Uciekinier z Mordoru

Specjalistka od ogarniania

W kilka miesięcy nauczyła się nowego zawodu, dzięki któremu spełnia swoje marzenia o niezależności od szefa i możliwości pracy z każdego miejsca na świecie. Dorota Mroczek była ekspertką od ubezpieczeń a dziś ogarnia biznesy online.

Ewa Korsak: W 2019 roku została pani mamą i postanowiła zmienić swoje życie zawodowe…
Dorota Mroczek:
To nie do końca była moja decyzja. Po prostu firma, w której pracowałam, nie przedłużyła ze mną umowy, kiedy wróciłam z urlopu macierzyńskiego. Przez 15 lat pracowałam w branży ubezpieczeniowej w centralach dużych firm. Wystawiałam aneksy, polisy grupowe oraz korporacyjne (floty), sprzedawałam ubezpieczenia grupowe oraz opieki medycznej. Brałam udział w rekrutacjach osób, które chciały otworzyć placówki franczyzowe, następnie pomagałam w ich uruchamianiu, a także nadzorowałam te już istniejące na terenie województw mazowieckiego i lubelskiego. Przez pierwsze sześć miesięcy ciąży pracowałam dając z siebie wszystko, pokonywałam codziennie kilkaset kilometrów, nie oszczędzałam się. Mimo to pracodawca postanowił nie przedłużyć umowy młodej matce. Wtedy rozpaczałam, a dziś uważam, że dobrze się stało.

Dlaczego?
Jakoś nigdy szczególnie nie przepadałam za tą pracą. To, że zajęłam się ubezpieczeniami, wynikało z rodzinnych tradycji i przypadku. Miałam spory staż i doświadczenie, ale nie lubiłam klimatu korporacji, tego, że człowiek może się starać i być zupełnie niedoceniany. Denerwował mnie brak wpływu na różne decyzje. Poza tym zawsze marzyłam o czymś swoim. A jednak myślę, że gdyby wówczas mnie nie zwolniono, pracowałabym tam nadal. Nie jest łatwo podjąć decyzję, gdy człowiek czuje się bezpiecznie.

Jak Pani zaczęła szukać nowego zajęcia dla siebie?
Kiedy straciłam pracę, ustaliłam z mężem, że zajmę się synem i domem. Ale… po kilku miesiącach zaczęło mnie nosić, potrzebowałam pracy, potrzebowałam wyjść do ludzi. Nie chciałam jednak wracać do korporacji, do życia, w którym nie ma czasu na rodzinę, bo wychodzi się do pracy wcześnie rano, a wraca późnym wieczorem. Chciałam pracować w domu, najlepiej na pół etatu. Na jednej z grup na Facebooku ktoś napisał, że być może odnalazłabym się w roli wirtualnej asystentki.

Wiedziała Pani, co to w ogóle jest?
Nie miałam pojęcia. Ale dziewczyny, które się tym zajmowały, opowiedziały mi i ich doświadczenia bardzo mi odpowiadały. Zaczęłam zgłębiać temat. Czytałam wszystko, co znalazłam w sieci: artykuły, blogi, grupy, e-booki. Wkręcałam się w nowy dla mnie temat i, choć zaczynałam z poziomu zero, to perspektywa pracy zdalnej, którą będę mogła wykonywać wszędzie, bardzo mnie kusiła.
Wiem, trudno sobie wyobrazić, że można być asystentką wirtualnie, ale rzeczywiście działamy w obszarze online. Do naszych zadań może należeć prowadzenie social mediów, tworzenie i wysyłanie newsletterów, ustawianie webinarów, moderowanie czatów, przygotowywanie materiałów szkoleniowych. To techniczna strona tej pracy. Niektóre z asystentek piszą również posty do social mediów czy na blog. Przygotowują grafiki, zajmują się transkrypcją, przepisują tekst audio/video a także robią strony internetowe (sama zrobiłam swoją). Zajmujemy się również kampaniami reklamowymi w social mediach. Oczywiście są też zadania typowo biurowe i w tradycyjnym zakresie.
Widząc wachlarz zadań, jakie może wykonywać wirtualna asystentka, czułam, że mogę spróbować, choć nigdy się tymi sprawami nie zajmowałam. Co ciekawe, w tym samym czasie zarejestrowałam się w urzędzie pracy. A tam wykonano mi test kwalifikacji. Byłam bardzo ciekawa, w jakim kierunku powinnam pójść.

I jaki był wynik?
Że mam największe predyspozycje do wykonywania zawodu konduktora, maszynisty i kuriera. Tak, serio.

