Ostatnio w Polsce źle się dzieje. W zastraszającym tempie rośnie fala ataków na obcokrajowców, a kwitnąca ksenofobia zyskuje szerokie przyzwolenie społeczne. Odnotowuje się nawet sto napaści na obcokrajowców dziennie – można było przeczytać na łamach czerwcowego tygodnika „Polityka”.
Za każdym razem, gdy czytam kolejne doniesienia prasowe o tym, że w polskim mieście, w biały dzień, pobito kogoś z powodu innego koloru skóry, ciemniejszych włosów lub obcego języka, którym się posługiwał, jest mi po prostu wstyd za moich rodaków. Nie jesteśmy już przecież tymi zakompleksionymi „polaczkami”, którzy w latach 90. jeździli w ortalionach zagranicę, by oglądać bogate życie w Niemczech, Francji, Włoszech czy Wielkiej Brytanii. Niemal każdy z młodego pokolenia był już na „Wyspach”, żeby odwiedzić rodzinę na emigracji, grzał się na tureckiej plaży lub gościł w innych europejskich stolicach. A mimo to w dalszym ciągu wychodzi z nas barbarzyńska zaściankowość, która nie toleruje inności na ulicach „naszych” miast.
Przypomniała mi się przy tej okazji kultowa książka Jerzego Kosińskiego „Malowany ptak”, która w wyraźny sposób dotyka problemu „inności”. Aspekt odmienności i odrzucenia dominuje w niej nawet nad motywem przewodnim, jakim jest wojna. To, co się dzieje obecnie w Polsce, może obrazować znamienna scena z tej powieści, w której autor opisał chłopa bawiącego się losem ptaków. Otóż łapie on i maluje ptaki, a potem wypuszcza je na wolność, a stado zadziobuje kolorowych odmieńców…
Po co właściwie to wszystko piszę? Ze względu na mojego syna, który niemal od początku swojej bytności na tym padole stara się akcentować swoją osobowość i podkreślać swoje „ja”, nierzadko w ekscentryczny sposób.
Wielokrotnie zdarzały nam się spacery pod bezchmurnym niebem z rozłożonymi parasolkami, bo przecież tak jest fajnie. W okresie wakacyjnym już niemal tradycją stało się robienie zakupów w osiedlowym sklepie w gąbczastym stroju człowieka pająka i wielkiej plastikowej masce. Tak samo zresztą jak noszenie na plac zabaw opasek, bransoletek i pierścionków mojej żony, które dla Jaśka są przecież niczym innym jak atrybutami superbohatera. Do tego można dodać jeszcze świecące kalosze (oczywiście Spidermana), które trzeba nosić w największe upały oraz reklamówki narzucane na plecy, pełniące rolę peleryny nadającej supermoc latania. A zimą jest trend na noszenie krótkich spodenek zakładanych na długie spodnie, bo przecież tak noszą się piłkarze („Lewy”, patrz i ucz się mody).
Za każdym razem widziałem te dziwne spojrzenia ludzi i ich lekkie uśmiechy, kiedy mijali nas na ulicy. Dreptałem za Jaśkiem i byłem z niego bardzo dumny. Szczególnie kiedy tłumaczył swoim rówieśnikom na placach zabaw, dlaczego musi nosić pierścionki (mocy) i był zdziwiony, że oni nie rozumieją, o co mu chodzi. A to przecież to jest takie proste i logiczne, prawda?
Mam tylko nadzieję, że kiedy dojrzeje nadal będzie miał tę odwagę do manifestowania swojej inności, której mi kiedyś zabrakło. Przy każdej okazji staram się w rozmowach z nim podkreślać, że inność to zawsze zaleta, a nigdy wada. Szkoda tylko, że moi rodacy tego zupełnie nie rozumieją…
Piotr Krupa
Dodaj komentarz