Odejście z korpo świata było bezbolesne, ale rzeczywistość poza nim okazała się trudniejsza niż przypuszczała. Anna Kmita odnalazła jednak swój sposób na życie. Pomogły jej w tym róż i… cycki.
Ewa Korsak: Tęskni Pani za Mordorem?
Anna Kmita: Zostawiłam daleko za sobą tryb korporacyjny i wszystko, co się z tym wiąże: stres, deadline-y, ASAP-y, oczekiwania innych itd. Za czym mogłabym tęsknić? Na pewno za wyzwaniami intelektualnymi. Na szczęście dziś znowu udaje mi się z nimi mierzyć. Tylko że robię to na własnych warunkach.
A za stabilizacją finansową?
W korporacji różnie z nią bywa. W Mordorze zawsze pracowałam na umowy B2B, więc perspektywy sensownej emerytury były takie sobie. Dziś widzę swoją przyszłość w jaśniejszych barwach.
Czym się Pani zajmowała w korporacji?
Przeszłam długą i standardową drogę. Od składacza tekstu, przez designera po art directora. Byłam również copywriterką. Swoją przygodę skończyłam na stanowisku dyrektorki kreatywnej.
Jak się odchodzi ze znanego już miejsca, o którym wie się wszystko, do czegoś totalnie nowego?
Cóż, trzeba zadbać o miękkie lądowanie. Można kalkulować, tworzyć tabelki, listy. Ja tego nie robiłam. Impulsem było otwarcie romantycznego rozdziału mojego życia. Spotkałam mężczyznę, który wiedział, że maluję. Pewnego dnia powiedział mi: „Anka, weź coś zrób ze swoim talentem” i jak książę na białym koniu zapewnił: „zaopiekuję się tobą, a ty maluj”. Uważam, że ucieczka z korporacji ma sens, ale trzeba mieć swoje zaplecze, warunki do tego, by przetrwać poza nią. Ja miałam. Kiedy malowałam portrety, on pracował i zarabiał.
Ludzie chcieli mieć portret stworzony przez Kmitę?
Niestety nie. Okazało się, że świat sztuki nie był żadną krainą szczęśliwości, jak mi się wcześniej wydawało – dopiero próbując sprzedawać swoje malarstwo poznałam prawa dżungli. Narastała we mnie frustracja: jak to – nikt nie chce tych wspaniałych rzeczy, które mam do zaoferowania? Malowałam portrety, których nikt nie zamawiał, była to więc rodzina, znajomi albo znane osoby. Potem zaczęłam malować akty, ale… miałam dylematy moralne. W moim idealistycznym podejściu przeszkadzało mi, że kobieta była w aktach przedmiotem, nie podmiotem, jak bym wystawiała kobiece ciała dla oczu mężczyzn. Miałam wrażenie, że to idzie w poprzek feminizmu. Słaby okres, chyba gorszy, niż gdy odchodziłam z zawodu.
Mogła Pani wrócić…
Nie. To był zamknięty etap. Nie wiem, czy inni uciekinierzy z branży reklamowej myślą jak ja, ale uważam, że ta praca jest wątpliwa moralnie. Nie widziałam nic poza nią, każde kolejne zlecenie było wyzwaniem, które miało mnie dowartościować, no i nie widziałam, że pomagam sprzedawać ładnie opakowane byle co. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, powrót nie był już możliwy. Byłam już zupełnie kimś innym. Plan na życie był potrzebny od zaraz!
Wtedy pojawił się MOM SOS i cycki?
Chciałabym opowiedzieć o procesie, o tym jak jedna decyzja wyniknęła z drugiej, ale nie – to był przypadek. Mój narzeczony dostał projekt – wprowadzenie do polski nieznanego półproduktu. Szukał pomysłu, jak go sprzedać. Wyniki analiz historycznych zastosowań wskazały, że może być to składnik produktu pobudzającego laktację. No i zapytał mnie, czy nie zajęłabym się stworzeniem nowej marki dla takiego produktu. A ja się po prostu rzuciłam na ten projekt, totalnie wyposzczona, głodna pracy.
I wróciła Pani do tego, co robiła Pani w korporacji?
