Korpolife

Wyjść z korpo‑imprezy z twarzą

Są w korporacyjnym żywocie takie sytuacje, których wolelibyśmy uniknąć, które wolelibyśmy raz na zawsze wykasować z naszej pracowniczej biografii. I nie mówię tu o opierdolu od przełożonego czy o klasycznym fakapie. Chodzi mi o coś pozornie przyjemnego i z założenia relaksującego: o korpo‑imprezy.

Wszyscy dobrze wiemy, że korpo-imprezy potrafią zniszczyć nie tylko karierę zawodową, ale też bieżące relacje interpersonalne, a nawet całe życie! Jak i dlaczego dochodzi do tych dramatów? Jak się przed nimi bronić i jak ich unikać?

Kumulacja błędów i wypaczeń

Kamil i Patryśka to była trzy lata temu nasza flagowa korpo-para. Byli w jawnym związku jakieś pięć miesięcy, pracując w tym samym biurze, na bardzo podobnych stanowiskach. W ogólnej opinii zespołu byli uważani za dobrą, zgraną i stabilną parkę. No ale – jak to bywa w przyrodzie – nic nie trwa wiecznie. Bo oto pewnego dnia nadeszła chwila próby, a mianowicie „korpo-gówno-festyn” z okazji finalizacji jednego z naszych większych projektów. Choć w rzeczywistości owej finalizacji jeszcze formalnie nie było, a podbicie ostatniej pieczątki miało się dokonać za jakiś miesiąc, to – wiadomo, idiotyczna okazja, by się schlać lub straumatyzować zawsze się w zespole znajdzie.
Warto zaznaczyć, iż była to pierwsza tego typu impreza, na której Kamil i Patryśka zjawili się jako para. I to był błąd. Bo na początku wszystko fajnie i spoko, weszli „na parkiet” około godziny 21. W ładnych strojach wieczorowych wyróżniali się mocno wśród randomowo odzianych kolegów i koleżanek z pracy. Emanowała od nich ciepła, przyjazna aura „miłości”, zresztą klub też przyjemny i wszystko szło doskonale.

Jednak musiała nadejść godzina zero, gdy niektórzy zaczynali się już zbierać do rodzin i dzieci, a bezdzietni i wolni w swej wyraźnej nietrzeźwości zabierali się za planowanie ciągu dalszego ostrej popijawy. Ostatecznie wyszło na to, że została grupka, w której znalazłem się i ja, i nasza szanowna parka. No i nasz pijany wodzirej Adrian, który zabrał nas… gdzie? Do tego popieprzonego klubu w centrum, który wszyscy znają, a nikt do niego nie chodzi, chyba że ironicznie, gdyż grają tam głównie disco polo. Wiecie, o którym mówię? Na pewno kojarzycie…
W tym disco­klubie impreza rozkręciła się już na serio. Wpadliśmy na parkiet lekko po północy, a po pierwszej cała drużyna była konkretnie zrobiona. Nasza flagowa parka bawiła się jeszcze wtedy wspólnie, nie spuszczając się wzajemnie z oczu. Jednak już około wpół do drugiej zaszły małe zmiany w organizacji, gdyż Kamil chwycił za wódkę, która była dla niego już czwartym „gatunkiem” alkoholu tego wieczoru – i nawalił się do stanu z lekka krytycznego. Konsekwencją była dla Kamila konieczność udania się do toalety na czas bliżej nieokreślony. Więc on bytował sobie tam w stanie dramatycznym, a impreza toczyła się dalej.

Patryśka początkowo zadawała się przejmować przedłużającą się nieobecnością swojego partnera. Jednak gdy z głośników wybuchły znane jej zapewne aż za dobrze słowa (i melodia – przede wszystkim), to zdrowie, i w ogóle osoba jej chłopaka, zeszły na dalszy plan.
I ta piosenka, opowiadająca o preferencjach wokalisty względem 18-calowych felg, tak przypadała Patryśce do gustu, że wybiegła na parkiet w objęciach naszego świetnego wodzireja Adriana. I wszystko byłoby ok, gdyby nie finisz naszej imprezy.
Bo Adrian okazał się tak dobrym tancerzem, że po kilkudziesięciu minutach, to on, a nie Kamil, wychodził z klubu w towarzystwie Patryśki. Z kolei Kamil został około czwartej wyniesiony z toalety przez ochronę.
Nazajutrz, zamiast naszej parki, w pracy pojawiły się dwa wakaty. Na początku Patryska zrezygnowała z roboty, bo wyszła na puszczalską, no i w tym samym dniu, acz troszkę później, swoją rezygnację złożył Kamil, który wyszedł na zachlanego jelenia­przegrywa. I tak to się skończyło.

