być klatką, o ile zachowasz zdrowy dystans. Warto nauczyć się śmiać z absurdów, przemycać odrobinę własnej osobowości, a w końcu – pamiętać, że praca, choćby nie wiem jak wymagająca, nigdy nie powinna zabierać tego, co najważniejsze: radości życia.

Życie w korporacji jest jak szalony taniec – kroki są z góry ustalone, ale czasem można improwizować, a może nawet zagrać na nosie całemu systemowi. I o to właśnie chodzi! Zamiast dać się pochłonąć wyścigowi szczurów, lepiej być uśmiechniętym kotem, który zna swoją wartość i wie, że nie warto tracić głowy dla każdego raportu.

Jeśli macie śmieszne historie lub pomysł na prześmiewczy artykuł zapraszam do kontaktu na [email protected]

Sisi Lohman

Dodaj komentarz