Uciekinier z Mordoru

Z etatu na dietę

Przemyślana decyzja, wiele lat przygotowań i… pandemia, która pomogła postawić kropkę nad „i”. Agata Jasińska była dyrektorką działu obsługi klienta, a dziś pomaga ludziom zmieniać nawyki żywieniowe.

Ewa Korsak: Świetne stanowisko, dobre pieniądze, zaufanie przełożonych… Dla niektórych brzmi jak praca marzeń. A Pani z tego zrezygnowała?
Agata Jasińska
: Rzeczywiście nie miałam na co narzekać.

Więc co się stało, że „uciekła” Pani z korporacji?
Byłam dyrektorką działu obsługi klienta, pracowałam w jednej firmie 22 lata. W pewnym momencie zabrakło mi poczucia wpływu i przełożenia mojego zaangażowania na dobro drugiego człowieka. Korporacja to miejsce, w którym nie możemy zrealizować wszystkiego co chcemy, czasami musimy działać wbrew sobie. Są też pewne ramy, w które trzeba się wpasować. Mnie one zaczęły uwierać. Moje odchodzenie z korporacji to nie była kwestia jednego dnia, ale kilku lat, podczas których tęskniłam za czymś innym.

Dlaczego w takim razie osiągała Pani takie sukcesy?
To wynikało z cech mojej osobowości, z tego, że lubię pracować dobrze, jestem ambitna. A jak wiadomo korporacja płaci za ciężką i dobrą pracę. Poza tym nigdy nie był to dla mnie żaden koszmar, nie było mi tam źle – po prostu czułam, że pod wieloma względami taka praca mi nie wystarcza. Mimo to przez cały czas byłam ceniona zarówno przez szefową jak i przez współpracowników. I chyba dlatego tyle to trwało.

Aż w końcu powiedziała Pani „Stop!”?
Kilka lat wcześniej byłam bliska tej decyzji, ale wtedy nie wyszło. Nie czułam mojego pierwszego pomysłu na biznes. Poza tym, powiem szczerze, obawiałam się przyszłości bez etatu. Trochę też reakcji moich bliskich. Musiałam dojrzeć do tej decyzji.

Jaki był tamten pomysł na biznes?
Dietetyka. Ta kwestia od dawna była mi bliska. Musiałam się nią zainteresować, bo w pewnym momencie miałam problemy ze zdrowiem, natknęłam się wówczas na artykuły, które poruszały temat wpływu jedzenia na nasze zdrowie fizyczne oraz psychiczne. Zaczęłam dużo na ten temat czytać i stosować zalecenia. Dolegliwości minęły, dodatkowo schudłam wtedy 10 kg. Na własnej skórze przekonałam się, jak dobrze działa właściwa dieta. Pomyślałam, że skoro to takie fajne, dlaczego by nie pokazać tego innym i pomagać im w ten sposób? I niby ok, ale czułam, że to nie jest do końca ta droga, dla której mogłabym rzucić etat.

Co pomogło Pani znaleźć właściwą ścieżkę?
Potrzebowałam wzmocnienia siebie. Szukałam wszelkiego rodzaju wsparcia, kursów, warsztatów. Korzystałam też z coachingu. Poznawałam ludzi, którzy pracują poza korporacją. Moje obawy powoli znikały, a jednocześnie klarował się pomysł na biznes. Moja wizja doradztwa w zakresie zmiany nawyków żywnościowych zmieniła się, zaczęłam podchodzić do tego holistycznie.

Co to znaczy?
Trzeba poruszyć kilka sfer życia, żeby zacząć się zdrowo odżywiać. Moje początki to twarda merytoryka dotycząca dietetyki. Potem jednak skręciłam w stronę psychodietetyki oraz diet coachingu. I wtedy wszystkie puzzle zaczęły się układać. Bo ja zawsze interesowałam się psychologią. I choć studiowałam ekonomię, a w pracy byłam analityczna, prenumerowałam też „Charaktery” i uwielbiałam książki na temat rozwoju.

Klocki nowego biznesu zaczęły do siebie pasować a Pani złożyła wymówienie!
O nie…(śmiech). Ten proces był bardzo długi, trwał pięć lat. Wspierałam w zmienianiu nawyków znajomych, współpracowników, byłam znana z tego, że doradzam w tej kwestii. Zaczęłam budować swoją markę osobistą, ale to wszystko było tłem. Praca w korporacji absolutnie nie pozwalałaby mi na angażowanie się w dodatkowy biznes. Więc kursy, praca nad marką – to wszystko w weekendy. Stronę szczescieodkuchni.pl stawiałam wieczorami. W tygodniu, w czasie pracy, byłoby to niemożliwe, zwyczajnie nie miałam na to czasu.

Długo kazała Pani na siebie czekać swoim klientom…
Tak, byłam przywiązana do korporacji. W podjęciu ostatecznej decyzji pomógł mi COVID i lockdown. Zaczęłam pracować z domu i  mówić o odejściu moim bliskim, przyjaciołom, rodzinie. Wszystkich oswajałam z tą myślą.  W końcu powiedziałam mojej przełożonej, że odchodzę. Ta rozmowa była spokojna. Szefowa znała moje hobby, ja nigdy nie kryłam tego, że nie będę do emerytury pracować w korporacji. Wiedziała, że skoro jej to mówię, to nie jest to żaden blef, że to decyzja bardzo przemyślana.

A bliscy pukali się w głowę?
Nie dawali wiary, że serio to zrobię. I powiem szczerze, że to też mnie blokowało przed  podjęciem ostatecznej decyzji. Przyznaję, że miałam w głowie myśl: „co ludzie powiedzą?”. Musiałam sobie wiele rzeczy przepracować, aby wreszcie pójść za głosem serca.

Jak się zmieniła Pani codzienność? Czy szpilki i żakiety zostały?
Nie, teraz z przyjemnością wskakuję w dres. Staram się, żeby mój dzień był podzielony na godziny pracy i te po pracy. Choć nie jest to taki klasyczny podział, bo w ciągu dnia mam zwykle przerwę, a wieczory zajęte sesjami z klientami. Pracuję w domu, ale w wyznaczonym do tego miejscu. Staram się, by nie było to równocześnie miejsce, gdzie na przykład odpoczywam.

Chciałaby Pani wrócić do korporacji?
Nie. Chociaż nie zamierzam lukrować życia na swoim i mówić, że jest lekko, łatwo i przyjemnie. Ale mimo wszystko ani przez sekundę nie miałam myśli, że chciałabym wrócić do korporacji.

I za niczym Pani nie tęskni? Regularna wypłata, urlop…
Za tym nie, ale brakuje mi ludzi, którzy mieliby podobne opinie do moich. Tak, żeby coś omówić, skonsultować, poradzić się… Ale bardzo szybko zareagowałam na ten brak. Razem z dwoma koleżankami z branży spotykamy się regularnie i rozmawiamy o naszych biznesach. Więc naprawdę zupełnie niczego mi nie brakuje.

Co powiedziałaby Pani osobom, które zastanawiają się nad odejściem z korpo?
Nic się samo nie zrobi. Jeśli czujesz, że coś cię uwiera – szukaj, próbuj, działaj. Odejście z korporacji nie jest łatwe, ale możliwe.

Ewa Korsak

Comments (1)

  1. przestałam czytać po:
    “A jak wiadomo korporacja płaci za ciężką i dobrą pracę.”
    XD

Dodaj komentarz