Jak uniknąć wpadki?

Powyższa historia należy do tych najostrzejszych, jakich byłem świadkiem podczas omawianych korpo-imprezek. Niemniej nie byłem jeszcze na takim „iwencie”, na którym nie doszłoby do żadnego przypału. I boli mnie to tym bardziej, że owych przypałów można spokojnie uniknąć, nawet jeśli jest się osobą typowo imprezową. Jak? Niech historia Patryśki i Kamila posłuży nam za przykład.

Po pierwsze – dieta!

Idziesz na imprezę, gdzie będzie się grubo piło? Pamiętaj, że wcześniej twoim obowiązkiem jest zjedzenie czegoś tłustego. Przyjęcie około 40-80 gram tłuszczów przed wystartowaniem na parkiet może uratować tobie życie.

Po drugie – planuj!

Przed rozpoczęciem „iwentu” wybierasz sobie maksymalnie dwa rodzaje alkoholi, jakie masz zamiar spożywać – w przypadku posiadania mocnej głowy. Gdy jesteś przeciętnym lub słabym zachlajmordą, wyznaczasz sobie jeden rodzaj alkoholu oraz maksymalną ilość trunku jaką możesz spożyć przez godzinę. I, co istotne, trzymasz się tego planu, choćby nie wiem co! Jeśli masz problemy z asertywnością alkoholową wyznacz kumpla do pomocy, bądź pełnej kontroli. Jeśli nie masz takiego znajomego, to wymyśl sobie wymówkę „że bierzesz antybiotyk i możesz zasłabnąć” albo „że wątroba chora i możesz robić krwią po większej ilość”, itp. – niech ludzie czują odpowiedzialność.

Po trzecie – wybór środowiska!

Jeśli idziesz na imprezę sam i jesteś singlem – spoko baw się dobrze. Natomiast jeśli idziesz w parze lub masz żonę/męża, narzeczonego/narzeczoną itd., to trzymaj się ze swoją drugą połówką.
Korpo-impreza, to nie żaden tinder! Nie przyszedłeś tu by poznawać dogłębnie nowe osoby. Nie wdawaj się w trudne pogaduchy o życiu z nowo napotkanymi potencjalnymi kochankami; nie tańcz z nikim (prócz partnera) więcej niż dwa razy – to nie wolny wybieg, to przedłużenie twojej pracy, masz być w miarę oficjalny!
Jeśli ktoś jest namolny i proponuje dłuższe pogawędki na osobności, tańce itd., to strzelaj wymówkami, wspominaj dużo o swoim partnerze, nie oddalaj się w miejsca intymne!

Po czwarte – ban na disco polo!

Ten gatunek muzyki to prawdziwy wymysł szatana. Nigdy nie wychodźcie do klubów, gdzie grają to gówno. Nie dość, że skompromitujesz się w towarzystwie znajomością tych wszystkich przyśpiewek weselnych, to jeszcze tak cię to może wciągnąć, że nieświadomie prześpisz się z kimś, z kim byś nie chciał.
Hipsterskie, drętwe brzmienia, to dobra muzyka na finisz imprezy.

Po piąte – nie bądź idiotą.

Jak widzicie, nasza para złamała wszystkie z powyższych pięciu przykazań. I jak na tym wyszła? Więc nie bądźcie tacy jak oni. Choć, jak mówią, jeśli ktoś ma się pecha, to i palce w tyłku złamie. A zatem – powodzenia na kolejnych korpo-imprezkach!

Tomasz Rot

Dodaj komentarz