Korpotata

Nie tata, ja sam!

W moim przekonaniu rodzicielstwo składa się z kilku etapów związanych bezpośrednio z rozwojem pociechy.
Na początku jest faza niemowlęca, która trwa stosunkowo długo, bo dziecko wymaga stałej opieki i jest całkowicie uzależnione od rodziców. Bez ich atencji nie poradzi sobie z żadnym elementem życia. To jest raczej logiczne, bo trudno przecież wymagać od kilkumiesięcznego bobasa, aby sam zjadł posiłek czy zmienił sobie pieluchę.

Mniej-więcej po ukończeniu roczku zaczynają się pierwsze momenty samodzielności, czyli córka lub synek sami trzymają butelkę z mlekiem, zjedzą bez pomocy proste potrawy, pobawią się, czy w końcu przemieszczą się z punktu A do B. Nadal jest to oczywiste, prawda? Rodzice wciąż są potrzebni do codziennej egzystencji i myślą, że tak będzie już zawsze. Jest to trochę męczące, ale miłe, że jest na tym świecie człowiek, który zawsze będzie cię potrzebował. Twojego wsparcia, pocieszenia, rady lub po prostu obecności. Dlatego warto być rodzicem – myśli pewnie większość mam i tatusiów kiedy ich pociecha wypłakuje im się w rękaw, bo właśnie upadła mu na ziemię gałka ulubionego loda. No, kto w takiej sytuacji lepiej pocieszy i kupi następnego loda, niż właśnie mama czy tata? Może tylko babcia z dziadkiem, ale to jest już zupełnie inna historia.

Wraz z kolejnymi etapami rozwoju pociechy, rodzicowi robi się jeszcze przyjemniej na sercu. Obserwuje jak jego ukochane dziecko rośnie i staje się coraz bardziej samodzielne. Zaczyna się np. samo ubierać. Co z tego, że zakłada buty przez piętnaście minut w poniedziałek rano, kiedy jesteście już spóźnieni. Ważne, że robi to samodzielnie, a tobie niemal łzy cisną się do oczu, że oto twój potomek rośnie tak szybko, że pewnie już za momencik wyfrunie z rodzinnego gniazda. I rozpiera cię duma, bo taki zdolny, taki mądry, że aż trzeba zrobić zdjęcie i wrzucić na „insta”, że już sam się ubiera.

Potem rodzice funkcjonują jeszcze przez chwilę jako najwięksi bohaterowie tego małego człowieka, który koniecznie chce robić wszystko tak samo i to samo, co oni. Czyli, „zobacz tata, ja też mam rozpinaną bluzę” albo „zobacz tata, ja też jem kanapkę z ketchupem”.
I nagle wszystko się zmienia, bo nastaje taki oto dzień:
Nie tata, ja sam! – rzuca Jasiek i próbuje samodzielnie wdrapać się na sedes.
– No, ty to jesteś już taki samodzielny synek, że już niedługo to w ogóle nie będziesz nas potrzebował, prawda? – mówię z wyraźną dumą i lekkim smutkiem w głosie.
– Noooo! – odpowiada uradowany po czym dorzuca szybko – Nie, no co Ty, tata!? Będę przecież was potrzebował!
– Aha, no to fajnie – i mimo wszystko się cieszę, bo przed sekundą jakby trochę zakuło mnie serduszko… tylko troszkę, ale jednak…
– Przecież przy kupie sam sobie jeszcze nie poradzę – dorzuca szybko Jasiek…

Z jednej strony jest to pocieszające i całe szczęście, że jest jeszcze ta kupa. Niestety, jest to radość przez łzy, bo wiem jednak, że już za chwilę i z tym sobie poradzi. I co wtedy? Zostanie już tylko: „tata, daj pięć dych, bo idziemy z chłopkami na pizzę”.

Piotr Krupa

Dodaj komentarz