Korpotata

Zdalnie? Nie!

Jeżeli mielibyśmy znaleźć jakieś pozytywy pandemii, to z pewnością można stwierdzić, że dowiedzieliśmy się o sobie kilku nowych rzeczy. W szczególności dotyczy to osób, które w ostatnich miesiącach „przesiadły się” na tryb pracy zdalnej. W końcu mogliśmy na własnej skórze przetestować starą maksymę, która głosi, że znamy się na tyle, na ile nas sprawdzono.

Jednym z największych odkryć pracy zdalnej dla wielu było przewartościowanie swojej opinii na temat dnia pracy. Nagle okazało się, że w ciągu ośmiu godzin pracy można zrobić naprawdę sporo rzeczy. Człowiek zaczynał punktualnie (bo przecież nie było powodów do spóźnień) i nie spędzał pierwszych 30 minut w kuchni walcząc o dostęp do ekspresu lub wysłuchując streszczeń wydarzeń weekendowych autorstwa swoich kolegów i koleżanek.
W trakcie pandemii okazało się, że wystarczy włączyć komputer punktualnie o dziewiątej rano, przejrzeć maile i kwadrans później można było już zaczynać pracę. Ale jak to tak? Bez socjalizacji z biurkowymi sąsiadami? A co z tworzeniem „team spirit” oraz „team builiding”?
Były co prawda były różne „daily kickoffy”, ale wiadomo, że to już nie to samo. Człowiek klikał w link, wchodził w te wirtualne pokoje i niczym robot referował swój plan dnia. Potem trzeba było jeszcze wysłuchać kolegów i koleżanki, i wszyscy „rozchodzili” się do swoich zajęć. A co z ploteczkami, rozwlekaniem spotkań o pytania w stylu: czy jest szansa na zamówienie biurka z regulacją wysokości lub foteli z funkcją masażu? Jak każdy wie, takie pytania zawsze uruchamiają lawinę kolejnych i spotkanie zamiast podręcznikowych 15. minut, trwa godzinę. Człowiek wychodzi i już myśli o lunchu, potem jeszcze jakieś szybkie spotkanie, kilka maili i poniedziałek można już prawie uznać za odhaczony.

A jak to wyglądało w czasach pandemii? A no tak, że po sprawdzeniu maili człowiek miał krótkie spotkanie działowe, po którym zegar wskazywał zaledwie 9.45. Co oznaczało tylko jedno: jeszcze cały dzień pracy przed nim. W pierwszym odruchu leciał więc do kuchni sprawdzić, czy to naprawdę jest dopiero ta godzina. Tliła się jeszcze jakaś iskierka nadziei, że to może głupi żart firmowego admina. Ale nie, to faktycznie była dopiero dziesiąta rano. A to oznaczało, że w południe taki pracownik padał na twarz. Miał już za sobą opracowanie raportów, prezentacje, arkusze kalkulacyjne oraz zrobione pozostałe zadania, które normalnie zajęłyby mu czas co najmniej do środy. I w głowie zaczynała się już tlić paniczna myśl: co ja będę robił przez kolejne dni tygodnia?

Przeciążanie pracownika nadmierną liczbą zadań to tylko jeden z negatywnych aspektów pandemii. Innym, znacznie cięższym do przełknięcia, było przyznanie się przed sobą, że jednak brakuje człowiekowi tych „durni”, z którym musi się codziennie męczyć. W normalnym trybie pracy wracało się do domu i mówiło drugiej połówce lub mamie: – Nie mogę już patrzeć na te ryje w pracy. Mam ich serdecznie dosyć!
A podczas pracy zdalnej człowiek z rozrzewnieniem wspominał jak to Marek siedzący pod oknem sypał kawałami rozluźniając atmosferę, z Darkiem człowiek mógł „pogadać” o polityce, a Michał, niczym Janusz Leon Wiśniewski, wprowadzał nas w świat swoich miłosnych podbojów.
I to wszystko się przypominało podczas samotnego lunchu w domowej kuchni. Po wszystkim talerz lądował w zmywarce. Człowiek wracał do komputera i klął pod nosem, że to dopiero 13.30 i czeka go jeszcze niemal cztery godziny pracy. W biurze jest jednak fajniej, prawda?

Piotr Krupa

Dodaj komentarz