Wywiad

Dr Misio Sauronowi się nie kłania

Śpiewają, że „chcieliby pracować na Mordorze, jeść lunche w galeriach, oglądać kobiety w szarych garsonkach i wierzyć, że przetrwają tak do śmierci”. W rzeczywistości cenią sobie wolność i niezależność, które – jak mówią – daje im muzyka.

Z zespołem Dr Misio spotykamy się w sali prób piaseczyńskiej „Kuźni Rocka”, gdzie grupa pracuje nad swoim kolejnym albumem. Jest wieczór, godz. 20.30, ale to jedyny czas, gdy wszyscy członkowie grupy mogą spotkać się na granie, bo każdy z nich oprócz gry w zespole ma inne zawodowe obowiązki. Lider zespołu Arek Jakubik (śpiew) jest aktorem i reżyserem, na dzisiejsze spotkanie pędził prosto z wywiadówki w szkole syna. Klawiszowiec Radek Kupis jest nauczycielem muzyki. Gitarzysta Paweł Derentowicz prowadzi własne studio nagraniowe. Basista Mario Matysek, który przez lata grał ze Stanisławem Soyką, teraz ma swoją firmę, a perkusista Jan Prościński od czasu do czasu gra z Izraelem, ale na co dzień jest realizatorem dźwięku.
Choć widać po nich zmęczenie, na próbie stawiają się punktualnie. Do rozmowy z „Głosem Mordoru” zostają oddelegowani Arek z Pawłem. Oni bowiem o zespole wiedzą najwięcej – w końcu 10 lat temu go tworzyli, choć znają się już ponad ćwierć wieku.

Dlaczego właściwie Dr Misio?
Paweł Derentowicz: Było dużo koncepcji nazwy zespołu. Miały być „Chlory” (śmiech), bo pomysł wspólnego grania zrodził się w nas na mocno odjechanych i bogato zakrapianych imprezach. Ale w końcu stanęło na dwóch opcjach zaczerpniętych z jednego z naszych kawałków.
Arek Jakubik: Mamy taką piosenkę, w której śpiewam: „Jestem Dr Misio i Mr Hui”.
PD: Mogliśmy być „hui’ami”, ale…

Wtedy z pewnością nawet by was nie zakwalifikowano do festiwalu w Opolu, a nie tylko zdyskwalifikowano.
PD: No właśnie – dlatego zostaliśmy misiami. A tak swoją drogą to właściwie nie wiem, dlaczego w ogóle znaleźliśmy się na opolskiej liście premier. Przecież jesteśmy niszowi, nie jakieś mega gwiazdy.
AJ: Zgłosił nas Universal, więc się znaleźliśmy.

A kiedy Was potem zdyskwalifikowano za teledysk do utworu „Pismo”, bolało?
PD: Coś Ty, było wspaniale. Darmowa reklama. Tylko się cieszyć.
AJ: Niemniej zarzucano nam, że oszukaliśmy Radę Artystyczną festiwalu, bo nie przedstawiliśmy im wcześniej teledysku. Musiałem prostować w mediach, bo to oczywiście nieprawda. Członkowie Rady doskonale znali i piosenkę i teledysk. Tylko że potem dostali „z góry” wytyczne, by nas usunąć. A że nie wiedzieli, jak się z tego wytłumaczyć, poszła w eter wersja, że to my daliśmy ciała. Że wdarliśmy się do Opola podstępem.

Zespołowi wyszło to w sumie chyba jednak na dobre. Pomógł jeszcze Jan Pospieszalski wyzywając Was w swoim programie od najgorszych…
AJ: Dlatego na Jana i jego żenujące słowa spuściliśmy chrześcijańską zasłonę miłosierdzia. I nie komentujemy tego. Żal go nam.

