Uciekinier z Mordoru

Świat mi sprzyja

Izabela Marczak: Ma Pani ponad dziesięcioletnie doświadczenie w pracy w korporacjach. Realizowała Pani projekty dla takich klientów jak m.in. KGHM Polska Miedź, Credit Agricole, Bombardier, CEDC, Jim Beam Global, Tesco, Pfizer czy Pliva Teva. Odnosiła Pani sukcesy jako manager działów sprzedaży, eventów, specjalista w dziedzinie pozyskiwania klientów, new business director, co zatem sprawiło, że porzuciła Pani korporzeczywistość?

Urszula Kamińska: To była chwila. Moment przebudzenia. Dwa lata temu wybraliśmy się z mężem w podróż poślubną do Francji. Podczas zwiedzania trafiliśmy na amerykański cmentarz wojskowy w Normandii. Zobaczyłam tam tysiące równo ustawionych białych krzyży – ten widok nagle coś we mnie głęboko poruszył. Pomyślałam wtedy: „Żyję w czasach i w kraju, gdzie kule nie świszczą mi nad uchem, nie muszę walczyć o przeżycie, nikt mi nie mówi, co mam robić. To, co czynię ze swoim życiem, zależy tylko ode mnie. Żyję w czasach pokoju, a życie faktycznie oddałam w ręce kogoś innego. Pozwalam rządzić nim komuś, kto mieni się moim szefem. Godzę się na stres i ocenianie przez innych, na wtłaczanie w schematy, kontrolowanie”. Tamtego dnia na cmentarzu zrozumiałam, że już tak nie chcę. Powiedziałam mężowi: „Będę malarką”. I zaczęłam budować swoje nowe życie poza Mordorem.

Nie wróciła już Pani do pracy w korpo?
Wróciłam na chwilę, tylko po to, by dokończyć wszystkie sprawy i zamknąć ten rozdział z czystym sumieniem. Ale w zasadzie od razu zaczęłam szukać miejsca na pracownię malarską. Niemniej samo podjęcie decyzji nie oznaczało, że błyskawicznie oderwałam się od dawnego życia. To był proces. Wiele lat pracy w systemie korporacyjnym robi swoje. Pojawiają się nawyki, które trudno od razu zmienić. Tak więc, gdy już znalazłam miejsce dla swojej nowej działalności i zaczęłam malować, często miałam do siebie pretensję, że np. zaczynam o godz. 12, a nie o 9, że czas mi się rozłazi, że pracuję za mało. Demontaż dawnych struktur myślowych trochę potrwał.

W wywiadach często zaznacza Pani, że jest samoukiem, że nie kończyła Pani ASP. Czy w związku z tym nie obawiała się Pani porażki w nowym zawodzie?
Były wątpliwości, ale i wielka potrzeba zmiany. Zmiany, która pozwoli mi poczuć, że „to jest moje życie” i że przeżywam je tak, jak bym chciała. Przyznam, początki były trudne. Okazało się na przykład, że pracownia, którą wynajęłam, nie była ogrzewana. Malowałam w temperaturze 10°C, rozgrzewając się nieustannie gorącą herbatą i chuchając w dłonie. Zaczęły nachodzić mnie obawy czy moja decyzja nie była pochopnym skokiem na główkę – i na dodatek do pustego basenu.
Ale właśnie wtedy odwiedził mnie kolega, który chciał kupić jeden z obrazów. Zobaczył jak marznę i zaproponował mi miejsce na pracownię u siebie, bo akurat na podwórku za garażem miał lokal, który idealnie się do tego nadawał. Poczułam wtedy, że świat mi sprzyja, że nie powinnam zadręczać się wątpliwościami i że idę w odpowiednim kierunku. Dziś wszystko wskazuje na to, że tak właśnie jest.

