Uciekinier z Mordoru

Własny biznes to inny stan umysłu

Żyła bezpiecznie i wygodnie. Dziś codziennie musi przekraczać granice i stawiać czoła wyzwaniom. Mimo to nie żałuje, bo wolności nie da się przecenić.

Co Panią skłoniło do porzucenia korporacji i założenia własnego biznesu?
Lidia Kotowska: Trochę przypadek. Po latach pracy w korporacji, gdy po raz drugi zostałam mamą i chciałam wykorzystać cały urlop macierzyński, nie mogłam dogadać się z firmą. Zrobiłam jak czułam – zostałam z synkiem i zaczęłam rozważać inne alternatywy zawodowe. Bałam się jednak własnego biznesu.

Dlaczego?
Brakowało mi odwagi. Wydawało mi się, że sobie nie poradzę ze wszystkimi aspektami prowadzenia własnej działalności. Korporacja przyzwyczaiła mnie do pewnego bezpieczeństwa, wygody – pracy stresującej, ale jednak w ustalonych ramach. Dawała komfort stałych zarobków, benefity. Pracowałam w brand managemencie. Lubiłam to, zwłaszcza tworzenie nowych produktów. Współpracowałam z interesującymi ludźmi i nie mogłam narzekać. Ale pechowo trafiłam na restrukturyzację i nie umiałam pogodzić się z nową kulturą organizacji. Uznałam, że to dobry moment, żeby spróbować czegoś własnego. Nie miałam dużo do stracenia.

Jednym słowem: gdyby się nie popsuło, nie powstałby „TwójBohater.pl”?
Zapewne nie, bo trudno jest porzucić stabilną pracę. Teraz widzę, że kurczowo trzymałam się strefy komfortu, do jakiej przywykłam. I wiem, że najważniejsze to działać mimo obaw. Złapałam wiatr w żagle. Przełamuję kolejne bariery, próbuję nowych ról biznesowych i szukam nowych obszarów działania. Ze strefy czystego marketingu skierowałam się w stronę sprzedaży, porzuciłam media standardowe i uczę się on-line’u.

Skąd pomysł na firmę, która będzie umożliwiała spotkania fanów z ich idolami?
Zapalnikiem były rozmowy kuluarowe z gwiazdami w trakcie korporacyjnych eventów. Na jednej z imprez mój mąż, również pracownik korpo, rozmawiał z lektorem podkładającym głos pod jedną ze znanych postaci z filmu animowanego. Opowiadał jak zadzwonił do syna swojego znajomego i w ramach prezentu porozmawiał z nim chwilę głosem tej postaci. Ponoć chłopiec oszalał ze szczęścia. Wtedy po raz pierwszy pojawił się pomysł, żeby ułatwiać ludziom spotkania z tymi, których podziwiają, a znają tylko z ekranu.
Później opisywaliśmy tę naszą koncepcję wielu znajomym – reagowali zwykle entuzjastycznie, od razu wymyślali z kim mieliby ochotę rozmawiać. Testowaliśmy ją też na rodzinie, zorganizowaliśmy teściowej rozmowę z redaktorem jej ukochanej gazety. Była zachwycona. Postanowiliśmy spróbować.

Razem z mężem?
To miał być mój biznes i na mnie spoczął ciężar odpowiedzialności za rozkręcenie go, pozyskanie znanych osób gotowych spotkać się ze swoimi fanami, ale nie zrobiłabym tego bez wsparcia mojego męża. Nieustannie mnie motywuje, ale również jest pierwszym recenzentem moich pomysłów.
Konsultowałam z nim tworzenie strony internetowej, razem testowaliśmy techniczną stronę autorskiego komunikatora, jest moim autorytetem w kwestiach sprzedażowych i rozmów z klientami – to jego specjalność.
Ja odnalazłam się nawiązywaniu relacji z ludźmi, fascynują mnie meandry on-line’u, specyfika internetowego tunelu sprzedażowego. Strona działa, niedawno ruszyła reklama i mamy na koncie coraz więcej udanych rozmów bohaterów z ich wielbicielami.

