Wywiad

Peja: Nie ma limitów!

Na jego płytach wychowało się już kilka pokoleń, a on jest wciąż w znakomitej formie twórczej! We wrześniu wydał nowy krążek, ma pomysły na kolejne, koncertuje – czy da się w tym wszystkim zachować zdrowy dystans i mimo wszystko dostrzegać „człowieka w człowieku”? O unikaniu stereotypów, otwartości na nowe i wzajemnym szacunku mówi Peja.

Katarzyna Miłkowska: Za chwilę grasz koncert – emocje na scenie są takie same jak dwadzieścia kilka lat temu?

Peja: Różnie, wiele zależy od mojego samopoczucia danego dnia, intensywności pracy, poziomu zmęczenia. Nie bez znaczenia jest też ranga wydarzenia – inaczej gra się koncert na festiwalu z kilkutysięczną publicznością, inaczej w klubie dla 300 osób. Chodzi tu oczywiście o kwestię tremy. Zawsze gram z takim samym zaangażowaniem – tak dla garstki ludzi, jak i tłumu.
Jeśli jednak pytasz o upływający czas, rap sam w sobie nie stawia w tej kwestii nikomu żadnych ograniczeń – ani słuchaczom, ani artystom. Niestety, często szczuje się starszych raperów komentarzami, że już dawno trzeba było zejść ze sceny, zejść niepokonanym albo inne podobne farmazony. Okazuje się, że ktoś próbuje podejmować za ciebie decyzje i wyrokować, że już zupełnie do niczego się nie nadajesz.

Być może ludzie mają obawę, że w pewnym momencie staje się to po prostu odcinaniem kuponów, a nie rzetelnym robieniem muzyki?
Nie w moim przypadku. Zawsze daję maksa i staram się, żeby każda płyta była lepsza od poprzedniej. Bazą jest jednak chyba to, że ja sam od siebie bardzo dużo wymagam – nagraniom zawsze towarzyszy ogromny entuzjazm, wczuwam się w to i przeżywam całym sobą. Moje płyty są pracą twórczą, a nie kolejnym przeznaczonym na sprzedaż plastikowym produktem, który ma na celu wyłącznie zysk.

I trzeba przyznać, że to tworzenie jest niezmiennie bardzo intensywne. Zastanawiam się, czy świeżo po wydaniu swojego najnowszego krążka – „G.O.A.T.” – masz już pomysł na kolejny?
Pomysły się nie kończą! Zresztą przez większość mojego życia było tak, że kiedy domykałem jedną płytę, to miałem już tytuł następnej. Jednak kiedy urodziło mi się pierwsze dziecko, sprawy się pozmieniały – robię tyle, ile mogę i zbyt wiele wolę nie zapowiadać. Wszystko w swoim tempie.

Priorytety się pozmieniały?
Tak, przecież nie jestem Piotrusiem Panem, który powie: „Słuchaj, nie zajmę się teraz dziećmi, bo jestem artystą i psuje to moją aurę” – otóż nie. Jak się chce tak postępować, nie trzeba zakładać rodziny, wiązać się z kobietą i bawić w dom. Bycie odpowiedzialnym wiąże się z tym, że nie mogę przerzucać tej – nomen omen – odpowiedzialności na drugą osobę, na moją partnerkę. Muzyka muzyką, ale na co dzień zajmuję się wszystkim tym, czym trzeba.

To może jednak właśnie praca w korporacji bardziej wpasowałaby się w taki klimat?
O takiej pracy to ja niewiele wiem… Tyle, że postrzegana jest, także przez raperów, negatywnie. Słyszałem, że ludzie zatrudnieni w takich miejscach są pracoholikami gotowymi zrobić wszystko dla kariery, wygryzą ze stanowiska kolegę i idą do celu po trupach a szefowie są bezwzględni i liczy się tylko kapitalizm. Jest wyzysk, mobbing, szantaż i napychanie kabzy – system niewolniczy, w którym prezesi obrastają w tłuszcz, a korposzczury się dla nich zaharowują. Ile w tym prawdy? Nie mam pojęcia, bo znam ten świat tylko z opowieści.

Wyczuwam dystans w tym, co mówisz.
Wiesz co, z natury nie gardzę ludźmi i przestałem też wypowiadać się na wszystkie tematy. Każdy ma wolną wolę i może prowadzić swoje życie tak, jak tylko chce. Sam nigdy nie byłem świadkiem żadnych korporacyjnych spotkań i mogę to sobie tylko wyobrazić na podstawie prasy albo filmów – widzę sale konferencyjne, gdzie toczą się poważne biznesowe spotkania, przychodzi małomówny, nadąsany szef, wszyscy stają na baczność i boją się o stanowiska. Gdyby tak to miało wyglądać, miałbym z taką pracą problem – z tym, że ktoś mną pomiata i traktuje mnie jak gówno.

Jednocześnie jestem jednak przekonany, że istnieją firmy, którymi kierują dobrzy szefowie, płacą trzynastki, wysyłają wszystkich na wycieczki, mają gest. Nie wszyscy muszą stosować mobbing czy powtarzać głupie seksistowskie żarty – cały czas wierzę w człowieka.

Rozumiem, że trzymasz się z dala od stereotypów?
Jak najbardziej. Staram się mieć zawsze własne zdanie. Mogę się mylić, mogę wysnuć błędną tezę, mogę czegoś nie wiedzieć, ale wtedy tym bardziej tworzy się pole do dyskusji. Chętnie też pytam innych – wiem, że Ty masz doświadczenie w pracy w korporacji?