Nie tęskni Pani za korporacją?
Nie. Ale też nie żałuję tamtego czasu. Praca w kopro ma wiele plusów. Tam ma się wszystko zagwarantowane: opiekę zdrowotną, siłownię, lunch, kawę, herbatę, świeżo wyciskane soki, komputer, służbową komórkę i wiele innych udogodnień. Nie trzeba się martwić księgowością, ma się możliwość darmowego doszkalania się, dobrą pensję, premie.
Dziś, gdy sama sobie jestem pracodawcą, również sama muszę zadbać o to, co w korpo miałam z miejsca w pełnym pakiecie. Teraz muszę być sobie sama HR-owcem, PR-owcem, marketingowcem, człowiekiem od zakupów, od budowania relacji z klientem, wytwórcą. Ale coś za coś.

Właśnie: co Pani zyskała rozpoczynając karierę malarki?
Wolność. Mimo wielu zalet pracy w korporacji, człowiek jest tam jednak wyłącznie trybikiem w wielkiej machinie. Jak ten trybik się zepsuje, nikt nie ma oporów, by wymienić go na inny model. Nieustannie wciskają tam pracownika w pewne oczekiwania i formy zachowania. Trzeba się bezwzględnie dopasowywać, wykonywać polecenia. Ja natomiast zawsze byłam nonkonformistką i lubiłam działać nieszablonowo. Niektórzy z moich szefów to rozumieli, inni nie, ale ja i tak działałam po swojemu i zazwyczaj wychodziło to firmie na dobre. Niemniej trzeba się było naszarpać, stawać okoniem, mierzyć się z krytyką. W korpo nie ma wiele miejsca na indywidualizm, korpo nie obchodzi twoje życie po pracy, twoje pasje. Liczy się optymalizacja i wydajność, działanie zgodnie z procedurami. Z czasem człowiek zaczyna się dusić. Jako malarka sama steruję swoim czasem i energią. Nie czyha nade mną groźba zwolnienia. Realizuję swoje marzenie, by własną pracą i życiem coś po sobie zostawić. Wreszcie czuję, że zmierzam w dobrym kierunku.

Czy umiejętności nabyte w poprzednich miejscach zatrudnienia teraz się przydają?
Bardzo. Ponieważ działałam głównie w obszarze sprzedaży i budowania długofalowych relacji z klientem, obecnie wykorzystuję umiejętności z tego obszaru, by budować swoją markę.

Udaje się?
Nie mogę narzekać. Choć niektórzy mówią, że z malarstwa nie da się wyżyć, ja jestem zadowolona. Wkrótce organizuję swoją dużą wystawę. Większość obrazów, które na niej pokażę, jest już sprzedana. W przyszłości marzy mi się wystawa we Francji, więc doskonalę swój język francuski oraz pracuję nad rozwojem stylu malarskiego.

Który już dziś porównywany jest do twórczości Tima Burtona i Andy Warhola, z widocznymi wpływami secesji i kubizmu…
Nie mnie to oceniać. Niewątpliwie mój styl wymaga ode mnie jeszcze wiele pracy. Wciąż się uczę. Na szczęście mam wokół siebie mnóstwo dobrych dusz – ludzi, którzy mnie wspierają na mojej drodze i pomagają realizować marzenia. Istotni są także ludzie, którym moja sztuka się podoba na tyle, że gotowi są za nią płacić. Choć zdaję sobie sprawę, że pewnie dyplomowani malarze mieliby mi parę gorzkich słów do powiedzenia.

Beksiński też był samoukiem…
O, więc i dla mnie chyba jest nadzieja (śmiech). Gdy po powrocie z Francji powiedziałam mamie, że zamierzam być malarką, ta zapytała ze swoim angielskim humorem: „Jak Nikifor?”. Do tej pory śmiejemy się wspominając to zdarzenie. Nie, nie chcę być jak Nikifor, chcę być jak Urszula Kamińska… po prostu. I mam mocne postanowienie, by podążać moją własną drogą, nie bacząc na przeciwności.

Izabela Marczak

Dodaj komentarz