Nie rusza Was taka krytyka?
PD: Rusza nas muzyka, nie polityka. Dopóki robimy coś, co ludziom się podoba, czego chcą słuchać, dopóki przychodzą na nasze koncerty i dobrze się na nich bawią, krytyką dla samej krytyki – taką, która nie jest w jakiś sposób konstruktywna – nie zamierzamy się przejmować.

Za to krytyka, ta faktycznie dotycząca waszej muzyki, jest dla Was bardzo pochlebna. Czy to jednak nie te „afery” przysporzyły Wam więcej publiki na koncertach? A może to efekt tego, że Dr Misio dojrzał i trafia tekstami oraz muzyką dokładnie w punkt – w to, czego potrzebują odbiorcy?
AJ: Starzejemy się – to jedno jest pewne. Może przy okazji dojrzeliśmy, choć wątpię. (śmiech) Dopóki mamy energię i wiarę w to, co robimy, póki jeszcze chce nam się wykrzyczeć to, co nas wkurza, co złości czy boli, to działamy. Bo może to właśnie ostatni moment. Na koncertach rzeczywiście mamy dwa, trzy razy więcej słuchaczy niż kiedyś, choć gramy najczęściej w małych klubach. W Gdyni, Wrocławiu, Szczecinie mamy na swoich występach 400, 500 fanów. Gramy też częściej, bo zdarza się, jak to było np. w styczniu czy w lutym, że i po osiem koncertów miesięcznie. Nie wydaje mi się jednak, żeby to była kwestia reklamy czy „afer”. Sądzę, że raczej działa tu poczta pantoflowa. Ludzie przychodzą, podoba im się i podają dalej. I spotykamy się znowu za pół roku, w szerszym gronie.
PD: Mimo wszystko wciąż się dziwię, że przychodzi aż tylu ludzi. Bo w sumie nasza muzyka wcale nie jest łatwa, a teksty nie takie znów oczywiste. A jednak widzę, że ludzie dobrze się z nami bawią. Duża w tym zasługa Arka, który z każdego występu potrafi zrobić performance, zbudować atmosferę. Na naszym występie w Filharmonii w Lublinie, gdzie przyszły osoby w garniturach i frakach (dress code obowiązujący w filharmonii – red.), Arek sprawił, że pogowali i zdzierali z siebie koszule. Oznacza to, że jest w tym wszystkim jakaś energia, którą inni chcą z nami dzielić, jakiś poziom pozawerbalnego porozumienia.

Może ludzie czują, że to, co im proponujecie, jest szczere i że daje Wam to równie wiele, co im? Bo przecież nie gracie dla kasy, lecz z pasji.
AJ: Faktycznie, dziś z naszego grania trudno byłoby się utrzymać, to raczej kosztowne hobby. Każdy z nas poza występami z Dr. Misio zawodowo robi coś innego. Ale właśnie w graniu muzyki znalazłem coś, czego nie dają mi inne moje aktywności zawodowe. Wolność. To, że nikt nie stoi mi nad głową i nie mówi, co i jak mam zrobić. Muzyka pozwala oderwać się od rzeczywistości, wejść w inny wymiar czasoprzestrzeni. To jest jak narkotyk.
PD: Przez wiele lat robiłem rzeczy, które trafiały do publicznego odbioru, ale muzyka, bezpośredni kontakt z publicznością, możliwość dzielenia się tym, co ci w duszy gra i co tworzysz, tego nie da się porównać z niczym innym, chyba że z seksem…
AJ: Ale z udanym (śmiech).
PD: No, oczywiście – z udanym seksem.

Ciekawe, czy tak o swojej pracy może powiedzieć którykolwiek z pracowników Mordoru przy Domaniewskiej, o którym śpiewacie w jednym ze swoich utworów…
PD: Jednak trzeba pamiętać, że – choć gra w zespole to rzeczywiście ciężka praca – nie jest to nasze główne zawodowe zajęcie. Sądzę więc, że nie można tego porównywać.

