Co może być lepszego od pracy zdalnej w domowym zaciszu? Chyba jedynie praca zdalna z balkonu wynajętego mieszkania w Barcelonie z widokiem na morze. Wiem, że jest sporo osób, które mają zupełnie odmienne zdanie. Należą do nich m.in. twórcy Google, którzy od lat publicznie głoszą, że praca zdalna jest killerem efektywności. Twierdzą oni – dużym uproszczeniu – że jeżeli zespoły projektowe nie dzielą na co dzień wspólnej przestrzeni biurowej, to swobodny przepływ myśli, idei i pomysłów jest praktycznie niemożliwy. Trudniej wyłapuje się również problemy i skutecznie je rozwiązuje.
Zapewne między innymi dlatego wiele czołowych firm z sektora IT i nowych technologii z początkiem 2024 r. „zapraszało” swoich pracowników z powrotem do biur. Jak powszechnie wiadomo, były to zaproszenia bez możliwości odmowy.
Dlaczego w ogóle o tym piszę? Od jakiegoś czasu wrzesień jest dla mnie miesiącem warsztatów projektowych. A to oznacza coroczną wycieczkę do biura w Warszawie na kilkudniowe spotkanie. A gdy ktoś spoza Warszawy słyszy: – Biuro w stolicy? To musi być na Domaniewskiej!”. Nie inaczej jest w moim przypadku. Siedziba klienta znajduje się właśnie w sławetnym Mordorze.
Biuro jest lśniące i pachnie nowoczesnością. Można w nim znaleźć wszystkie atrybuty nietuzinkowej przestrzeni biurowej. Sale konferencyjne są naszpikowane kamerami i mikrofonami.
Kuchnia ma wszystko czego może zapragnąć pracownik.
Z kranu leci woda gazowana, a w ekspresie można wybrać pochodzenie i rodzaj mielonych ziaren kawy.
A do tego pokoje do drzemek, przestrzeń do relaksu i wielkie jadalnie, które w godzinach lunchowych i tak nigdy nie mieszczą wszystkich pracowników. No i oczywiście ergonomiczne fotele biurowe oraz biurka umożliwiające pracę na stojąco.
A w tym wszystkim nasz zespół. Czyli dwudziestu facetów niemal z całej Polski, którzy na co dzień zasiadają przed monitorami w swoich domowych pieleszach. Na te kilka dni w roku muszą się wizualnie ogarnąć i przez kilkadziesiąt godzin udawać, że potrafią dzielić przestrzeń biurową wokół siebie z innymi ludźmi. Dlatego pierwsze kilka godzin zawsze jest pełne napięć, bo każdy z nas musi przypomnieć sobie, jak to jest koegzystować z innymi ludźmi na żywo w pracy. Przez najbliższe kilka dni nasza mimika twarzy będzie obserwowana przez innych non stop i nie będziemy mogli po prostu wyłączyć kamerki w laptopie, gdy uznamy, że wystarczy już tej grupowej socjalizacji.
A potem przychodzi kolejny dzień warsztatów. Do biura wchodzimy już jakby trochę pewniej, bo przecież dziewczynę na recepcji już znamy. Wiemy, gdzie jest kuchnia, a gdzie możemy zrzucić nasze graty. I jakoś jest tak miło, bo każdy o czymś rozmawia. Trochę jak na spotkaniu klasowym starych znajomych. I nagle większości z nas przemyka niebezpieczna myśl: a może praca z biura nie byłaby wcale aż taka zła? Te kawki wypijane w różnym towarzystwie, lunche i pogaduchy – to wszystko może nawet sprawiać przyjemność.
No, ale potem przychodzi czas na pracę i okazuje się, że siedzenie przy stole konferencyjnym przez kilka godzin uniemożliwia efektywne skupienie. I jeszcze ta klimatyzacja… Dla jednych za zimno, dla innych znowu za duszno. I tak w kółko. Dlatego szybko otrząsamy się z wcześniejszych przemyśleń na temat pracy biurowej. A kiedy ostatniego dnia trzeba się pożegnać, każdy oczywiście przytakuje, że bardzo fajnie było się spotkać, ale gdy opuszczamy gmach biurowca można usłyszeć gremialny oddech ulgi, który może oznaczać tylko jedno:
– Dobrze, że jutro będę już pracować zdalnie.
Piotr Krupa
Dodaj komentarz