O trudach remontowych powiedziano i napisano już tyle historii, że można z nich złożyć niejedną książkę pełną życiowych mądrości. Ja może i nie jestem remontowym weteranem, ale kilka przeprowadzek i mieszkaniowych renowacji odnotowałem w życiorysie.
Myślałem zatem, że już niewiele może mnie w tej kwestii zaskoczyć, ale okazuje się,
że właśnie odkryłem nową remontową mądrość. Oto ona: nie ma czegoś takiego jak prosty remont. Najlepiej, dla dobra wszystkich, w ogóle nie posługiwać się tym terminem, bo to oksymoron.
Wiem, co mówię: jeszcze kilka tygodni temu w rozmowie ze znajomymi opowiadałem, jak to planujemy niewielką metamorfozę naszego mieszkania. Ot, nic wyszukanego: dołożenie kilku gniazdek, trochę malowania, jakieś tapety, wymiana prysznica i nowe listwy. A na koniec, niczym wisienka na torcie, stolarz z meblami na wymiar. A w tym wszystkim nas troje, którzy musimy w tym samym miejscu mieszkać i dodatkowo pracować.
I nie chodzi o to, że ekipa była „nierobotna”. Chociaż – jak się okazało – wybór przez fachowca jednego z dwóch kolorów farb okazał się problemem nie do przejścia. Otóż jeden z pokoi miał zostać pomalowany na dwa kolory. Jedna część pokoju miała być ciemna, a druga jasnoszara. Był projekt z dokładnie rozpisanymi wymiarami i oznaczeniem miejsca, w którym ma się zaczynać i kończyć jeden kolor, a w którym drugi. Może się wydawać, że nic skomplikowanego. A jednak Pan Fachowiec miał z tym spory problem, bo trzykrotnie zrobił to źle. Z uporem za każdym razem malował pokój tylko na jeden i zawsze ten sam kolor. Za trzecim razem uznałem już, że robi to złośliwie, z pełną premedytacją. Może był to jakiś rodzaj włoskiego strajku. Albo najzwyczajniej w świecie jest daltonistą.
Było jeszcze kilka innych problematycznych sytuacji, jak np. umiejscowienie kontaktu nie w tym miejscu, gdzie trzeba, niedziałające gniazdo po pomalowaniu i położeniu tapet, czy prawie trzydniowa wymiana kabiny prysznicowej.
Oczywiście kilka tygodni wcześniej, kiedy z naszą ekipą ustalaliśmy warunki i zakres umowy, usłyszałem, że co prawda w umowie termin wykonania jest określony na trzy tygodnie, ale oni uporają się ze wszystkim w siedem, no, maksymalnie dziewięć dni. Rzeczywistość jednak sporo przerosła naszych majstrów, bo zajęło im to ponad dwa razy dłużej. Mógłbym to nawet przemilczeć, gdyby nie fakt, że ten wydłużony czas wykonania nie szedł w parze z jakością.
Ale to wszystko nic! Problem był w tym, że my musieliśmy jakoś w tym remontowym chaosie funkcjonować. Spać, gotować, kąpać się, prowadzić prezentacje i pilnować psa. A muszę przyznać, że wyjątkowo trudno prowadzić spotkanie online przy akompaniamencie wiertarki i wyłączanym co chwilę prądzie w mieszkaniu.
Nie ma zatem co ukrywać, że minione niemal trzy tygodnie były raczej ciężkie i pełne emocji. Jest jednak jeden plus tej całej sytuacji. Moja żona planowała wymianę kuchni w przyszłym roku. Teraz uznała, że ta stara nie jest jednak taka zła i możemy spokojnie z tym poczekać dwa, albo nawet i trzy lata.
Piotr Krupa
Dodaj komentarz