Uwielbiam pracować z kobietami. Kobiety potrafią poświęcić ambicje dla wyższego celu, są bardziej emocjonalne niż mężczyźni. Fascynują mnie – mówi „Głosowi Mordoru” reżyser Patryk Vega, którego najnowszy film lada moment wejdzie do kin.
22 lutego premierę będą mieć „Kobiety mafii”. Najpierw „Pitbull. Niebezpieczne kobiety”, gdzie pokazuje Pan kobiety w policji, a teraz mafia – również z kobiecej perspektywy…
Patryk Vega: I zamierzam kontynuować ten żeński punkt widzenia również w kolejnych swoich filmach. To, co mnie dziś najmocniej dotyka, to fakt, że kobiety są wszędzie dyskryminowane. W policji, w świecie medycznym, czy też w przestępczym. Nie ważne gdzie spojrzeć, wszędzie widać, że muszą o wiele bardziej walczyć o swoje, niż mężczyźni, ciągle coś udowadniać – że są wystarczająco dobre, wystarczająco kompetentne, wystarczająco twarde – by męski świat raczył je zaakceptować.
Odnajdowanie silnych, pełnokrwistych bohaterek, to nowość w polskim filmie – jakby ukazywanie świata kobiet przez pryzmat komedii romantycznych wyczerpywało temat. Co więcej, nawet kobiety-reżyserki nie dążą do zmiany tej perspektywy. Myślę, że najwyższy czas wypełnić tę niszę. Dlatego moje kolejne filmy też zamierzam kręcić właśnie o kobietach.
Skąd pomysł na „Kobiety mafii”?
Po „Pitbull. Nowe początki” zgłosił się do mnie gangster z Mokotowa, któremu nie spodobało się to, jak przedstawiłem go zarówno w tym filmie, jak i w swojej książce „Złe psy”. Jednak zamiast zemsty zaproponował mi wspólne napisanie scenariusza do filmu. Nie powiem żebym był tym szczególnie zainteresowany. On jednak się uparł i w więzieniu zaczął pisać. Wkrótce na moje biurko trafiło 300 stron historii, która z detalami opisywała morderstwa, napady i prywatne życie przestępców.
To był świetny materiał. Pomyślałem jednak, że przestępczość zorganizowana z męskiego punktu widzenia była już pokazywana i „mielona” na różne sposoby setki razy, za to z kobiecego nie. Powiedziałem o tym gangsterowi, a on skontaktował mnie ze swoją żoną, później ona z innymi kobietami z tego środowiska. Opowiadały mi swoje historie, a ja zaczynałem postrzegać ten świat z zupełnie nowej perspektywy, w innym wymiarze.
Długo trwały te rozmowy?
Parę miesięcy, prawie rok. A potem cztery miesiące pisania scenariusza.
Jakie są kobiety mafii?
Różne, jak my wszyscy. Mnie jednak cały czas chodziło po głowie pytanie, dlaczego wiążą się z takimi typami spod ciemnej gwiazdy? Dlaczego niektóre z nich potrafią czekać nawet 10 lat, aż taki wyjdzie z więzienia? Co je w tych szemranych mężczyznach pociąga, co przy nich trzyma?
Znalazł Pan odpowiedzi?
Rollercoaster. Myślę, że to pewien rodzaj uzależnienia od silnych emocji. Grzeczny facet daje kobiecie jakiś jeden rodzaj emocji, zły gość zapewnia jej nieustanną emocjonalną karuzelę i to na naprawdę wysokich obrotach. Między innymi dlatego te kobiety praktycznie nigdy nie wychodzą z tego brutalnego światka. Nawet jeśli odejdą od jednego gangstera, zaraz „sięgają” po innego. Porównuję to czasem do sytuacji człowieka, który przeżył katastrofę lotniczą. Takim emocjom nic nie może dorównać. Na ich tle wszystko blaknie.
Wyobraża Pan sobie, że jakiś mężczyzna czekałby na kobietę-przestępczynię 10 lat, aż ta wyjdzie z kicia?
(Śmiech) Trudno mi to sobie wyobrazić. Kobiety potrafią poświęcić ambicje dla wyższego celu, są bardziej emocjonalne niż mężczyźni. Wiedzą coś, o czym my – faceci – nie mamy pojęcia. Tak czuję i nieustanne ciekawi mnie, co to jest. W ogóle myślę, że kobiety są bardziej interesujące niż mężczyźni. Sądzę, że udało mi się to pokazać w moim najnowszym filmie, który – śmiem twierdzić – jest najlepszym, jaki do tej pory zrobiłem.
Zastanawia mnie, czy Pan aby nie jest jak kobiety mafii – uzależniony od silnych emocji? W końcu od wielu lat obraca się Pan w brutalnym środowisku, słucha makabrycznych historii i szalenie dużo pracuje. Ile w ubiegłym roku wypuścił Pan produkcji? Dwa filmy i dwa seriale, prawda? Normalnie Mordor może się od Pana uczyć.
To prawda, w dużym stopniu się od tego uzależniłem. Spokojne życie mnie nudzi. Trudno mi odnaleźć radość w małych rzeczach, być tu i teraz. W głębi duszy mam poczucie, że życie polega na kontemplowaniu chwili, tymczasem ja wciąż gnam, wciąż wybiegam w przyszłość. Chciałbym nauczyć się zatrzymywać, ale na razie średnio mi to wychodzi.
