Dobre wejście w korporzeczywistość po urlopie wymaga m.in. pewnej troski o siebie, łagodności i braku pośpiechu. Teoretycznie. W praktyce zanim zdążysz się zalogować pierwszego dnia po powrocie, już dopada ciebie brutalna korporzeczywistość calli, staffów i deadline’ów. To zawsze boli.
Była piąta rano. Mogłaby jeszcze pospać z godzinę, ale stres pourlopowy obudził ją przedwcześnie. Powroty do pracy nawet po weekendzie nie są łatwe, a co dopiero po dwóch tygodniach innego życia.
Rozluźnienie
Żeby się rozluźnić, zaczęła dzień od swoich stałych nawyków, czyli porannych ćwiczeń. Wszystko po to, by nie wpaść od razu w tradycyjny pęd koropoludka. Przynajmniej tyle mogła zrobić dla siebie tego ranka.
Potem było już jak zawsze. Po godzinie jazdy z dwiema przesiadkami, dotarła do biura (niestety podróż autem to przywilej tych, którzy mają wykupione płatne parkingi lub miejscówki załatwione po znajomości, albo docierają na Mordor najpóźniej o 6.45).
Dzień przetrwania
Przez dwa tygodnie nic się nie zmieniło: budynek stał jak zawsze, pan z ochrony uprzejmie się przywitał, a bramki od czasu pandemii mierzyły temperaturę każdemu, kto chciał wejść do środka. Na nikim już to nie robiło wrażenia. 35,5oC – czyżby osłabienie? Nie mów, że ty idąc do biura po urlopie, tryskasz energią. Bądźmy szczerzy – ten pierwszy dzień to „Dzień przetrwania” i powinien mieć swoje miejsce w kalendarzu.
Pierwsze kłody
Winda już czekała otwarta, więc skorzystała i tym sposobem szybciej dotarła do biurka.
Odpaliła kompa… hasło nieprawidłowe, czyli tradycyjnie kłoda pod nogi. Ciekawe czy ktoś robił badania na temat amnezji pourlopowej? Kolejna próba zalogowania nieudana i kiedy już myślała, że kombinacja liter, tych dużych i małych oraz znaków specjalnych jest prawidłowa, okazało się że komputer został zablokowany. Telefon na Help Desk jak zawsze ratuje.
Kiedy już udało jej się uruchomić stację, na ekranie pojawiła się wiadomość o aktualizacji pięciu aplikacji ze względu na bezpieczeństwo organizacji. Z „bezpiecznikami” się nie igra, więc włączyła aktualizacje i poszła po kawę. Była zła, bo oczami wyobraźni widziała już stosy maili i niezliczoną ilość spotkań, do których musiała się jeszcze przygotować. W myślach próbowała sobie przypomnieć porady, jakie kiedyś czytała o tym, co należy robić, by jak łagodniej znieść pierwszy dzień w pracy.
„Businessinsider”podaje osiem kroków:
- Rozpocznij wcześniej niż zwykle;
- Nie przepracuj się;
- Zapoznaj się z sytuacją;
- Nie zatrać się w skrzynce odbiorczej;
- Daj znak współpracownikom i klientom, że już wróciłeś;
- Zadbaj o siebie, nie przepracuj się;
- Nie rozpraszaj się;
- Myśl pozytywnie o minionym urlopie.
– Ach te teorie – pomyślała, wzięła spokojny oddech i napiła się cudnie aromatycznej, biurowej kawy.
Pourlopowy blues
Spojrzała na trwającą aktualizację aplikacji nr 2 ( Jeszcze tylko trzy – pomyślała) i choć nie było nawet dziesiątej, poczuła jak zaczął dopadać ją pourlopowy blues.
Przeczytała o tym zjawisku na stronie Centrum Psychologii Stosowanej i poczuła, że idealnie oddaje to, co czuje chyba każdy korpoludek, gdy wraca do pracy. Zestaw negatywnych emocji, uczucie smutku, braku energii, a czasem nawet stresu czy lęku. Pocieszające może być to, że jest to naturalna reakcja na gwałtowną zmianę z luźnej, wakacyjnej atmosfery na formalne i ustrukturyzowane środowisko pracy.
Jak dobrze, że od jakiegoś czasu praktykowała pourlopowe powroty do firmy w środku tygodnia – wtedy wizja bliskiego weekendu pozwalała jej spokojniej przeżyć ten szok. Dziwne jest to, że nigdzie takiej porady nie znalazła, a wydaje się tak oczywista, jak mało która.
