W naszej rodzinie pielęgnujemy pewne rytuały, które powtarzamy cyklicznie od lat. Zdaję sobie sprawę, że z niektórych tradycji dziecię niebawem wyrośnie, dlatego każdy taki wspólnie spędzony moment celebruję jak szalona.
Jednym z naszych ulubionych punktów jest coroczna wizyta na urodzinach Dyzia, słynnego dinozaura z Muzeum Geologicznego Państwowego Instytutu Geologicznego. Stawiamy się tam corocznie bez wyjątku od sześciu lat. Ale już w zeszłym roku zauważyłam subtelne symptomy pewnego zjawiska, które w tym sezonie dopadło nas z całą mocą.
Moje dziecko, choć wciąż młode, wzrostem już mnie dogania. Urodziny Dyzia są zawsze świetnie zorganizowane i z przyjemnością tam wracamy, ale tym razem poczułam pewien niesmak. Tradycja polega na tym, że za wykonanie zadań przy stoiskach otrzymuje się pieczątki, a po zebraniu kompletu odbiera się nagrodę. Z ochotą ruszyłyśmy na „łowy pieczątkowe”. Pogoda była piękna, a dzieciaków początkowo jeszcze mało. I, niestety, spotkało nas niezbyt ciepłe przyjęcie.
Sytuacja powtarzała się niemal przy każdym stoisku. Młoda podchodziła, a prowadzący nie zwracał na nią uwagi. Gdy tylko podchodziły pięcio- czy sześciolatki, od razu pojawiała się pełna atencja: „O, super, fajnie, że jesteś! Chcesz wykonać zadanie?”. Moja córka, która z przyjemnością wykonuje wszystkie zadania, a nie przychodzi tylko po pieczątki, musiała dopytywać, co ma zrobić. To jest też wiek, kiedy pojawia się więcej wstydu; znika ta dziecięca buńczuczność. Podchodzi ze spokojem, czeka na swoją kolej i nie pcha się przez młodsze dzieciaki. I nikt nie zwraca na nią uwagi.
Zaczęłyśmy robić testy. Podchodziłyśmy do stoiska i stałyśmy z kartką na pieczątki w ręku. Nikt na nią nie reagował, była niczym niewidzialne dziecko. Natomiast reakcja na młodszych była zgoła inna. Widziałam, jak coraz bardziej przykro robi się mojemu dziecku.
W drodze powrotnej do domu rozmawiałyśmy o tym. Córka sama zauważyła, że nie zwracają na nią uwagi. Przypomniałyśmy sobie, jak było, gdy była młodsza i biegała sama po muzeum – wtedy nie była „dzieckiem ze szkła”. Ma porównanie z lat poprzednich, bo często chodziłyśmy na różne edukacyjne eventy.
Zrobiło mi się niezwykle smutno, bo w ogólnym przekazie dominują narzekania na młodzież: „niczym się nie interesuje”, „tylko telefony”. A z drugiej strony ta sama młodzież jest pomijana w wielu interakcjach. Dzieciaki są niewidoczne, więc nie chcą chodzić na wydarzenia, a organizatorzy mówią, że młodzież nie przychodzi. I tak oto to błędne koło się zamyka.
Podobnie jest z placami zabaw, które w dużej mierze projektowane są dla dzieci do dziesięciu lat. Starsze dzieciaki i młodzież, uwierzcie mi, z przyjemnością by pofikały na zjeżdżalniach i huśtawkach dopasowanych do ich wzrostu. Są place zabaw dla maluchów, a potem nagle tylko siłownie plenerowe. A co jest pomiędzy? Czy faktycznie jedyną ofertą staje się telefon? Dostrzegajmy i aktywizujmy tych, którzy szukają miejsca dla siebie – zanim przestaną wierzyć, że są widoczni.
Dorota Dabińska

Dodaj komentarz