Tak, ale bez tego wszystkiego, co zawsze siedziało gdzieś z tyłu głowy: czy to, co zrobiłam przejdzie testy, czy zostanie zaakceptowane przez klienta itd. Tu ja sama podejmowałam decyzje. To było bardzo przyjemne. Wróciłam do korzeni, ale na własnych warunkach. Tak powstała marka MOM SOS (www.mom.sos.pl).
I jej logo – kobieca pierś.
Tak, nasze klientki nazywają tę pierś Momkiem. Podoba mi się to, że jesteśmy z nimi tak blisko. Zależało mi na tym od samego początku, bo kiedy ma się chwilowe problemy z laktacją, potrzeba wsparcia, ale nie tylko takiego medycznego, tylko przyjacielskiego. Zauważyłam, że kiedy kobiety nie mają pokarmu, radzi się im jak człowiekowi choremu: używaj produktów, które udają leki. A przecież kluczem do sukcesu w karmieniu jest kondycja psychiczna mamy. A MOM SOS stara się o to zadbać, pomaga przywracać radość macierzyństwa. Dodatkowo nasz napój ma różowy kolor, ciasteczkowy smak, jego logo to fajny cycek – to wszystko też pracuje na udaną lakatcję. Hasztag, który nam towarzyszy #słynnyrozowynapojnalaktacje to taki żart, ale właśnie o to chodzi – wywołać uśmiech na twarzy mamy, która jest zestresowana, kiedy z karmieniem jest coś nie tak.
Chwyciło?
Tak. Chociaż się bardzo baliśmy, jak to będzie, czy się uda. Ale mieliśmy przede wszystkim świetny produkt, którego składniki, w przeciwieństwie do produktów konkurencyjnych, są bardzo szybko przyswajalne, co wynika z unikalnej technologii. Pamiętajmy, że po ciąży mamy rzadko myślą, żeby odżywiać się zdrowo, nie mając też czasu na komponowanie zbilansowanej diety. MOM SOS dba więc podwójnie o karmiącą mamę. A właściwie potrójnie, bo taka mama może też siedzieć w fotelu MOM.
Co to takiego?
Fotele mają zapewnić mamom i dziecku spokój i intymność podczas karmienia poza domem, na przykład w centrach handlowych. Zarzucono nam, że to stygmatyzuje karmiące kobiety, bo muszą się ukrywać.
Po pierwsze: nic nie muszą. A po drugie bardzo bym chciała, żeby społeczeństwo było świadome, że kobieta ma prawo karmić dziecko, gdzie tylko chce. Tylko że na razie to utopia, która może kiedyś w przyszłości stanie się rzeczywistością. Nasz fotel to jest rozwiązanie na tu i teraz, bo stwarza komfortowe warunki, by karmić w spokoju – a tego spokoju podczas karmienia potrzebuje nie tylko mama, ale i dziecko, prawda? A czasza naszego fotela jest tak skonstruowana, że wygłusza – osłabiając bodźce wzrokowe i słuchowe. No i część z kobiet, mimo że zna swoje prawa, potrzebuje intymności, nie chce karmić publicznie i do tego także prawo.
Naszą inicjatywę wspierają krajowe autorytety w dziedzinie karmienia piersią – Komitet Upowszechniania Karmienia Piersią, UNICEF Polska, Rzecznik Praw Dziecka, krajowi konsultanci do spraw zdrowia publicznego, neonatologii i pediatrii. Skoro oni nas popierają, nie mam żadnych wątpliwości, że to co, robi MOM SOS, jest ok.
Gdzie można skorzystać z fotela?
Na razie jest w fazie prototypu, zbieramy uwagi od jego testerek, które bierzemy pod uwagę i wprowadzamy zmiany w modelu produkcyjnym. Ale mogę powiedzieć, że Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy, objął projekt patronatem i planuje zamówić fotele do biur Urzędu Miasta Stołecznego! Pandemia trochę opóźniła realizację projektu fotela MOM SOS, ale mam nadzieję, że niedługo nastąpi jego premiera. I że jak najszybciej będzie można skorzystać z naszej aplikacji, dzięki której karmiące mamy będą mogły znaleźć najbliższe przyjazne karmieniu dziecka miejsce.
Jest różowo! A korporacyjne ego? Głodne sukcesów i dużych pieniędzy?
O, to jest cudowne uczucie, kiedy przestajesz je karmić sukcesami w korporacji. Dziś żyję swoją misją pomagania kobietom. I to mojemu ego wystarcza.
Ewa Korsak
Dodaj komentarz