W okresie przed „dziecięcym” namiętnie oglądałam Comedy Central, na którym miałam dwa seriale – faworyty: „Teorię wielkiego podrywu” oraz „Pępek Świata”. To właśnie w tym drugim był kiedyś odcinek o dniu matki… Dopiero w okresie matkowania zrozumiałam, co on oznacza. Okazuje się, że w tej kwestii istnieją zasadnicze różnice pomiędzy perspektywami dziecka i matki.
Z perspektywy dziecka.
O super, super dzisiaj dzień mamy muszę zrobić piękną laurkę. Tata dawaj te kartki z drukarki, farby, kredki, klej i malujemy. O laurka gotowa! Mamo, mamo dzisiaj Twoje święto zobacz, jaką piękną laurkę Ci zrobiłam. Dasz mi czekoladę? (Wiadomo: dzieci stają się bezinteresowne tak w granicach trzydziestki. Gdy już mają swoje dzieci i wiedzą, co to znaczy trud rodzicielstwa. Ale tak do trzydziestki zawsze oczekują rekompensaty za swój prezent). Tak więc za ten prezent mama musi dać coś słodkiego, przygotować pyszny posiłek i wielbić dziecko cały dzień. A ono rozmyśla, jaką ma wspaniałą mamę, bo zawsze się o nie troszczy, daje pyszne jedzenie i pozwala na wiele. Szczególnie jak jest jakieś święto.
Hmm…? Czy to aby nie powinno być odwrotnie? Wyobraźmy więc sobie idealny Dzień Mamy z perspektywy mamy.
W tym dniu mama ma wolne (oczywiście to wolne nie idzie z puli urlopowej – to taki dzień bonusowy). Jak już mama otworzy oczy zbudzona porannym słońcem (tak około godz. 10), rozgląda się i nasłuchuje – a wokół jest cicho i ubrania wszystkie poukładane, pranie wysuszone i schowane do szafy. Idzie więc do kuchni. A tam blaty lśnią niczym tafla jeziora, na stole czeka pyszne śniadanie i laurka od dzieci i męża, a w wazonie uśmiechają się świeże kwiaty.
Mama zjada śniadanie, leniwie wyciąga się na kanapie z gazetą w ręku i – w ciszy i spokoju – delektuje się ciepłą kawą. Po śniadaniu wybiera się na spacer, gdzie w swoim tempie (!) przechadza się i ogląda kwiaty. W końcu siada na trawie. Kieruje twarz do nieba i korzysta z pięknego majowego słońca w ciszy i spokoju. Następnie idzie na lody i zamawia swoje ulubione – tyle porcji, na ile ma ochotę i nikt jej nie wylicza, że ma więcej. I nikt nie każe jej „dolizać” swoich, i nikt nie chce się zmienić, bo „twoje są ładniejsze, łeeee…”.
Wraca do domu, zjada ciepły obiad i z przyjemnością czyta ulubioną książkę. Po długiej, gorącej kąpieli, pachnącej ulubionym płynem, siada z kieliszkiem wina na balkonie i rozkoszuje się zapachem bzów. Wieczorem otula się w swój ulubiony koc i śpi nieprzerwanym snem do rana. A rano dzieciaki budzą ją uściskami i buziakami.
Cóż, to byłby chyba jednak „zbyt” idealny Dzień Mamy…
Dorota Dabińska-Frydrych
Dodaj komentarz