Korpotata

Życie to bieg z przeszkodami

Zostajemy w temacie czterdziestki, czyli wieku, w którym człowiek zaczyna dostrzegać, że jego organizm działa według innego regulaminu. Wersja próbna dobiegła końca, a teraz jesteś na planie taryfowym „Senior+”, tylko jeszcze nikt ci tego oficjalnie nie powiedział. I właśnie wtedy, gdzieś między drugim espresso a trzecim „ała” przy wstawaniu z kanapy, nachodzi cię myśl: „może powinienem zacząć uprawiać sport?”.

Oczywiście! Świetny pomysł! Przecież każdy wie, że nic tak nie odmładza jak upokorzenie w dresie.

Na początku wszystko wygląda obiecująco. Kupujesz buty, które kosztują więcej niż twoje pierwsze auto. Kupujesz strój do biegania, który obiecuje „lepszą wentylację” – cokolwiek to znaczy. Wchodzisz w to na 100 proc. O 6 rano wrzucasz na Instagram zdjęcie zegarka sportowego z podpisem: „Now or never”. Potem idziesz biegać i po siedmiu minutach masz wrażenie, że twoje płuca zamieniły się w rozpalone kalafiory. Ale nie poddajesz się, bo przecież jesteś wojownikiem. Wojownikiem, który wieczorem okłada się maścią rozgrzewającą i płacze cicho w kącie łazienki.

Próbujesz też siłowni. Trafiasz na salę pełną ludzi, którzy wyglądają jakby połknęli encyklopedię fitnessu i popili ją kreatyną. Ty z kolei wyglądasz jakbyś zabłądził w drodze do sklepu po chleb. Bierzesz hantle 5 kg, bo przecież nie będziesz się wygłupiać z tymi malutkimi. Po trzech powtórzeniach odkrywasz, że jednak twoje ramiona to głównie ozdoba.

A potem jest joga. Bo przecież trzeba być elastycznym nie tylko mentalnie. Trafiasz na zajęcia, gdzie instruktorka z gracją flaminga pokazuje pozycję, w której noga jest za głową, a twarz przy kostce. Ty natomiast wyglądasz jakby ktoś próbował złamać cię w pół – i to nieudolnie.

Ale wiesz co? Po kilku tygodniach zaczynasz zauważać zmiany. Może nie w sylwetce – tu raczej nadal jesteś edycją deluxe z opcją „puszysty”, ale nagle nie sapiesz przy wiązaniu butów. Wchodzisz po schodach i nie robisz przy tym dźwięków jak lokomotywa. A kiedy rano budzisz się bez bólu pleców – świętujesz jakbyś wygrał maraton. Bo dla ciebie to jest maraton.

Sport po czterdziestce to nie droga do olimpiady. To droga do tego, żeby mieć siłę zdjąć słoik z górnej półki, bez konieczności dzwonienia po pogotowie. To walka o to, żeby się starzeć jak czerwone wino, a nie jak jogurt zostawiony na słońcu. To bunt – przeciw grawitacji, kanapie i wiecznemu „już mi się nie chce”.

Więc tak – rób sport. Zawsze trochę śmiesznie, czasem boleśnie, ale zawsze warto. Bo w końcu życie to nie sprint. To bieg z przeszkodami. A dobrze by było nie zejść z trasy po pierwszym płotku.

Piotr Krupa

Dodaj komentarz