Uciekinier z Mordoru

Ze sportową pasją na swoim miejscu

Pewnego poranka Łukasz Milankiewicz zamiast iść do pracy, oznajmił szefowej, że się z niej zwalnia. Białe koszule, marynarki i krawaty zamienił na sportowy dres, a korporacyjne biurko na szkolne boisko.

Ewa Korsak: Jak to się stało, że po studiach na Akademii Wychowania Fizycznego trafił Pan za biurko. W dodatku za biurko w banku?
Łukasz Milankiewicz

: Sprzedawałem konta bankowe dla klientów prywatnych i przedsiębiorców w jednym z banków. Podobno na takie stanowisko bardzo chętnie przyjmowano wówczas ludzi po wychowaniu fizycznym, bo szukano otwartych, śmiałych i odważnych pracowników. Wykształcenie ekonomiczne nie było wymagane. To chyba był dobry klucz doboru ludzi, bo szło mi bardzo dobrze, byłem najlepszy w naszym zespole.

Czy to będzie kolejna historia o tym, że „wszystko było cudownie, ale czegoś mi jednak brakowało”?

Nie… Nie czułem się dobrze w tej pracy, wieczne nadgodziny, stres, codzienne prasowanie koszul, dojazdy, które zajmowały mi prawie dwie godziny. Jakoś w tym trwałem, bo pieniądze…
Ale wydarzyły się dwie sytuacje, które były przełomowe. Pewnego dnia wypisałem wniosek o urlop, a gdy go dostałem, wykupiłem wycieczkę do Egiptu. Za jakiś czas ktoś w zespole się rozchorował. Szefowa odwołała mi zgodę na urlop i wyznaczyła mnie na zastępcę. Nie trafiały do niej żadne argumenty i nie zmieniła zdania.
Druga sytuacja – gdy zmieniał się system operacyjny w banku i czas pracy nagle stał się nienormowany. Teoretycznie pracowałem do 16, ale nigdy nie wychodziłem z pracy o tej porze. Ciągle słyszałem teksty: „Pamiętaj, gdzie pracujesz”, „Pamiętaj, ile zarabiasz”, zaczęło mi to przypominać nie miejsce pracy, a jakąś sektę. Pewnego ranka obudziłem się i powiedziałem dość.

Złożył Pan wymówienie?

Zadzwoniłem do szefowej tuż po ósmej, gdy powinienem być już w pracy. Zaczęła od pretensji: „Ile zamierzasz się spóźnić?”. A ja jej powiedziałem, że nie zamierzam już nigdy się spóźnić, bo więcej już tam nie przyjdę. Obiecałem sobie, że moja noga więcej tam nie postanie, wypowiedzenie wysłałem mailem, wszystkie dokumenty wysłano mi pocztą. Do dziś nie znoszę chodzić do banków. Wracając do szefowej – zaczęła mówić, że muszę odpocząć, że może urlop, ale ja już postanowiłem. Leżałem w łóżku szczęśliwy, że nie muszę już tam iść.
Moja żona słuchała rozmowy z szefową i nie mogła uwierzyć w to co zrobiłem. Ale bardzo mnie wspierała, mimo że inni pukali się w głowę. Ale nie mieli pojęcia, co przeżywałem.

A potem? Zasłużony urlop?

Nie. Tego samego dnia wstałem, ubrałem się, zjadłem śniadanie i zacząłem jeździć po okolicznych szkołach. Robiłem rozeznanie dotyczące szkółki piłkarskiej, którą chciałem założyć. Ale to było lepsze niż urlop. Naprawdę odpoczywałem, mimo że właśnie zrezygnowałem z pracy, żona była w czwartym miesiącu ciąży i kończyliśmy budowę domu.
Ktoś inny powiedziałby, że to chore, ale ja byłem w końcu szczęśliwy. I tak minęło pół roku, tyle potrzebowałem by odpocząć po pracy w banku.

Jaki był kolejny krok?

Zacząłem pracować w szkole jako nauczyciel w-f. Wreszcie zacząłem wykonywać swój zawód. I robię to już dziewiąty rok. Jestem bardzo zadowolony, choć moja wypłata jest pewnie trzykrotnie niższa niż w banku. Ale nie żałuję.

Co jest fajnego w byciu nauczycielem?

Podam taki przykład. Zachorowałem. W banku miałbym wielką awanturę, że jak tak można, brak odpowiedzialności… I najlepiej byłoby jednak przyjść do pracy mimo zaleceń lekarza. A w szkole? Po prostu wyznaczone jest zastępstwo na moje lekcje. Bardzo mi odpowiada to, że wszystko jest ustalone. Kiedy w planie jest napisane, że w poniedziałek o 14 kończę lekcje, to tak właśnie będzie, nikt nie będzie od mnie oczekiwał, że zrobię coś po godzinach. Takiego spokoju mi trzeba.

