Najnowsze wydanie

Najgorszy pracownik mile widziany

Czy twoje biuro wydaje ci się wręcz stworzone dla ciebie? Czy czujesz się osobą wyjątkową w swojej pracy? Czy szefostwo traktuje cię z ponadprzeciętnym szacunkiem i wyrozumiałością i nie potrafisz tego w żaden sposób wyjaśnić? Jeśli tak to ten artykuł prawdopodobnie nie jest dla ciebie! A w każdym innym wypadku – jest.

Uściślając – ten artykuł jest o tych, którzy mimo swojej oczywistej indolencji pracowniczej nadal są utrzymywani na swoich stanowiskach i dlaczego. No właśnie – dlaczego? Komu służą takie wątpliwej jakości korposzczury? Kto chce je utrzymywać i w jakich sytuacjach przynoszą określone profity twojej korporacji?

„Wszywanie”

Przychodzi taki koleś do pracy i od razu widać, że rzutem na taśmę wtargnął na ostatnie miejsce listy przyjętych z awaryjnej rekrutacji. Na początku grzeje miejsce przed kompem, później pałęta się po biurze bez celu. Uczucia zespołu wobec niego są raczej neutralne, a czasem i lekko pozytywne. Widać, że osobowość nieco zakłopotana, ale mimo wszystko przyjazna, więc nie wzbudza na starcie większych podejrzeń. „Góra” natomiast sprawia wrażenie, tak jakby się nim interesowała, ale nie w ten standardowy wścibski sposób i nie w ten standardowy badawczo-motywacyjny – po prostu się nim interesuje. I na początku nie zadajesz sobie pytania „dlaczego?”, bo przecież jesteś skupiony na swojej pracy, deadline’y gonią, współpracujesz z innymi ludźmi i skupiasz się na swoim ogródku.

W świecie natury wszystko wygląda zazwyczaj klarownie – najsłabszego w stadzie pożerają drapieżniki, najsłabsze z potomstwa gnie przed osiągnięciem dojrzałości, a roślinka na kiepskiej glebie usycha. W świecie ludzi bywa inaczej, bo na przykład takie – mówiąc tajnym językiem środowiskowym – „nasze najsłabsze ogniwo” czasami jest potrzebne, by wesprzeć na nim cały łańcuch sprawnie działającego mechanizmu korporacji.

A jak to działa? Wybiera się takiego osobnika z określonymi cechami, do których można zaliczyć: posłuszeństwo, naiwność, ponadprzeciętny optymizm, komunikatywność i podatność na manipulację. Później przydziela się mu mało znaczącą robotę, dobiera się go do zespołów na typową „doczepkę”, nie wymaga się za wiele w praktycznej pracy wynikającej z obejmowanego stanowiska i publicznie nie okazuje się mu większych oznak przyjaźni bądź wrogości. Dopiero tak „wszyty” osobnik staje się gotowy do wykonywania „podskórnych”, niezbyt chlubnych zadań.

Działanie zasadnicze

Koleś zaczyna czuć się pewnie i przyjemnie w swoim nowym środowisku. Zespół darzy go raczej ciepłymi uczuciami. Nikt niczego nie podejrzewa, a facet wydaje się nie odstawać od reszty grupy. No, może czasem trochę dłużej zostanie po fajrancie, trochę spóźni się na przerwę, trochę wcześniej przyjdzie do roboty, ale poza tym nic nie wskazuje, żeby się z czymś krył. Po prostu solidny koleś – ma swoje nawyki, możliwe, że przykłada się w niektórych miejscach bardziej, bo na przykład jest nowy i chce zaimponować, albo jest nowy i musi nadrobić do starych, doświadczonych pracowników. Ale poza tym wszystko jest ok.