Z drugiej strony po dwudziestu pięciu dwunastogodzinnych dniach na planie, które są na tyle stresujące, że nie mogę spać, a nawet jak zasypiam, to śnią mi się tylko duble, marzę o spokoju. Ulgę odczuwam dopiero gdy zamykam się w montażowni.
Myślę też, że ten poziom adrenaliny i wysokich emocji, jakie zapewnia mi praca, powodują, że w sumie jestem osobą mało towarzyską. I choć spotkania, rozmowy z bohaterami moich produkcji, są dla mnie czymś niezwykle cennym i właściwie chyba ulubioną częścią przygotowań do filmów, to poza nimi raczej stronię od ludzi. Odcinam się też od świata, nie czytam gazet, nie oglądam telewizji. Nawet nie mam żadnego hobby… może tylko samochody.
Nie sądzi Pan, że to właśnie taki sposób na łapanie równowagi? Tego czegoś, co świat korporacyjny nazywa „work life balance”?
Nie wiem. Czasem mam wrażenie, że nieszczególnie dobrze sobie z tym wszystkim radzę.
Na szczęście żona dba o to, żebym, gdy nie kręcę zdjęć, był w domu o godz. 17. Żebym, gdy wyjeżdżamy z rodziną, nie odbierał telefonów i nie zaglądał do maili. Z kolei dzieci uczą mnie cierpliwości i właśnie cieszenia się chwilą. Ale też znowu dzieci, rodzina, sprawiają, że mam schizę na punkcie odpowiedzialności, zabezpieczenia im przyszłości. To między innymi dlatego pracuję tak dużo.
Fakt, poprzedni rok był niezwykle ciężki pod tym względem. Ale mam świadomość, że życie jest sinusoidą. Raz się jest na fali, raz pod nią. Jeśli więc widzę, że mam akurat dobry czas, staram się go maksymalnie wykorzystać, żeby później nie gnębić się tym, że nie wyzyskałem swojej szansy, gdy los mi ją dawał. W tym roku jednak trochę spasuję.
Co to znaczy „spasuję” w wydaniu Patryka Vegi?
To znaczy, że zrobię dwa filmy, ale nie biorę się już za seriale. Tym bardziej, że jeden z tych filmów był dla mnie szczególnie trudny emocjonalnie, bo mówi o handlu dziećmi i pedofilii. Najtrudniejsze były spotkania i rozmowy z rodzicami dzieci, które zaginęły. Płakałem słuchając tych historii.
Nie mam pojęcia jak Pan to znosi. Nie wierzę też, że ciągła styczność z ciemną stroną ludzkiej natury nie odbija się na Panu…
Myślę, że kiedyś ciemność była dla mnie zbyt dojmująca, właśnie z tego powodu pogrążyłem się w depresji. Dziś sił dodaje mi wiara, modlitwa i robienie czegoś dobrego dla innych, również poprzez moje filmy, ale nie tylko.
Jedną dziesiątą swojego majątku przekazuję na biednych, właśnie zakładam fundację, która będzie wspierać potrzebujące pomocy dzieci na całym świecie. W intencji dzieci również podjąłem teraz roczny post, który z pewnością przyda się też i mnie samemu.
A za swoje filmy zacząłem brać większą odpowiedzialność. Zrozumiałem, że skoro wciągu dwóch miesięcy docierają one do tysięcy ludzi, to owszem, mogę w nich powiedzieć: „dupa, dupa”, ale mogę też przy okazji wnieść coś bardziej wartościowego.
Myślę, że ciemną stronę można po prostu wykorzystać, by pracowała na rzecz dobra.
Czy przy tym tempie i intensywności pracy, jakie Pan sobie narzucił, nie boi się Pan wypalenia, braku kreatywności?
Nie. Może dlatego, że lubię to, co robię. Praca, którą wykonuję, mnie nie męczy. Poza tym ja niczego nie wymyślam, moi bohaterowie są autentyczni, sami mnie znajdują, ja po prostu zasysam ich historie i konwertuję na język filmowy. Dzięki nim w jednym życiu mogę przeżyć wiele żyć.
To wszystko jest na tyle inspirujące, budujące, motywujące i twórcze, że mam zaplanowane kolejne produkcje już do 2021 r.
Po „Botoksie” recenzenci nie szczędzili Panu krytyki. Tymczasem komercyjnie film odniósł wielki sukces. Ktoś w końcu przytomnie przyznał, że „Patryk Vega odniósł sukces, bo odkrył ścieżkę do serc i potrzeb polskiego widza”.
To właśnie mnie strasznie dziwi, że w ogóle mówi się o jakimś odkrywaniu. A tu nie ma czego odkrywać. Owszem, jako socjolog kultury z wykształcenia, staram się na bieżąco „czytać” rynek i patrzeć, co ludzi pociąga, ale – naprawdę – do tego nie trzeba jakieś wielkiej filozofii. Wystarczy mieć oczy otwarte i starać się zrozumieć to, na co się patrzy. Mnie raczej zaskakuje to, że inni tego nie dostrzegają.
Czyli jaki jest przepis na polskiego widza?
Nie powiem. Niech się dalej zastanawiają (śmiech).
Izabela Marczak
Dodaj komentarz