O! I znaleziono Pani ofertę pracy w jednym z tych zawodów?
(Śmiech) Nie… Ale pewnego dnia, podczas wizyty w urzędzie, poinformowano mnie, że można otrzymać dofinansowanie na kursy zawodowe. Znalazłam kurs przygotowujący do wykonywania zawodu wirtualnej asystentki. Kosztował 4 tysiące złotych i urząd pracy mi go sfinansował.
Niestety, potem zaczęła się pandemia i wszystko, łącznie z kursem, zostało wstrzymane. Jednak poświęciłam ten czas na naukę rzeczy związanych z zawodem – brałam udział w darmowych warsztatach i kursach, czytałam e-booki i uczestniczyłam w webinarach. Chłonęłam wszystko, co było dostępne w sieci bez opłat.
W maju rozpoczął się kurs, na który dostałam dofinansowanie, a w lipcu otworzyłam działalność. Sierpień poświęciłam na doszlifowanie wiedzy, zakup sprzętów, stworzenie oferty itd. We wrześniu ruszyłam z Wszechogarniczką. Całą przygodę z przekwalifikowaniem się, drogą do wirtualnej asysty, a także moim doświadczeniem wirtualnej asystentki opisałam we własnym e-booku „Jak zostałam wszechogarniaczką biznesu online”, który miał premierę 7 stycznia tego roku. Udowadniam w nim, że jest możliwe zbudowanie rozpoznawalnej marki online w mniej niż dwa lata.

Czy łatwo było znaleźć pierwszego klienta?
Moim pierwszym klientem była logopedka działająca offline oraz online. Szukała wsparcia w tworzeniu i wysyłce newsletterów. Była na etapie rozwijania biznesu w sieci. Znalazłyśmy się na portalu społecznościowym, choć uważam, że najskuteczniejszy w dotarciu do zleceniodawców jest zadowolony klient, który poleca cię innym. Moi tak właśnie robią, więc nie narzekam na brak zleceń.

Ile zarabia wirtualna asystentka?
To zależy ile i za ile pracuje. Ja zakładałam, w pierwszych miesiącach zysk minimum, na zwrot kosztów, jakie przedsiębiorca ponosi opłacając m.in. ZUS, księgową itd. A tymczasem już w pierwszym miesiącu zarobiłam 3 tysiące. Byłam zaskoczona, że tak dobrze mi poszło na starcie. Zarobione pieniądze inwestowałam w kursy. Dzięki temu przez cały zeszły rok zajmowałam się kampaniami reklamowymi dotyczącymi produktów cyfrowych. Bardzo podniosłam swoje kompetencje, ale też stawki. Zaczynałam od 55 zł za godzinę pracy, w tej chwili jest to 80 zł.

Rozumiem, że nie tęskni Pani do ubezpieczeń?
Nie, choć praca w korporacji przynosiła dobre pieniądze, płatny urlop, ubezpieczenie zdrowotne, nagrody i premie. Ale nadal wolę moją dzisiejszą rzeczywistość, w której bez przerwy się rozwijam i pracuję z tymi ludźmi z którymi chcę. Ostatnio wydałam swoje własne produkty: szkolenie z LinkedIn, kurs dla wirtualnych asystentek, wspomnianego e-booka, workbooka a także gotowe szablony ofert, które tylko wystarczy uzupełnić własną treścią i można wysyłać klientowi. A to wszystko w ciągu trzech ostatnich miesięcy. Śmieję się, że to są produkty, które zarabiają nawet wtedy kiedy ja śpię.

Co może Pani radzić tym, którzy się wahają? Iść w nieznane? Rzucić wszystko?
Nie, tego bym nie radziła. Jestem osobą, która nie lubi zmian. Gdyby nie decyzja firmy o nieprzedłużeniu umowy, pewnie nadal pracowałabym w ubezpieczeniach. Ale jeśli ktoś myśli o tym, by coś zmienić i pracować jako wirtualna asystentka, to radzę sprawdzić, czy się w tym odnajdzie. Wbrew pozorom nie jest to praca freelancera, który pracuje na plaży z drinkiem w ręku. Tutaj trzeba pozyskiwać klientów, być terminowym, zorganizowanym, a co najważniejsze lubić i chcieć się stale rozwijać. Można spróbować popracować w tym zawodzie w niewielkim zakresie godzin, który nie zobowiąże nas do rejestrowania działalności gospodarczej. Może się okazać, że to nie dla nas. Nie ma co rzucać etatu, zamykać furtek, dopóki nie jesteśmy pewni swoich decyzji.

Ewa Korsak

Więcej o pracy wirtualnej asystentki i Dorocie Mroczek można przeczytać na jej stronie internetowej: https://www.dorotamroczek.pl/

Dodaj komentarz