Uciekinier z Mordoru

Sfocusowani na przygodę

Dopóki byli singlami, lubili pracę w korpo. Niewiele im w niej przeszkadzało. Ale gdy Martę i Piotra połączyła miłość oraz wspólne życie, dla zdublowanej żywiołowości korporacja okazała się za ciasna.

Gdyby zsumować wasze lata pracy w korporacjach wyszłoby z tego dobre 15…
Piotr Szczepanik: Tak, ja przepracowałem 10 lat w branży telekomunikacyjnej m.in. w Erze/T-Mobile i Orange, w tym kilka lat bezpośrednio w Mordorze, a Marta…
Marta Jachnik-Szczepanik: 10 lat w branży motoryzacyjnej, w tym trzy lata w warszawskim Mordorze – w Hyundai Motor Poland. Ale żeby było jasne, z nas dwojga to Piotrek już jest wolny i na full time zarządza stworzoną przez nas wspólnie firmą. Ja wciąż pracuję na etacie.

Tak chyba jest bezpieczniej?
MJS: Prawda jest taka, że nasz biznes – w którym ja na razie głównie pełnię rolę jednostki kreatywnej, a Piotrek faktycznie nim zarządza – dopiero raczkuje. Finansujemy go z własnych oszczędności i bieżących dochodów. Nie chcemy wiązać się żadnymi kredytami, więc uznaliśmy, że nierozsądne byłoby, gdybyśmy oboje rzucili nagle nasze etaty i oddali się rozwijaniu własnej firmy.

Zanim na dobre przejdziemy do „interesów” zdradźcie proszę, jak wam – zapracowanym korpoludkom z różnych branży – udało się poznać?
MJS: Przez internet oczywiście, bo jakżeby inaczej (śmiech). Poznaliśmy się w ten sposób trzy lata temu i jesteśmy najlepszym dowodem na to, że znalezienie swojej drugiej połówki on-line jest możliwe.
PS: I że nie każdy w sieci szuka wyłącznie przygodnych związków. Poza tym chyba coraz częściej ludzie, którzy szukają miłości, robią to w podobny sposób jak my. Zwyczajnie brakuje czasu na inne formy poznawania nowych ludzi.

Praca w korporacji pożerała wam dużo czasu?
MJS: Ja rzuciłam się w wir korpo po przyjeździe do Warszawy. Wcześniej pracowałam w Wielkopolsce, w dużej motoryzacyjnej firmie rodzinnej, więc nie było jeszcze tak ekstremalnie. W stolicy natomiast dałam się pochłonąć zawodowym obowiązkom na tyle, że praktycznie coś takiego jak czas wolny po pracy już nie istniało.
PS: Ja przez lata w korpo zdążyłem trochę okrzepnąć w tym biegu i nie odczuwałem tego tak intensywnie jak Marta. Zresztą zawsze wyznawałem zasadę, że pracuję po to, aby żyć, a nie żyję po to, żeby pracować, więc starałem się znajdować w tym wszystkim jakąś równowagę.

Jak to się stało, że wpadliście na pomysł stworzenia „Kolekcjonerów Przygód”?
PS: U mnie na samym początku była myśl, że chciałbym poczuć wolność i samodzielność biznesową. Później zaczęliśmy się zastanawiać, co nam sprawia największą przyjemność.
MJS: Jestem wielką fanką motocykli. Od lat jeżdżę na jednośladzie i organizuję wyprawy motocyklowe.
PS: Gdy się poznaliśmy, Marta zaraziła mnie tą pasją, choć już wcześniej obserwowałem w Mordorze, jak niektórzy przyjeżdżają do pracy na motocyklach i trochę im zazdrościłem. Bo nie dość, że nie stali w korkach, to jeszcze fajnie się prezentowali i trzymali sztamę z innymi posiadaczami jednośladów. Tak więc, kiedy poznałem Martę, poszedłem za ciosem i dwa lata temu zrobiłem prawo jazdy kategorii A. Potem wspólnie zaczęliśmy jeździć na spotkania motocyklowe po Polsce i Europie.
MJS: To, co nas urzekło na tych imprezach, to świetna atmosfera jaką za każdym razem na nich zastajemy. Ludzie szybko się tam integrują i świetnie się bawią.
PS: Są dla siebie życzliwi i gotowi do pomocy, gdy komuś np. coś zacznie szwankować w pojeździe.
MJS: Któregoś razu zaświtała nam w głowach myśl, jak by to było fajnie pozwolić poczuć podobny klimat innym ludziom, niekoniecznie z grona motocyklowego. W sumie tak się zaczęło. Bo zaraz potem przyszedł koncept stworzenia firmy organizującej tego typu imprezy dla wszystkich chętnych.

