Dziadek z babcią pracowali przynajmniej na dwa etaty. W pewnym momencie ja też „ćpałem pracę” i byłem bliski przedawkowania. Im bardziej zbliżałem się do granicy wypalenia, tym lepiej się bawiłem i bardziej czułem że żyję. A pokolenie Z hołduje zasadzie: „nie jesteś swoją pracą”, nie wypruwa sobie flaków i… jest normalne!
Mój dziadek to był kocur. Podwórko zawsze ogarnięte na tip-top. Wszystko miało swoje miejsce. Razem z babcią do emerytury pracowali na etacie w fabryce mebli, a po godzinach ogarniali farmę na polskim dzikim wschodzie. Krówki, kurki, kaczki, świnki, nutrie, króliki, zboże. Wszystko co dziś uczula, a kiedyś było EKO bez pestycydów z Monsanto.
Działo się to w miejscu, gdzie dla mnie zaczyna się Roztocze, a kończy dzieciństwo. W miejscu, gdzie w styczniu 1942 r pijane hitlerowskie komando w odwecie za akcje partyzantów wymordowało pół wsi. Ukraińców i Polaków. Starych i młodych. Mężczyzn, kobiety i dzieci. W miejscu, gdzie w latach 50. wychowywał się niezwykle uzdolniony, niewidomy pianista jazzowy, którego pół wieku później wybitnie zagrał Dawid Ogrodnik w filmie „Ikar. Legenda Mietka Kosza”. W miejscu, gdzie oranżada kosztowała kiedyś dwa tysiące złotych i razem z niebieskimi kwadratowymi cukierkami – Irysami – dawała pierwszy cukrowy haj.
Całe dzieciństwo miałem wrażenie, że babcia jest jakaś wku*wiona, że ciągle gdzieś się spieszy. Dziadek podobnie. Z pracy do pracy. Po pracy hobbystycznie robił meble i zabawki z drewna, którymi handlował na okolicznych targowiskach. Lubiłem jeździć z nim na te bazary. Non stop robota. Ostatnie słowa jakie usłyszałem od schorowanego dziadka utkwiły mi mocno w pamięci. Powiedział: – Piotrek,
ważne żebyś miał dobrą, stałą pracę na umowę a nie jakieś zlecenia.
Tamtego lata nie wiedziałem, że widzę dziadka ostatni raz. W listopadzie już go nie było, bo spacerował po zielonych wzgórzach Walhalli. Był za to smutek, żal i żałoba. Żałoba, na którą nie miałem wtedy czasu, bo dzień po pogrzebie prowadziłem warsztat dla studentów z SGH o mega klikbaitowym tytule: Jak zrekrutować sobie pracodawcę?
Mogłem odwołać ale chciałem to poprowadzić dla dziadka. Coś chciałem sobie udowodnić, że dam radę. Szlachetne co? Pewnie wzruszyłeś się drogi czytelniku? Jaki bohater! Niepotrzebnie, bo ja wtedy miałem serce z kamienia. Zimnie lastryko w kropki z domieszką granitu. Tak jak ta biała szpachla, co ją w Warszawie nazywają koksem.
„Ćpałem pracę” i byłem bliski przedawkowania.
Im bardziej zbliżałem się do granicy wypalenia, tym lepiej się bawiłem i bardziej czułem że żyję.
Na wykład poszedłem odje*any jak dr Mateusz, tylko że bez brody i kamizelki. Wspominam o tym, bo kilka tygodni wcześniej prowadził tam prezentację. Poprzeczka zawieszona wysoko! Mimo że gościu wytarł sobie mordę coachingiem i zrównał to świetne narzędzie z tandetnymi, motywacyjnymi show, to trzeba przyznać, że nieźle to rozkręcił biznesowo. Ludzie z korpo potrzebowali taniej motywacji, a on im ją zapewniał w zamian za korpo budżety.
Wbijam na salę, witam się z organizatorami. Młodzi, sympatyczni, w źle dopasowanych marynarkach, chyba jeszcze ze studniówki, dziękują mi za przybycie. Mimo że różnica wieku między nami nie jest duża, to czuję się jakbym był ku*wa jakimś guru HR-u! Jest 8.30 – studenciaki powoli się zbierają, coś tam sobie scrollują. Przygotowuję flipcharty, kolorowe mazaki z fabryki koloru, kawa z przelewu, jakieś ciastka, small talk.
Zaczynam warsztat. Na początek bulshit, PO-PISówka. Czyli o tym co robię, jak to robię, o czym tu będę mówił itd. Robię pauzę, skanuję wzrokiem audytorium. Cisza powoduje, że chowają smartfony, biorę kilka spokojnych oddechów przeponą i zadaję pytanie otwierające. Pytanie które miało być cichym preludium do brawurowego koncertu:
W jakiej firmie chcesz pracować? Opisz idealnego pracodawcę.
