Uciekinier z Mordoru

Ze stacji do banku

Był sprzedawcą paliwa na jednej ze stacji, i pewnego wieczoru jeden z klientów odmienił jego życie. Krzysztof Zapałowski, ekspert finansowy opowiada, jak wyglądała jego droga do sukcesu.

Ewa Korsak: Jak to się stało, że został Pan ekspertem finansowym? Studia ekonomiczne, doświadczenie zdobywane na stażach w bankach?

Krzysztof Zapałowski: Skąd. Zaczęło się w 2007 roku na stacji benzynowej w Wałbrzychu, na której pracowałem jako kasjer. Miałem szczęście być w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. No i byłem zdolnym sprzedawcą!

Brzmi jak dobry początek filmu. Proszę opowiadać, co takiego zdarzyło się w Wałbrzychu!

Pracowałem na zmianie wraz z koleżanką. Na stację wszedł mężczyzna, podszedł do niej i zapytał, czy może dostanie u nas coś, co można podarować w prezencie, bo właśnie jedzie na imprezę, jest już spóźniony, poszukuje czegoś na szybko. Koleżanka powiedziała, że niczego takiego tu nie ma. To jest stacja, mamy paliwo, gumy do żucia i papierosy… Wtedy nie wytrzymałem i zrobiłem coś, czego z punktu widzenia sprzedawcy nie powinienem robić. Wtrąciłem się do rozmowy. Zaproponowałem zestaw niewielkich butelek alkoholu…

Mężczyzna był zaskoczony ale i ucieszony, kupił zestaw i przedstawił się. Okazało się, że był dobrze postawionym pracownikiem GE Money. Na koniec rozmowy poprosił mnie o przesłanie CV. Byłem w szoku. CV oczywiście wysłałem, ciekawiło mnie co będzie dalej.

Zaczyna się bajkowo. Wiedział Pan, na jakie stanowisko aplikuje?

Wiedziałem, że chodzi o bank BPH w Wałbrzychu. Rzeczywiście – zaproszono mnie na rozmowę kwalifikacyjną, przeszedłem ją pozytywnie i zostałem sprzedawcą produktów banku. Zaproponowano mi, jak wówczas myślałem, świetne pieniądze. Zgodziłem się bez większego namysłu, zaakceptowałem wszystkie warunki. Ale po 18 miesiącach postanowiłem odejść, a właściwie nie przedłużyć umowy.

Dlaczego?

Byłem naprawdę dobry w tym, co robiłem i czułem, że zarabiam zbyt mało w stosunku do tego, jakie dochody generowałem. Nie zamierzałem jednak rezygnować z sektora finansowego, świetnie się w nim czułem, miałem wiedzę i jakieś tam doświadczenie.

Wtedy też otworzyłem własną firmę i rozpocząłem pracę B2B z Open Finance SA. Pracowałem dla nich pięć lat. Wynegocjowałem dla siebie naprawdę dobre warunki pracy, miałem kontrakt, który odbiegał od standardowego. Było naprawdę ok… Aż zaczęła się pandemia i firma wykonywała ruchy, które teoretycznie miały pomóc jej przetrwać. Miała opóźnienia w płatnościach, wiem, że po tym, jak ogłosiła upadłość, nadal ma niezapłacone zaległe faktury. Uratowałem się w ostatnim momencie, odszedłem przed ich upadłością – w marcu 2021 roku.

O, w samym środku pandemicznego szaleństwa.

Tak… Ale nie miałem problemu, by znaleźć swoją ścieżkę w tej sytuacji. Przez te kilka lat udowodniłem wielu ludziom, że jestem świetny w tym co robię i miałem masę klientów. Zresztą, proszę wpisać moje nazwisko w wyszukiwarkę – ludzie wciąż mnie sobie polecają, są zadowoleni z tego, w jaki sposób wykonywałem dla nich pracę.

Jak Pan zbudował taką silną markę?

Trzymam się zasad fair play. Zawsze uważałem, że jakieś nieczyste zagrywki wobec klientów nie przyniosą nikomu sukcesu, a jeśli już, to jednorazowy. A mnie zależy na tym długofalowym. Zapracowałem sobie na zaufanie klientów, bo robiłem wszystko, aby ich pieniądze były bezpieczne. Poza tym ja lubię ludzi, wydaje mi się, że to niezbędna cecha charakteru w moim zawodzie.

Kiedy myślę o bankach, sektorze finansowym, zawsze mam wrażenie, że pracujący tam ludzie są jak masa. Pan wydaje się być osobą silną i charyzmatyczną… Zupełnie niepasującą do tych wyobrażeń.

Wiele w tym prawdy. Pamiętam, że gdy pracowałem w BPH, to gdy dzwoniłem na naszą wewnętrzną infolinię, by zasięgnąć porady, nie przedstawiałem się. Podawałem swój numer! Zawsze mnie to śmieszyło, aż zaczęło wkurzać… Teraz pracuję na swoje nazwisko. Po odejściu z Open Finance podpisałem umowę franczyzową z firmą Lendi. Ale jednym z moich warunków było to, że pracuję pod szyldem Zapfinance Krzysztof Zapałowski.

I jak się pracuje „na swoim”?

Super. Mam czterech współpracowników, mamy klientów, zarabiamy tyle, ile trzeba, a resztę odkładamy do skarbonki i raz w roku jedziemy na wspólne wakacje. Brzmi tak samo dobrze, jak jest naprawdę.

Wraca Pan czasami pamięcią do tego wieczoru na stacji?

Rzadko, ale rzeczywiście odmienił on moje życie. Nie wiem co dzieje się z człowiekiem, który poprosił mnie wtedy o CV, ale jestem mu za to wdzięczny. Gdy myślę o swoich początkach, to łapię się za głowę, dlaczego niczego nie negocjowałem. Dziś wiem, że mógłbym wówczas zarabiać więcej. No ale, wszystkiego nauczyłem się po drodze.

Ma Pan jakieś rady dla tych, którzy boją się postawić krok do przodu?

Tak naprawdę nie każdy musi go stawiać. Ale jeśli gdzieś tam tli się taka potrzeba, to odwagi! Zawsze przecież można wrócić!

Ewa Korsak

Dodaj komentarz