I wtedy już powinieneś wiedzieć, że coś się dzieje… Po okresie oswajania i usypiania czujności całego środowiska „góra” może nareszcie przejść do działania. Biorą więc kolesia „na stronę”, niby pod pozorem standardowej pogaduszki wewnątrzfirmowej, wszystko w granicach przyjętych norm i standardów pracy, i sadzają go naprzeciwko, i mu wykładają sytuację – powoli, sukcesywnie i „sposobem”. Mówią mu o jego ważnej roli w NASZYM korpo, o przełomowym momencie w historii działania biura, o trudnościach i niebezpieczeństwach, które NAS czekają w najbliższym czasie. Osobnik musi mieć wmuszoną wizję własnej wartości w tych trudnych czasach. Wtedy współpraca ułoży się idealnie po myśli „góry”.

Więc czym „nasze najsłabsze ogniwo” ma się zajmować? Jego odstawowa funkcja, to luźny „wywiad środowiskowy” w charakterze wtyczki. Osobnik ma stanowić swoisty barometr nastrojów zespołowych, gdy zespół znika z pola widzenia „góry”. „Ogniwo” świetnie sprawdzi się też w roli niewidzialnego łącznika między „górą” a zespołem – podrzuci kolegom rozwiązanie, którego „góra” niekoniecznie jest pewna lub nie powinna oficjalnie przekazywać swoim pracownikom. Oprócz tego facet „obstawia ogony”, czyli wykonuje mało ważną końcową robotę, typową wykończeniówkę, której przydzielenie innemu pracownikowi wiązałoby się z wypłacaniem nadgodzin, a „ogniwo” zrobi to w zakresie własnej zmiany, bo i tak nie jest obciążany dostateczną ilością pracy i ze względu na swoją niską wydajność może spokojnie zająć się głupią wykończeniówką, a i tak nie wyrobi 100 proc. „na oficjalu”. Ponadto może robić za testera nowych rozwiązań pracy indywidualnej czy nawet technik coachingowych. A na koniec warto podkreślić, że taki osobnik stabilizuje całość zespołu, jest swoistym rycerzem korpo, na niego zawsze można liczyć i zawsze pozostaje kimś „na wszelki wypadek” – kimś do wykorzystania w sytuacjach ekstremalnych, kryzysowych, nieoczekiwanych. „Nasze najsłabsze ogniwo” może się wprost okazać największym skarbem lub wybawieniem dla „góry”.

Wyjście okolicznościowe

Powstaje więc pytanie – czy warto być takim osobnikiem? Odpowiedź jest tu względna. Bo właściwie, jeśli spełnia się określone wcześniej warunki i nie przejawia się większych moralnych barier, można przecież zaryzykować, bo stawka jest całkiem satysfakcjonująca. Praca takiej osoby jest stosunkowo lżejsza od tej, którą wykonuje reszta zespołu, a wynagrodzenie nieadekwatnie wysokie.

Warto mieć jednak świadomość zagrożeń płynących z przyjęcia takiego stanowiska/tajnej funkcji. Abstrahując już od kwestii koleżeńskich, to w przypadku zmiany kierownictwa (lub nawet zmiany nastrojów kierownictwa), bardzo łatwo będzie takiej osobie – wbrew pozorom – wylecieć. Trzeba pamiętać, że ogólna wydajność, statystyki miesięczne czy oficjalna przydatność „naszego najsłabszego ogniwa” jest „zamrożona”, więc ewentualna dyscyplinarka nie powinna być zaskoczeniem, bo „na papierze” osobnik posiada wszelakie przesłanki do wręczenia mu „listu pożegnalnego”. Niemniej jednak, jeśli polityka korporacji jest już od lat taka sama, a kierownictwo dawno skleił beton stabilności, to korzyści dla „ogniwa” są – powiedzmy – cynicznie wymierne.

Co ciekawe, przyjmuje się, że co piąta korporacja korzysta z tego typu metod układania sobie pracownika. Wielu zresztą powie, że takie rozwiązanie pochodzi z amerykańskich standardów i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Inni jednak stwierdzą, że to metoda typowa dla reżimów i więcej w niej z sowieckiej rzeczywistości niż z pięknej amerykańskiej tradycji korporacyjnej. Jaka jest prawa? Cóż… To chyba również zależy od punktu widzenia.

Tomasz Rot

Dodaj komentarz