Dlaczego więc nie zaczął Pan pracy w szkole po studiach? Przecież miał pan odpowiednie wykształcenie i – jak rozumiem – zapał do takiej pracy.

Trzeba rozróżnić dwie zupełnie różne rzeczywistości. Kiedy kończyłem studia – około 13 lat temu – pracę w szkole było bardzo ciężko znaleźć, rynek pracy wyglądał zupełnie inaczej. A etat dla młodego człowieka był ważny – zwłaszcza dla kogoś, kto planował założyć rodzinę. Dlatego wtedy postanowiłem pracować w banku.
Dziś absolwenci studiów związanych z uczeniem nie mają takich problemów, szkoły poszukują nauczycieli.  Ale ponieważ zarobki są, jakie są, ci szukają innych rozwiązań, uciekają do korporacji. Zupełnie odwrotnie niż ja.

Kiedy zaczęła się historia pańskiej firmy Milan Sport?

Początki były jeszcze podczas pracy w banku, ale brak czasu sprawiał, że nie byłem w stanie tego sformalizować. Gdy zwolniłem się z pracy, udało mi się pozałatwiać wszystkie urzędowe sprawy związane z zakładaniem firmy i ruszyłem naprzód.
Wszystko szybko się rozwijało, zacząłem organizować różne wyjazdy i imprezy sportowe. Gdy zacząłem pracę w szkole, łatwo było mi pogodzić te dwie sprawy. Bo jeśli w planie mam lekcje do godz. 14, to jest pewne, że właśnie wtedy skończę pracę i mogę zająć się czymś innym. Na przykład organizacją sportowych ferii zimowych, zielonych szkół, czy gali sportu. Po trzech latach pracy w szkole otworzyłem również akademię piłkarską.

Uczycie przyszłych Robertów Lewandowskich?

Kto wie! Na zajęcia w gminie Nadarzyn i w Pruszkowie przychodzi ponad setka dzieci. To ciągle się rozwija, ale przy tym projekcie pracuję spokojnie. Nic na siłę.
Nie jest dla mnie najważniejsze, by przychodziło do mnie jak najwięcej dzieci, bo priorytetem jest jakość zajęć. Chcę udowodnić, że bez jakichkolwiek dotacji rządowych czy samorządowych, można sobie na tym polu poradzić i zrobić dla dzieciaków coś fajnego.

A oprócz zajęć w Akademii?

Jak wspomniałem, regularnie organizujemy dla dzieci kolonie, ferie i wyjazdy sportowe. Właśnie wróciliśmy z ośmiodniowego wyjazdu do Zakopanego. W takich imprezach dzieciom zawsze towarzyszą opiekunowie i trenerzy, więc są pod bardzo dobrą, profesjonalną opieką.
Dzieci biorą również udział w Milan Sport Cup – zawodach piłkarskich, które organizuję od 2010 roku, a więc jeszcze zanim rzuciłem korpo.

Kieruje Pan swoją ofertę również do dorosłych?

Tak, mamy ciekawe propozycje nie tylko dla dzieci.
Powiedzmy, że „Głos Mordoru” chce zorganizować wyjazd integracyjny dla swoich pracowników. Milan Sport chętnie to dla was zrobi. Mimo że są to wyjazdy sportowe, nie chodzi w nich przecież o jakieś ciężkie treningi. Wszyscy mają się przede wszystkim dobrze bawić.
Do tej pory organizowałem takie spotkania dla dużych, średnich i małych firm, ale też stowarzyszeń, jednostek samorządowych i szkół. Wierzę, że sport działa pozytywnie na ludzi i dzięki niemu można zbudować więzi w zespole złożonym zarówno z dorosłych, jak i z dzieci. Organizujemy również turnieje piłkarskie dla dorosłych zawodników.

Brakuje panu czegoś z korporacji? Wróciłby Pan tam?

W życiu. Nie ma takiej rzeczy, która by mnie do tego zmusiła.

Ostatnie pytanie: załóżmy, że jest ktoś, kto wciąż myśli o odejściu z pracy. Co by mu Pan poradził?

Każdy jest inny i naprawdę trudno wszystkim radzić to samo. Ja po prostu pewnego dnia powiedziałem stop. Bez wielkich planów na to, co dalej, w trakcie wykańczania domu i z ciężarną żoną. Ryzyko się opłaciło. Trzeba pamiętać, że strach ma wielkie oczy.

Ewa Korsak

Comments (2)

  1. Plan na samego siebie to podstawa!

Dodaj komentarz