Korpotata

Co jest ważniejsze ?

Kiedy dowiedziałem się, że zostanę tatą, wiedziałem, że będę nim na pełen etat. Trochę jak w przypadku znamiennych haseł umieszczanych swego czasu przez właścicieli BMW na ramkach tablic rejestracyjnych: „Albo grubo, albo wcale”. Czyli żadne półśrodki, tata na weekendy, tylko do wydurniania się, czy takie tam. Od początku brałem udział we wszystkim, co wiązało się z opieką nad naszym synem. Pieluchy, kąpanie, karmienie, usypianie, nocne wstawanie, kolki, spacery, zabawy, ząbkowanie. I to wszystko pomimo tego, że kompletnie nie znałem się na niemowlakach. Bałem się je trzymać w obawie, że zrobię im krzywdę lub zaraz się rozpłaczą bez powodu, a ja nie będę potrafił ich uciszyć.
Ale kiedy od razu po porodzie dostałem na ręce swojego syna oraz butelkę mleka, żeby go nakarmić, wiedziałem, że nie mam wyjścia i… jakoś poszło. Idzie tak już „jakoś” od czterech lat, a ja cieszę się coraz bardziej z mojej rodzicielskiej roli. Złapałem się ostatnio nawet na tym, że ojcostwu podporządkowałem nie tylko rytm każdego dnia, ale i prowadzonego życia. Kilka miesięcy temu odrzuciłem kilka ofert pracy w Warszawie, bo nie wyobrażałem sobie, jak mógłbym zostawić mojego syna (i żonę oczywiście) na cały tydzień i wpadać do nich na dwa dni w tygodniu, czyli zaledwie osiem dni w miesiącu. Co daje tylko trochę ponad sto dni w roku. A co z pozostałymi około 250 dniami?

Po tych czterech latach zauważam, że nie tylko zawodowo z czegoś zrezygnowałem, ale również i towarzysko. Piątkowy wieczór, kiedy położymy Jaśka spać, spędzam z książką lub Netflixem i lampką wina, a nie na spotkaniach ze znajomymi. Towarzysko zdziczałem już do tego stopnia, że trudno mi już nawet pojąć, że w piątkowe lub sobotnie wieczory ludzie potrafią siedzieć w knajpach.
Za każdym razem, gdy udawało się nam załatwić opiekunkę i wyjść w jakiś piątkowy wieczór „na miasto” byliśmy w szoku: ulice i lokale znajdujące się poza naszym podmiejskim osiedlem tętnią życiem. I to pomimo tego, że na zegarach wybiła już godzina 21! Pierwsza myśl, jaka nas dopadała to: czy ci ludzie nie mają dzieci? Nie będą musieli rano wstać, żeby zrobić im śniadanie lub po prostu je ogarnąć? Jak to tak? Szybko jednak karciliśmy się za taką myśl, bo docierało do nas, że jednak jesteśmy już lekko wypaczeni jeśli chodzi o nocne życie. My, którzy, kiedy byliśmy bezdzietni, lubowaliśmy się w spędzaniu weekendowych wieczorów w knajpach.
W takich sytuacjach przychodzi zwątpienie: może jednak nie jesteśmy dobrze ogarniętymi rodzicami, skoro jedno dziecko pochłania nas aż tak bardzo. Tym bardziej, że podczas tego odświętnego, wieczornego wyjścia „do ludzi” spotykamy znajomych, którzy mają dwójkę lub trójkę dzieci i mówią, że bawią się w tym pubie co tydzień. Jak to tak?

Na szczęście udało nam się kilka razy oddać pierworodnego dziadkom i zrobić sobie wolny od rodzicielstwa weekend. Z tym, że już w sobotę popołudniu było nam brak naszej pociechy i zastanawialiśmy się, co on tam porabia u babci. A w niedzielę rano zrywaliśmy się bladym świtem, żeby popędzić do niego i spędzić wspólnie chociaż kawałek tego kończącego się weekendu…
I to nie jest też tak, że zawsze jest słodka sielanka. Zdarzają się przecież zimowe soboty, które spędzamy niemal całe na zabawie, a wtedy około godziny 18 zaczyna bujać mi się w głowie kawałek Pezeta „(…) Boże, zjarałbym szluga i napił się wódki”.
W końcu jest weekend, prawda? Na szczęście ta chętka szybko mija, bo zaraz włączamy sobie „Muchę w mucholocie”, zaczynamy tańce hulańce i po prostu cieszymy się swoim towarzystwem. A to jest dla mnie, mimo wszystko, najważniejsze!

Piotr Krupa

Dodaj komentarz