No i lecimy rundkę w kółeczku. Spodziewam się odpowiedzi typu: wielka czwórka, duże znane korpo, bo to przecież prestiżowa stabilna praca, perspektywy rozwoju, szansa na kredyt itd. I wiecie co robią te wredniaki – studenciaki? Rozwalają mi cały misternie ułożony plan! Dziewięć na dziesięć osób chce prowadzić własny biznes! Tylko jeden, wyraźnie jeszcze wczorajszy, nie wie i rozważa różne opcje.
Mają gdzieś korpo. Nie chcą się zarzynać i popełniać błędów swoich starych,
którzy gonili za każdą złotówką, żeby kupić im kolejny ajfon czy nowe buty od Kanye Westa. Oni nie chcieli nowych zabawek. Potrzebowali uwagi, chcieli być wysłuchani.
I wiecie co? Coś we mnie pękło. Pojawiła się taka łezka / kropla z błyskiem w oku, jak u bohaterów z mangi. Do końca warsztatu improwizowałem. Gadałem jakieś głupoty jak zwykle, ale wracałem do meritum. Na koniec dyplom, podziękowanie, fotka na insta i do roboty.
Kilka lat później roztrzaskałem się o własne ego i ambicje. Powrót do rzeczywistości dużo mnie kosztował, ale to twarde lądowanie czegoś mnie nauczyło.
Nie jesteś swoją pracą
!
Po drodze spotykałem ludzi, którzy przeżyli podobny lub jeszcze większy crash test. Ludzi, którzy pół życia spędzali na etacie w firmach karmiących ich propagandą. Żyli w iluzji poczucia bezpieczeństwa, a gdy przyszedł globalny kryzys, to decyzją centrali stawali się tylko dobrze opłacanymi komórkami w excelu. Komórkami, które należy skreślić dla dobra matki korporacji, bo zżerały ją jak rak. Z dnia na dzień odebrano im wszystkie insygnia władzy: służbowe samochody, mieszkania, złote karty, ubezpieczenia, laptopy, telefony i Bóg wie co jeszcze.
Brutalnie odarto ich z iluzji i wypędzono ASAP ze złotych klatek. Jakby tego było mało, to po tym, jak z trudem podnosili się i zaczynali szukać nowej pracy, okazywało się, że ich koledzy (z którymi integrowali się na team buildingach) przestali odbierać telefony.
Co innego ludzie którzy mieli dystans do tego co robią i nie dali się wkręcić w sekciarskie pranie mózgu. Oni po utracie pracy chwilę popłakali, ale szybko stawali na nogi, bo mieli w życiu inne punkty oparcia i d y s t a n s do tego co robią. Nie zostawali po godzinach w pracy po to, żeby szef dostrzegł ich poświęcenie i nagrodził kudosem na LinkedIn. Kończyli robotę i wracali do swojego życia. Do rodzin, dzieci, hobby. Nie scrollowali tictoca. Nie dali sobie wmówić, że praca to ich pasja i sens życia. Praca to praca.
Pokolenie Z to w końcu NORMALNI ludzie na rynku pracy.
Jeśli patrzysz na to z perspektywy generacji X czy Y, lepiej to zaakceptuj i dostosuj się. Oni nie będą sobie flaków wypruwać dla logo twojej firmy na wizytówce. I nie traktowałbym tego jako fanaberię czy jakiś chwilowy kaprys. To zmiana pokoleniowa, która świadczy o tym, że zbliżamy się do normalności.
Wystarczy spojrzeć za Odrę, na naszych sąsiadów. Kiedy nasi dziadkowie z trudem wiązali koniec z końcem przechodząc z jednej okupacji pod drugą, tam mogły wychować się kolejne pokolenia, których dzieci dziś już nie muszą tyrać na nowe BMW, bo pewnie dostały je na osiemnastkę. Kto jest tam znany z pracy ponad siły? To my – Polacy.
A Ty od czego uciekasz, uciekając w pracę? Komu i co chcesz udowodnić? Po co ci ten zapie*dol? Żyj i daj żyć innym.
Piotr Jabłoński
Piotr Jabłoński
Od ponad 15 lat wspieram profesjonalistów w obszarze transformacji kariery i we wdrażaniu zmian zawodowych. Jestem autorem programu Job Hunter w ramach którego kompleksowo przygotujesz się do zmiany pracy i rozwiniesz sieć kontaktów z rekruterami w PL i EU. Rozważasz zmiany? Skontaktuj się ze mną: https://cvexpert.pl/
Dodaj komentarz