Okiem Gandalfa

Wojtek taksówkę wymyślił (cz. 1)

Niedawno w uchu utknęło mi ciało obce, więc udałem się na SOR. Przebywanie w poczekalni szpitala było na tyle cennym doświadczeniem, że postanowiłem podzielić się nim w rubryce „Pełnej Kulturki” – a w zasadzie w trzech jej częściach.

Przez jedenaście godzin ślęczenia w szpitalnej poczekalni mogłem swobodnie przysłuchiwać się rozmowom w trybie społecznego incognito. Koniec końców byłem jednym z pacjentów szpitala i jak wszyscy oczekiwałem jak najszybszej wizyty w gabinecie. Nie jestem osobą rozpoznawalną, wtopiłem się więc w środowisko, nie płoszyłem i nie mogłem też krępować nikogo swoją obecnością.

Wspólnota cierpienia

Zaobserwowane interakcje międzyludzkie wydały mi się frapujące z kulturowego i językowego punktu widzenia. Zwłaszcza że po kilku wspólnie spędzonych godzinach część oczekujących zaczęła się ze sobą spoufalać.

Pacjentki i pacjenci otwierali się przed sobą na temat swoich dolegliwości, licytowali liczbą odczekanych już godzin lub osiągniętym wiekiem. Ochoczo wymieniali się poglądami na temat stanu polskiej służby zdrowia i przytaczali absurdy jej funkcjonowania.
W poczekalni między oczekującymi panowała zgoda i zrozumienie. Nikt się nie unosił, ktoś komuś podał środek przeciwbólowy, a po odbytej wizycie wychodzący życzyli wszystkim zdrowia. Pani dyżurna kilka razy zapytała czy komuś zaparzyć kawę lub herbatę.

Korytarz

Poczekalnia szpitala mieści się w długim na kilkanaście metrów korytarzu. Korytarz jest raczej ciemny, pomalowany na niebiesko, podłoga szara i w niektórych miejscach przetarta do białego. Przetarcia znajdują się najczęściej u progu drzwi i przy krzesłach poczekalni. Szara powłoka epoksydowa posadzki jest wydeptana przez niezliczoną liczbę podeszw i rozjeżdżona tylomaż kołami wózków oraz noszy. Zabawne, że nikt z wycierających posadzkę nie dostrzega efektów własnej pracy, ale ewidentnie przyczynia się do dzieła kolektywu.
W poczekalni nie ma okien, ale jest klimatyzacja, która jednak na prośbę jednej z pacjentek została wyłączona. Pod kilkoma krzesłami znajdują się cztery gniazdka, z czego jedno, wyrwane ze ściany, nie trzyma wtyczki.
Po obu stronach korytarza są drzwi. Te najcenniejsze, prowadzące do gabinetu, są dwuskrzydłowe i szerokie na jakieś dwa metry.

Wszyscy czekają

Nagle z gabinetu żwawo wychodzi pielęgniarka. Podnoszę się i podążając z nią ramię w ramię pytam, ilu pacjentów jest przede mną. Chciałbym skorzystać z toalety, ale boję się, że minie moja kolej. Pielęgniarka, nie zwalniając kroku i patrząc przed siebie, odpowiada dwoma słowami: „Wszyscy czekają”. Potulnie wracam na swoje miejsce, a pielęgniarka znika za zakrętem korytarza.

Wojtek na głośnym

W ósmej godzinie do grona oczekujących dołącza Wojtek. Na oko ma 20 lat i telefon z głośnym dzwonkiem. Wojtek co kilka chwil podrywa się z gwałtownie z krzesła i wydzwania do bliższej i dalszej rodziny lub odbiera od nich połączenia – za każdym razem używając trybu głośnomówiącego.
Początkowo marzyłem o gigantycznych i wygłuszających dźwięki wacikach w obu uszach. Po niedługim czasie jednak fabuła zdarzeń w szpitalnym korytarzu zaczyna mnie wciągać. Okazało się bowiem, że perypetie Wojtka mogą być ciekawym świadectwem komunikacji poczekalnianej.

W kolejnym numerze „Pełnej Kulturki” pojawi się kontynuacja historii. Zapraszam do lektury!

Konrad Krzysztofik

Dodaj komentarz