Widziałam na waszej stronie internetowej, że podzieliliście grupy docelowe na kilka kategorii.
MJS: Rzeczywiście. Uznaliśmy bowiem, że warto, aby ludzi już na początku coś ze sobą łączyło. Później, na naszej imprezie, pozwoli im to łatwiej znaleźć wspólny język i dobrze się bawić. Dlatego podzieliliśmy naszą ofertę na imprezy dla rodzin, par, singli i dla seniorów.

Premierowym wydarzeniem będzie czerwcowy kongres rodzinny? Macie już chętnych?
MJS: Przed kongresem chcemy jeszcze zorganizować jedno wydarzenie dla singli, ale to dopiero dopracowujemy. Natomiast na kongres rodzinny faktycznie mamy już sporo chętnych. Pierwsze bilety, które wypuściliśmy do sprzedaży jeszcze przed Walentynkami, rozeszły się jak świeże bułeczki. To był dla nas bardzo pozytywny bodziec i cenna informacja zwrotna, że to, co robimy jest potrzebne.
PS: I że pożyteczne można połączyć z przyjemnym. Kongres rodzinny zaplanowaliśmy po przemyśleniach nad tym, czego dziś ludziom potrzeba. Obserwując życie w Mordorze, dość łatwo wyłapujemy pewne zjawisko: ludzie posiadający dzieci często mają dla nich zbyt mało czasu. Z tego powodu często dręczą ich wyrzuty sumienia. Niejednokrotnie próbują rekompensować pociechom swoją nieobecność na rozmaite, nie zawsze satysfakcjonujące nich samych sposoby, bo przecież… czego się nie robi dla dzieci. My uznaliśmy jednak, że rodzice wcale nie muszą rezygnować z dobrej zabawy, dlatego że poświęcają czas swoim dzieciom. Że jedno z drugim da się połączyć.
MJS: Dlatego kongres rodzinny przygotowujemy tak, aby każdy z uczestników mógł bawić się także częściowo w swoim gronie wiekowym – dzieci z dziećmi, dorośli z dorosłymi – i dostawał do wykonania zadania na swoim poziomie, tak żeby nikt się nie nudził. Jednocześnie jednak i dzieci, i rodzice będą grać do jednej bramki, będą pracować na wspólny wynik.

Na kongresie przy pełnej frekwencji może być nawet i 100 osób. Macie doświadczenie w organizacji tak dużych eventów?
MJS: Tak jak wspomniałam, wcześniej nieraz organizowałam wyprawy motocyklowe. A pracując w Mordorze – konferencje i szkolenia. Wtedy miałam okazję wejść w to na 100 proc. na naprawdę dużą skalę. Oczywiście nasz budżet w porównaniu do budżetu korporacyjnego to niebo a ziemia, ale z drugiej strony musimy mierzyć siły na zamiary. Zdajemy sobie sprawę, że weekendowy wypad dla rodziny nie może być bardzo drogi, a nam zależy, by był on dostępny dla szerokiego grona odbiorców, a nie tylko dla najbogatszych.
PS: Dodatkowo w organizacji kongresu rodzinnego wielkim wsparciem dla nas jest siostra Marty, która jest nauczycielką i doradza nam w kwestiach związanych z animacją zajęć dla dzieci. Ja całe dzieciństwo spędziłem na boisku i też od lat angażuję ludzi w tego typu rozgrywki. Korzystamy również z inwencji i pasji licznego grona naszych znajomych, którzy chętnie podsuwają nam pomysły na dobrą zabawę. Za to doświadczenie korporacyjne pomaga nam ogarniać wiele spraw organizacyjnie.

Co jeszcze wykorzystujecie w rozwoju własnego biznesu z lat spędzonych w kopro?
MJS: Niewątpliwie networking. Nie wyobrażam sobie startu z własną firmą bez sieci kontaktów, z jaką wychodzi się po pracy w korporacji.
PS: Można też czerpać z korporacyjnych negatywów, czyli np. pilnować, by nie utknąć w procedurach, w rozmywaniu decyzyjności. Na razie nie mamy z tym problemów, bo tej firmy nie tworzy wiele osób, ale z czasem może się to zmienić.

Co zatem marzy się Wam jeśli chodzi o rozwój „Kolekcjonerów przygód”?
MJS: By grafik imprez był zapełniony i żebyśmy wyszli z nimi poza Warszawę. Docelowo chcemy je tworzyć w różnych miejscach w Polsce.
PS: Może nawet okaże się, że dojrzejemy także do wypraw zagranicznych. Sami dużo podróżujemy. Już dziś moglibyśmy być dobrymi przewodnikami po niektórych miejscach w Europie.
MJS: Przed nami wiele pracy i wiele wyzwań, ale pozytywnie patrzymy w przyszłość.
PS: Ponoć życie jest przygodą. Dla nas przygoda stała się pomysłem na życie i na firmę.

 

Izabela Marczak

Dodaj komentarz