Korpomama

Pouczające konwersacje

Są takie dni w życiu człowieka, że pomimo zbliżających się terminów w głowie pustka. Oczyma wyobraźni widzę tumany kurzu przewalające się w środku, niczym krzaki na pustych preriach. Nawet wycie kojota z oddali słyszę. Czuję się jak w piosence „Teksański” Nosowskiej „Herbata stygnie, zapada zmrok, a pod piórem ciągle nic”… I tu z pomocą, niczym rycerz na białym rumaku, przychodzi moja córka z pytaniem, co robię.

Ja: – Muszę napisać tekst o tym, jak się wychowuje dzieci.
Ona: – Napisz, że to bardzo trudne.
– A co jest trudnego w wychowywaniu dzieci?
– Trzeba krzyczeć a później słuchać jak dzieci płaczą…
– A dlaczego na dzieci trzeba krzyczeć?
– Bo inaczej się nie posłuchają.
– To jak trzeba mówić, żeby posłuchały?
– Nie wiem. I tak nie posłuchają, trzeba krzyczeć.
– Chyba nikt nie lubi jak się na niego krzyczy? Nie da się inaczej do dzieci mówić?
– To lepiej ładnie prosić.
– Jak prosić?
– Oj mama, przestań mnie już pytać, to twoja praca nie moja i musisz sobie radzić sama. Ja już nie mam pomysłów co mam ci doradzić, idę odrabiać lekcje.

Opada kurtyna, koniec spektaklu. Dostaję bronią którą sama w nią wymierzam, chcąc żeby wyrosła na samodzielną i samodzielnie myślącą istotę. Moja praca, moje zobowiązanie, muszę radzić sobie sama, nikt za mnie jej nie wykona. A już miałam plan pociągnąć tak jeszcze z 10 minut i tekst byłby gotowy. Klapa na całej linii – nie dała się wmanewrować.

Myślałam, że to już koniec, ale to ja się dałam wmanewrować. Nie minęło dziesięć minut i przychodzi z wielkim uśmiechem na twarzy: – O, widzę, że piszesz… Pomogłam ci. Mogę słodycza?
No, po prostu idealny „pracownik-lotnik”. Chyba każdy z nas  ma lub miał w swoim otoczeniu taką osobę. Przyjdzie, podpyta co robisz, rzuci dwa zdania, które mają pomóc, ale jakoś nie wnoszą nic wartościowego. Po jakimś czasie z rozbrajającym uśmiechem pojawia się koło twojego biurka i opowiada, jak wiele mu zawdzięczasz i że w związku z tym ma małą prośbę. Nim się obejrzysz, już jedziesz na drugi koniec miasta, żeby załatwić za niego arcyważną sprawę i się zastanawiasz, jak to się stało. Zamiast położyć się na kanapie i wciągać kolejny sezon seriali, stoisz w korku z nie swoją sprawą do załatwienia.

Zawsze po czymś takim zastanawiam się, co z niej wyrośnie – jeśli już w wieku ośmiu lat tak gładko potrafi wykorzystywać sytuację do swoich celów. Co prawda do powstania tekstu także się przyczyniła, więc nie mogę jej odmawiać wynagrodzenia w postaci słodycza. Można powiedzieć, że każda z nas dopięła swego i cele mamy osiągnięte. Idealna sytuacji „win-win”.

Swoją drogą uwielbiam z nią rozmawiać, dopytywać co miała na myśli, jak rozumie daną sytuację.
Dzieci bardzo często mają trafne uwagi dotyczące sytuacji czy osoby, warto od czasu do czasu wziąć jakieś dziecko na spytki.
Jeśli nie macie swojego, możecie „wykorzystać” do tego cudze. Najbezpieczniej jest skorzystać z usług pociechy znajomego rodzica. Myślę, że każdy z nich po ponad roku pandemii z wielką przyjemnością wypożyczy wam swą latorośl na cały dzień w celu rozmowy. Szczególnie, jeśli trafił im się taki egzemplarz jak moja córka – która ewidentnie jest słuchowcem i od urodzenia buzia jej się nie zamyka. Nawet jadąc rowerem do szkoły cały czas gada: – O kamień, jadę sobie, teraz patrzę na drzewo. Szybko, szybko, wjeżdżam w kałużę, o skręcamy, idzie pan. Wiuuu, ale fajnie!

Więc jeżeli zobaczycie na ścieżce rowerowej trajkoczącą dziewczynkę i mamę, która tylko czasem coś pomrukuje, to właśnie my. Chętnie udostępnię obiekt do rozmów, w celu umówienia na konwersację – proszę śmiało pisać do redakcji, wiadomość zostanie mi przekazana.

Dorota Dabińska-Frydrych

Dodaj komentarz