Błędem byłoby też poważne traktowanie frazy o tym, że „chcielibyście pracować na Mordorze”…
PD: Ja nigdy w życiu nie pracowałem nawet na etacie, a co dopiero mówić o korporacji.
AJ: Miałem w swoim życiu taki okres, kiedy szukałem etatowej pracy. Bo wiadomo, człowiek dorasta, pojawia się rodzina, dzieci, zobowiązania i potrzeba jakiejś stabilizacji. Swego czasu chodziłem więc od drzwi do drzwi wszystkich warszawskich teatrów, pukałem, ale nic z tego nie wyszło. I całe szczęście. Warto być niezależnym.

Niezależność wymaga chyba wiele kreatywności, życia w nieustannym stanie gotowości, samodyscypliny. Jak u Was przebiega taki niezależny proces twórczy?
AJ: Ja mam w sobie takiego „Niemca”, który wszystkich pogania i mobilizuje do trzymania terminów. Mobbuję ich telefonami, mailami i przypominam: „Gdzie są te riffy, które miałem dziś dostać?”, „Gdzie te bity?”. Staram się ogarniać przestrzeń czasową Dr. Misio, żeby nam się wszystko nie rozlazło.
PD: Przy tworzeniu konieczne jest też wyłączenie autocenzury, bo inaczej nic nie wyjdzie. Ja w tym względzie znalazłem na siebie sposób – robię wszystko na ostatnią chwilę.
AJ: Tak, tak – gdy Paweł ma czas, to zaczyna do bólu kombinować, zmieniać, poprawiać, co nie zawsze daje lepszy efekt.
PD: A kiedy robię coś na ostatnią chwilę, bo czas mnie goni, a zrobione być musi, to nie mam czasu na dywagacje, na kombinowanie, tylko robię jak czuję i umiem najlepiej w danej chwili.

A jak już, Arku, dostaniesz te bity i riffy, to jak dostosowujesz do tego tekst?
AJ: Teksty dla Dr. Misio od lat powstają z tego, co napiszą mi Krzysiek Varga i Marcin Świetlicki. One nie zawsze są przeze mnie brane dosłownie. Wybieram z nich frazy, dopasowuję do muzyki, melodii – tak, by powstała z tego spójna kompozycja dźwięków i słów. I żeby był przekaz.

Proces twórczy nie doprowadza między Wami do zatargów? Często słyszę, że spory między partnerami biznesowymi kończą się katastrofą. Wam jednak wciąż udaje się kroczyć razem, wspólnie obraną ścieżką.
PD: Może dlatego, że to nie jest biznes i że nie motywują nas pieniądze, ale muzyka, która żyje wewnątrz każdego z nas?
AJ: A do zatargów oczywiście dochodzi. Sprzeczamy się, dyskutujemy, kłócimy. Ale to są twórcze starcia. Potrzebujemy tego.

I nawet to, że Arek, robi „skok w bok” i nagrywa solową płytę, nie zakłóca stabilności Dr. Misio?
PD: Oprócz tego, że tworzymy zespół, każdy z nas ma jakieś swoje życie i pomysł na nie. Każdy z nas ma swoją własną ścieżkę, ambicje, potrzeby rozwoju. Rozumiemy to i szanujemy. Nie przeszkadza nam to jednak dalej spotykać się na ścieżce wspólnej pt. „Dr Misio”.

Dokąd zatem na tej wspólnej ścieżce chcielibyście jeszcze dojść?
AJ: Uwielbiam planować. (śmiech) Plan jest taki: do końca roku zamykamy prace nad naszą czwartą płytą. Chcielibyśmy zaskoczyć tym, co się na niej znajdzie. Siebie i fanów.
PD: A w dalekiej przyszłości świętować 50-lecie Dr. Misio koncertem na Stadionie Narodowym (śmiech).

Tego zatem Wam i Waszej publiczności życzę. Dziękuję za rozmowę.

 

Izabela Marczak

Dodaj komentarz