Uciekinier z Mordoru

Problemy MAMY z GŁOWY

Pracę na Mordorze zaczynała, gdy ten nie był jeszcze Mordorem, gdy przy Domaniewskiej dawało się bez trudu zaparkować, a jego wrót nie tarasowały gigantyczne korki. W międzynarodowych przedsiębiorstwach przepracowała 23 lata. Tym bardziej trudno uwierzyć w to, czym teraz zajmuje się Ewa Kopeć.

Izabela Marczak: Byłam zaskoczona, kiedy usłyszałam, dla jakiego biznesu porzuciła pani życie korporacyjne.

Ewa Kopeć: Nie tylko panią to zaskoczyło. Wiele osób długo uważało to za żart. Jeden z kolegów nie wierzył dopóki nie przeczytał wywiadu w „Gazecie Wyborczej”, w którym opowiadałam o swojej firmie.

Cóż, to dość kontrowersyjny biznes.
Nie dla mnie. I to podejście chciałabym zmienić, edukując ludzi. Chcę odczarować kwestię, która wciąż jest tabu. Wie pani, jak nasze klientki nazywają to, co robimy? „Wybawienie!”.

Ale skąd u kogoś, kto pracował na pełnych obrotach w firmach takich jak Unilever czy Deloitte i osiągnął najbardziej pożądane szczeble kariery, pomysł akurat na tego typu przedsięwzięcie?
Nie planowałam odejścia z korporacji. Nie doszłam do ściany, nie miałam poczucia, że jestem trybikiem. Co więcej – uwielbiałam życie korporacyjne. Funkcjonowałam tak 23 lata i to był fantastyczny czas. Nigdzie człowiek nie uczy się tak szybko i tak dużo. Można znaleźć mentora niemal w każdej dziedzinie i rozwijać się w wybranym kierunku. Ja przeszłam przez różne działy – od HR, przez szkolenia, usprawnianie procesów biznesowych po dermatologię i szczepionki. Trudno sobie wyobrazić podobną różnorodność poza korporacją. Nie mówiąc już o stabilności finansowej i benefitach…

Jednak musiały być jakieś rysy na tym idealnym korpowizerunku, skoro pani odeszła?
Nie chodzi o ideały, takich nie ma. To, co korpo mi dawała, zdecydowanie wystarczało. Poza tym jak pracuje się z rozmachem, różnorodnością i w nieustannym biegu, zwyczajnie nie ma czasu na to, by skupiać się na czymś, co uwiera.

Czyli w końcu zdarzył się jakiś postój w tym biegu, skoro to co uwiera doszło do głosu?
Owszem. Gdy moja młodsza córka poszła do przedszkola postanowiłam wziąć urlop wychowawczy. Wcześniej nigdy nie korzystałam z takich przywilejów, starałam się jak najszybciej wrócić do pracy. Tyle, że w ostatniej korporacji po 15 latach potrzebowałam czasu, by w spokoju pobyć sama ze sobą, znaleźć przestrzeń na zastanowienie się, czego dalej chcę. I ten urlop akurat wtedy okazał się świetnym rozwiązaniem. Choć wcale nie myślałam, że po nim już nie wrócę.

Więc co się wydarzyło?
Zastanowiłam się nad swoimi potrzebami, a przy okazji wyszło, że coś mi jednak przeszkadza. Okazało się, że największe zastrzeżenia miałam do efektywności działania. Zrozumiałam jak nieznośnie wkurza mnie ten niewspółmierny podział energii wydatkowanej na działanie, w stosunku do tej poświęconej na uzyskiwanie akceptacji na to działanie. Jak jazda na rowerze z opornym dynamo. Musisz się potwornie napedałować, by żarówka ożyła. Jak człowiek jest młodszy i ma siłę, to mu to tak bardzo nie przeszkadza, ale z wiekiem zaczyna myśleć raczej, jak to światło uzyskać mniejszym kosztem i mniejszym nakładem sił.

 

I co pani wyszło z tych rozmyślań?
Prócz wniosku, że jest coś, czego mi brakuje – nic. Dopóki któraś z moich córek po raz kolejny nie przyniosła do domu… wszy.

Paskudna sprawa.
I nie wiadomo co z nią zrobić. O wszach się nie rozmawia. To tabu, wstyd – „przecież wszy biorą się z brudu”, a „wszawica to choroba patologii”. Każdy udaje, że jego dziecka to nie dotyczy. I choroba spokojnie roznosi się dalej, panosząc się w danym środowisku.

