Terminu „hostile architecture” (tłumaczonego jako wroga lub nieprzyjazna architektura) używa się zazwyczaj do opisania elementów miejskiej infrastruktury, które wymuszają bądź powstrzymują określone zachowania. Do takich można zaliczyć choćby nowo projektowane ławki na centralnych stacjach metra, które mają utrudnić spanie osobom w kryzysie bezdomności. Tak zwani aktywiści miejscy za główny jej przykład podają zbyt wysokie krawężniki i wąskie chodniki. Proponuję spojrzeć na to pojęcie z nieco innej strony.
Skoro czytasz ten tekst, zapewne w tej specyficznej części Warszawy bywasz dość regularnie. Służewiec jest miejscem o tyle ciekawym, że w ciągu kilkudziesięciu lat trzykrotnie zmieniał swój charakter, a za rogiem czai się kolejne przeobrażenie.
W czasach Polski Ludowej znany nam doskonale Mordor wyglądał zupełnie inaczej i był dzielnicą przemysłową. Jej budowę zapoczątkowano w latach 50. Na Służewiec dojeżdżali pracownicy fabryk kondensatorów, półprzewodników, dźwigów i sprzętu elektronicznego. To dla nich w 1962 roku powstała istniejąca do dzisiaj stacja Warszawa Służewiec.
Echa dawnego przeznaczenia dzielnicy widoczne są w nazwach ulic. Konstruktorska, Postępu, Wynalazek, Cybernetyki czy Taśmowa jasno wskazywały, że to tu, na południu Warszawy, rozwija się przemysł. Propaganda sukcesu przeciwstawiała dawny, wiejski i ubogi krajobraz tych okolic nowoczesnym fabrykom.
Socrealizm kontra… kap-realizm?
Jak piszą Radosław Gajda i Natalia Szcześniak w „Archistoriach”:
Dla deweloperów Pałac Kultury był świetnym argumentem w dyskusjach z miejskimi planistami: skoro stoją już PKiN i wieżowce Centrum Zachodniego, to nowy biurowy wieżowiec będzie przecież świetnie pasował. Nowe wieżowce powstawały nie jako realizacje ambitnych projektów urbanistycznych, lecz były owocem pojedynczych i nieskoordynowanych inwestycji. Bardziej wyrażały prestiż inwestora, niż spójną wizję harmonijnego rozwoju miasta.
Dostępność działek inwestycyjnych w Śródmieściu była jednak ograniczona. Kiedy polski przemysł był bezlitośnie tratowany przez pierwszą falę dzikiej prywatyzacji, służewieckie zakłady również padły jej ofiarą. Co wobec tego zrobić z halami produkcyjnymi? Zagospodarowano je jako magazyny. Gdzieniegdzie stoją jeszcze te stare budynki, w ciekawy sposób kontrastując z biurowcami.
Służewiec jednak swoją funkcję magazynową pełnił krótko, gdyż zachodnie firmy, wchodzące na polski rynek potrzebowały siedzib. W centrum nie było miejsca, a podwarszawskie miejscowości wydawały się niezbyt atrakcyjną lokalizacją ze względu na słabe skomunikowanie z miastem. Wybór padł więc na nieco zaniedbany Służewiec. Już w 1991 roku powstał tu pierwszy mokotowski biurowiec – Curtis Plaza. Dzisiaj wydaje się on nam reliktem przeszłości i jest przeznaczony do rozbiórki…
I o ile pierwsze biurowce budowane na Służewcu wyglądały jeszcze nobliwie i posiadały prosto skonstruowane przestrzenie wewnętrzne, to każdy kolejny zdawał się krzyczeć: koniec dawnej epoki, nadchodzi nowe!
I tak nowoczesne siedziby firm, wyrastające jak grzyby po deszczu, zdawały się dominować nad okolicą, powodując jednocześnie wrażenie przytłoczenia przyjeżdżających tam ludzi. Trochę jak w socrealizmie, tylko przeniesionym na kapitalistyczny grunt.
Przygoda w labiryncie
Rozmowa o pracę w którejkolwiek z firm na Mordorze zawierać będzie trzy obowiązkowe elementy: kluczenie po jednakowo wyglądających ulicach, zgubienie się w budynku z milionem wejść i czekanie w holu na osobę, która przyjdzie z naszym przyszłym gadżetem marzeń: kartą magnetyczną, i wpuści nas do środka.
Sam przebieg rozmowy jest tu kwestią drugorzędną, bo naprawdę nie wiem, gdzie się widzę za pięć lat i jak sprzedać rekruterowi ten długopis. Ważne, że firma, która być może mnie zatrudni, imponuje labiryntem wejść, wyjść, wind i korytarzy. Jakby chciała powiedzieć: witaj na moich włościach, szczęściarzu!
Zanim jednak rozpoczniesz pracę, masz kilkudniowe szkolenie oraz okres próbny. I tu zaczynają się schody… nie, właściwie to klatka schodowa zwykle jest wstydliwie schowana za winklem, bo tu się podróżuje windami. Słusznie – komu by się chciało zasuwać dziesięć pięter wzwyż. Na początku jednak nie dostajesz jeszcze magicznej karty, więc nawet z tych wind normalnie nie skorzystasz. Także o każde wyjście czy wejście musisz prosić portierów lub starszych stażem pracowników.
Układ budynków też bywa śmieszny, bo nieraz, aby dostać się do kadr mieszczących się na tym samym piętrze, trzeba było zjechać na dół, przejść do następnego wejścia i wjechać.
Wszędzie są bramki jak w metrze, tylko jeszcze bardziej popieprzone – w jednym z biurowców (ale tym razem chyba na Daszyniaku?) trzeba było odbijać kartę dwa razy, chcąc wyjść lub wejść. A na dodatek – co mnie wówczas wręcz oburzyło – musiałam pokazać swój dowód osobisty na portierni, aby w ogóle się do tego budynku dostać.
Nie mówię, że zabezpieczenia są z gruntu złe lub niepotrzebne (choć, z drugiej strony, co ja niby z takiego korpo wyniosę? Gotówki się już nie trzyma), interesuje mnie tu bardziej społeczno-architektoniczny punkt widzenia.
Przytłaczające symbole
Czy obecny sposób budowania biurowców to przykład „nieprzyjaznej architektury”? Moim zdaniem częściowo tak.
Na Służewcu nikt się specjalnie nie przejmował zagospodarowaniem przestrzennym, liczne poprzemysłowe grunty były masowo sprzedawane pod inwestycje, i stąd mamy Mordor. Dzielnicę, w której kolejne biurowce powstają w sposób absolutnie nieskoordynowany. Drugi Mordor zaczyna się tworzyć na Woli, a rondo Daszyńskiego lada chwila będzie otoczone budynkami sięgającymi dwustu metrów.
Niegdyś Pałac Kultury uznawano za przytłaczający symbol radzieckiego panowania nad stolicą. Jak zatem określić to, co dzieje się teraz?
Dodaj komentarz