Komputer dał sygnał, że aktualizacja aplikacji nr 3 właśnie się zakończyła.
Nie zatrać się w skrzynce
Już za chwilę odpali outlook. Niektórzy mają zasadę (nawet znani jej dyrektorzy), że nie czytają maili, które wpadły podczas urlopu i właściwie ma to sens, bo jeśli coś było pilne, to nadawca z pewnością przekierował sprawę do zastępcy lub innej osoby, która mogła mu pomóc. Jeśli kwestia była nieważna, kolejny dzień, dwa czy tydzień nie zrobi różnicy. Trzeba więc przyznać, że zasada „Nie zatrać się w skrzynce odbiorczej” brzmi całkiem sensownie.
Ona miała inny sposób, który przynosił idealne rezultaty w postaci mniejszej ilości maili po urlopie. Autoresponder ma bowiem ogromną moc, jeżeli odpowiednio sformułujesz jego treść. Jej tekst brzmiał mniej więcej tak:
Cześć, w dniach od… do… jestem na urlopie z rodziną. Nie mam dostępu do poczty. Jeśli masz pilną sprawę, skontaktuj się z osobą, która mnie zastępuje lub napisz po moim powrocie, wtedy z pewnością Ci pomogę. Teraz zwiedzam Włochy, objadam się pizzą, lodami i popijam wino. Cieszę się z bycia tu i teraz, relaksując się od rana do wieczora. Mam nadzieję, że choć jesteś w pracy, też masz dobry dzień.
Niby nic takiego, a jednak gdy czytasz taką wiadomość, dwa razy zastanowisz się czy wysłać do tej osoby maila wrzucając ją w DW.
Rzeczy, na które nie mamy wpływu
Dzięki trwającej aktualizacja apki nr 4, wyjątkowo nie mogła rzucić się w wir odpowiadania na maile i ratowania świata (który jednak miał się cały czas doskonale, pomimo jej nieobecności). Była zmuszona zwolnić obroty, nim dodała gazu.
Są rzeczy, na które nie mamy wpływu i które zmuszają nas do zachowania się inaczej niż zwykle, jednak jak pisze Joanna Chmura: „To nawet lepiej” bo w naszym życiu wszystko dzieje się po coś. Nie ma co tak pędzić, będzie jeszcze czas, by zwiększyć obroty i produktywność ustawić na 200 proc.
Idealny plan działania
Aktualizacja nr 5 miała się ku końcowi, gdy ustalała plan:
- Pozwolić sobie na wolniejszy tryb pracy niż zazwyczaj (przynajmniej dziś).
- Skupić się tylko na najważniejszych zadaniach i stopniowo zwiększać swoją produktywność.
- Pamiętać o przerwach i nie zapominać o odpoczynku.
- Nie rozpraszać się.
- Delegować priorytetowe zadania (czasem fajnie być menagerem).
- Dać znać współpracownikom, że już wróciła i można ją angażować w pilne sprawy (to zostawiła na koniec, bo kto lubi otwierać puszkę Pandory?).
Włożyła słuchawki do uszu. W tle jak zwykle muzyka na koncentrację, bo inaczej przetrwanie dnia na openie graniczyło z cudem. Aktualizacje zakończyły się powodzeniem, więc odpaliła outlooka. Tylko 200 e-maili – kolejny raz niesztampowy autoresponder (bez info, że na wszystkie e-maile odpowie po powrocie, bo po co tak kłamać) przyniósł rezultaty.
Fuck-up
Już miała zacząć czytać dzisiejszą pocztę, gdy ktoś szturchnął ją w ramię:
– Idziesz?
– Gdzie? – zapytała zdziwiona.
– Staff u bosa, za pięć minut, jakiś fuck-up z tym projektem dla klienta.
Wzniosła oczy do nieba, jakby nie wierząc w Boga, szukała u niego ratunku. Westchnąwszy, wstała, zabrała laptop i pobiegła na spotkanie.
Mgliście w pamięci majaczył jeszcze plan jaki sobie ułożyła, by spokojnie wdrożyć się w pracę po urlopie. Niemal łamiąc obcasy, wbiegła na spotkanie, myśląc: plan planem, a życie życiem, może po następnym urlopie uda mi się go zrealizować.
Ach te powroty…
Joanna Golan
Znajdź KobieTo Coś
Dodaj komentarz