Tak i jest ono bardzo pozytywne.
No widzisz! Wszyscy jesteśmy ludźmi, jeżeli więc szanuję tych, którzy po ciężkiej pracy fizycznej mają brud za paznokciami, dlaczego nie mam szanować kogoś, kto ma wypolerowane buty i zrobioną fryzurę? Pod warunkiem – zaznaczam – że ten człowiek także nie kategoryzuje innych.

To działa w dwie strony.
Na tym to powinno polegać. Szanujmy siebie nawzajem niezależnie od wykonywanej pracy – tak naprawdę dopiero wspólnie możemy stworzyć coś większego. Nie jest przecież tak, że skoro jestem artystą, to nikogo nie potrzebuję! Jeżeli przed koncertem okaże się, że nie ma prądu lub ktoś nie posprząta, to będę siedział w syfie, a sprzęt nie ruszy. Trzeba być kulturalnym w odniesieniu do całej obsługi, tego wymaga zwykła ludzka przyzwoitość. Kiedy wchodzę do klubu tak samo witam się z właścicielem, menadżerem, ochroną i panią sprzątającą – w swoim „jobie” wszystkich traktuję równo. Być może dlatego, że w tym momencie to właśnie ja im ten „job” daję i w gruncie rzeczy uważam się za dobrego szefa.

Szefa, który nie jest tylko raperem – zajmujesz się produkcją, masz wytwórnię płytową, organizujesz koncerty. Nie bujasz w obłokach i nie żyjesz tylko sztuką. Muzyka to poważny biznes.
Swój talent bardziej widzę w kategorii ciężkiej rzemieślniczej pracy, chociaż część artysty żyjącego tylko i wyłącznie sztuką też we mnie jest. Gdybym jednak miał tak funkcjonować, to teraz siedziałbym przy barze, walił lufy i zupełnie zapomniałbym o naszej rozmowie. Owszem, takie życie artystyczne też prowadziłem, więc w zasadzie sam nie wiem…

Niezależnie jednak od tego, jak miałbym się określić, nie zmienia to faktu, że nie oceniam ludzi przez pryzmat tego, jak wyglądają. Nie kształtuję też swoich sądów na podstawie ich wykształcenia czy sposobu wysławiania się. Wnioski wyciągam tylko z tego, czy dany człowiek jest dobry i czy potrafi coś od siebie dać.

Rozumiem, że mówisz o stawianiu ludzi na równi – ale czy zawsze tak się da?
Nie wiem, choć w moim przypadku takie podejście nie przyniosło dobrych rezultatów. Od zawsze tak właśnie traktowałem ludzi, co kończyło się wyłącznie narastającymi oczekiwaniami. Dajesz, dajesz, dajesz, a kiedy nagle przestajesz, ludzie się dziwią i traktują to jak obrazę.

Trzeba wyznaczać granice?
Po prostu dzisiaj traktuję ludzi z wzajemnością. Staram się być dla innych dobry i na pewno nie zachowywać się jak buc. Jeśli jednak nie czuję flow, to stwarzam wyraźny dystans, nie otwieram się. Unikam też osób pod wpływem alkoholu i narkotyków. Jestem w takim momencie, że wybieram sobie znajomych. Brzmi to może dziwnie, ale w trakcie kariery zawodowej pojawiło się w moim życiu wielu różnych ludzi, w pewnych momentach zbyt wielu.

Mówisz o jakimś rodzaju weryfikacji?
Tak, a poza tym, jak to mówi Pihu, „rodzisz się i umierasz sam”. Z problemami też zostajesz sam. Nie obwiniaj nikogo za swoje porażki, nie szukaj winnych i nie licz na to, że ktoś ci pomoże. Wszyscy są zbyt skoncentrowani na sobie i swoim interesie – z takiej perspektywy każdy człowiek jest taką małą korporacją.

Strasznie gorzkie jest to co mówisz.
Nie tyle gorzkie, co realistyczne. Jestem po prostu pogodzony z tym, jak ten świat jest skonstruowany i nie robię już nic, żeby z tym walczyć – koniec końców i tak nikogo nie zmienię.

No tak, podobno wystarczy zmienianie siebie.
Właśnie! Jeśli zmieniasz siebie, to ludzie dookoła też ulegają przemianie. Niekoniecznie na dobre, ale jednak… Wiesz, nie kieruje się zasadą, że nigdy więcej nowych znajomych czy nowych twarzy. Jeżeli starzy cię zawodzą lub nawet ty ich, dlaczego nie otwierać się na innych?

Najbardziej wartościowe relacje mam z osobami, które rozumieją, że rozmowa nie jest czasem straconym. Ani dla mnie, ani dla nich. Ważna jest dla mnie pożywka intelektualna – chcę i lubię ścierać się z ludźmi, którzy mogą mnie czegoś nauczyć. Z ludźmi, którzy opowiedzą mi, jak do czegoś doszli, dadzą dobrą radę, podzielą się pouczającą anegdotą. Wiem, że trochę filozofuję, ale jeżeli ktoś nie docenia wartości rozmowy, to nie mam żalu jeżeli znika z mojego życia.

Mam wrażenie, że kiedy mówisz teraz o relacjach z ludźmi, słyszę prawie to samo, co na początku naszej rozmowy opowiadałeś o muzyce – że wciąż szukasz inspiracji, nie boisz się poznawać nowych rejonów, sam siebie nie ograniczasz.
Widocznie takie jest moje generalne podejście do życia – ale to chyba dobrze? Wciąż widzę przed sobą rozwój i pomimo 43 lat nie stwierdzam, że doszedłem do ściany. W moim przypadku słowa „Sky is THE limit” nie mają zastosowania – zdecydowanie „Sky is NO limit”.

 

Katarzyna Miłkowska

Dodaj komentarz