Był problem z ich pozbyciem się?
Wszy to „ziemia niczyja”. Szkoły uważają, że to problem rodziców, rodzice – że szkoły. Znikąd pomocy. Domowe terapie są często nieskuteczne. Fryzjerzy, pielęgniarki i lekarze absolutnie się tym nie zajmują. A okazało się, że w wielu krajach są gabinety, które taką pomoc świadczą. I mają co robić – wszawica to powszechna przypadłość wieku dziecięcego. Milion preparatów przeciw wszom sprzedawanych każdego roku w Polsce też pokazuje skalę tego zjawiska. Tyle, że mało kto mówi otwarcie, że wszy dotyczą jego dzieci!

Dlatego postanowiła pani otworzyć w Polsce salony profesjonalnego usuwania wszy?
Tak. I wiele matek odetchnęło z ulgą. Bo jak się dziecko zarazi nie muszą już w panice radzić sobie same i to jeszcze w wielkiej tajemnicy. W punktach MAMY z GŁOWY doświadczone pielęgniarki dokładnie usuną wszy i gnidy z głowy dziecka, a ponadto przekażą wszystkie niezbędne informacje, jak postępować dalej, by zapobiec powtórnemu zarażeniu.

Już same słowa „wesz” czy „gnida” brzmią obrzydliwie…
Gdyż mają pejoratywny wydźwięk. Facebook blokował reklamy MAMY z GŁOWY ze względu na użycie wulgaryzmów! W internecie słowo „gnida” najczęściej występuje w komentarzach politycznych… A to przecież zwykłe wszowe jajko! Na szczęście z korporacji wyniosłam też doświadczenie w pracy z trudnymi produktami (szczepionki pediatryczne – red.), więc jestem zahartowana.

Niemniej budowanie biznesu związanego z kontrowersyjną kwestią wymagało odwagi.
I fantazji. A tego akurat korporacje nie uczą. Bo w korpo taka prawdziwa przedsiębiorcza odwaga nie jest potrzebna. Odpowiedzialność rozkłada się na wiele szczebli. Człowiek jest asekurowany, by nie podjąć ryzyka, które odbiłoby się na reputacji firmy. Więc trudno mieć fantazję.

Co zatem pani tę odwagę dało?
Świadomość, że jest realny problem i nisza, którą wszyscy obchodzą szerokim łukiem! Poza tym dostrzegłam w tym szansę, żeby mieć tę sprawczość, za którą tak tęskniłam. No i nie porywałam się na ten biznes sama, lecz ze wspaniałą wspólniczką, a – jak wiadomo – w grupie raźniej.

Dwa lata bez korporacji nie sprawiły, że chciałaby pani jednak wrócić na etat?
Na razie nie. Uzyskałam to, co chciałam – rower z efektywnie działającym dynamo. Co nie znaczy, że jest lekko. Jest za to szybko, sprawnie i na temat. Mogę podejmować decyzje z dnia na dzień, nie muszę czekać na pozwolenie. Nie muszę też zlecać badań rynkowych, a znam swój target znakomicie – biorę kawę i wychodzę z zaplecza rozmawiać z matkami w salonie. Oczywiście są też minusy, np. finanse, których nie da się porównać z tymi, jakie dawała korporacja. I ciągły lęk, taki na poziomie organicznym, związany z bezpieczeństwem: czy będzie za co opłacić czynsz i pracowników?

Widać jednak, że lęki was nie paraliżują. Pierwszy warszawski salon MAMY z GŁOWY powstał przed rokiem, a dziś są już kolejne w Poznaniu i za chwilę w Krakowie…
Do tego wizyty domowe, weryfikacje masowe, programy edukacyjne… I właśnie otwieramy drugi biznes związany ze sprzedażą profesjonalnych grzebieni na wszy, których jesteśmy wyłącznym dystrybutorem. Tu przydało mi się bardzo doświadczenie korporacyjne – jedyny producent tych grzebieni z Argentyny niespecjalnie był zainteresowany współpracą z maleńkim startupem. Negocjacje trwały kilka miesięcy, ale udało się. Robimy też rzeczy nieoczywiste i niebiznesowe – np. zbieramy wszy do badań naukowych dla parazytologów z Uniwersytetu Gdańskiego. Dużo się dzieje.

A jak dużo się dzieje, to człowiek nie ma czasu skupiać się na tym, co uwiera?
Właśnie. Czasem nawet nie ma czasu podrapać się po głowie (śmiech).

 

Izabela Marczak
Masz problem na głowie? Wejdź na https://mamyzglowy.pl/ i o nim zapomnij.

Comments (1)

  1. […] Problemy MAMY z GŁOWY […]

Dodaj komentarz