Jak się Pani odnalazła w roli niezależnego przedsiębiorcy?
To nie było dla mnie łatwe. Jako introwertyczka musiałam pokonać wiele swoich lęków i barier.
Na pierwszych spotkaniach z gwiazdami stawałam przed nimi cała w pąsach, próbując je przekonać do swojego pomysłu. W trakcie rozmów telefonicznych zwykle stałam lub przechadzałam się po pokoju, bo z nerwów nie mogłam usiedzieć na krześle.
Stres był ogromny – szczególnie, że początkowo za oręż miałam tylko projekt strony, głowę pełną rozwiązań i własny entuzjazm. Jednak po pewnym czasie zauważyłam, że czuję pewną satysfakcję z przekraczania własnych granic, że to czyni mnie silniejszą, dodaje pewności siebie. Dziś sądzę, że nie da się rozwijać bez stałego przekraczania granic własnego komfortu.

Gwiazdy chętnie zgadzają się na współpracę?
TwójBohater.pl jest projektem pionierskim. Nigdzie na świecie nie znalazłam odpowiednika tego przedsięwzięcia. Gdy się otwiera kebab lub jakiś dowolny biznes, który już ma inne realizacje, każdy wie o co chodzi. W przypadku mojego konceptu każdemu trzeba szczegółowo wytłumaczyć na czym to polega. To duża inwestycja czasu. Potrzeba go na wyjaśnienia, na wzajemne wyczuwanie się, w końcu na zdobycie zaufania i „oswojenie się” z taką usługą.
Wszyscy artyści, aktorzy, sportowcy, którzy zgodzili się wejść w ten projekt, to ludzie, którzy nie boją się nowości i czerpią przyjemność ze spotkania z drugim człowiekiem. Jedni chcą zarazić ludzi ideą uprawiania sportu, inni traktują to jako odpowiedź na potrzeby fanów. Okazja do osobistej rozmowy z nimi rzadko się zdarza, bo np. po promocji książki, po koncercie lub po przedstawieniu na taki kontakt nie ma czasu ani warunków.

Taka rozmowa pewnie jest stresująca?
Czasem. Zdarza się, że fani, widząc swoich idoli z emocji zupełnie tracą mowę (śmiech). Wtedy bohaterowie pomagają się trochę rozluźnić – wszyscy są bardzo przyjaznymi ludźmi, którzy zwykle pamiętają własny stres sprzed czasu gdy osiągnęli sukces. Później, gdy pierwszy szok minie, spotkanie przebiega w świetnej atmosferze i towarzyszy mu wiele naprawdę dobrych, niezapomnianych wrażeń. To przeżycie dla obu stron.
Jeden z chłopców po spotkaniu ze swoim sportowym bohaterem – olimpijczykiem, dostał olbrzymi zastrzyk motywacji do ciężkich, codziennych treningów. Jego celem jest teraz spotkanie się z tym sportowcem któregoś dnia we wspólnej rywalizacji… Tak więc oprócz radości, te spotkania dają niektórym również inspirację. Bo nasi bohaterowie to otwarci na świat i przygody ludzie, którzy wciąż do czegoś dążą, nigdy nie przestali marzyć.

Czy dla Pani te spotkania też są ważne?
Bardzo. Poszerzyłam swoje horyzonty myślenia. Czuję się tak, jakbym wyszła z letargu. Pamiętam jak kiedyś ktoś mi powiedział: „Gdy będziesz miała własny biznes, to dopiero zobaczysz, co to znaczy non stop myśleć o pracy”. Faktycznie – teraz o każdej porze rzucam się do notatnika z pomysłem, ale to jest mentalnie zupełnie inny stan umysłu. Jest w tym wolność, elastyczność, nieskrępowanie. Co ważne, robię tylko rzeczy, które wydają mi się słuszne, których warto spróbować i je przetestować. Jeśli coś nie funkcjonuje – nie czekam, nie kryguję się, tylko zmieniam. Działam w zgodzie ze sobą, chcę być wiarygodnym partnerem, co jest kluczowe przy tej specyfice biznesu.

Ale są też odpowiedzialność, ryzyko…
To prawda. Statystyki mówią, że 9 na 10 nowych biznesów upada. Mam tego świadomość. Wierzę jednak, że jeśli przedsiębiorca reaguje na rynek i inwestuje w swoją wiedzę, to ma szansę na sukces. Nie zamieniłabym tego czasu na nic – zmienił mnie na zawsze w silniejszego człowieka.

Izabela Marczak

Dodaj komentarz