Korpotata

Moja nieprzysiadalność

Nie lubię jesieni, a zimy jeszcze bardziej. Tym razem jednak skupmy się na jesieni… Na akademickich zajęciach z języka angielskiego wykładowca często podkreślał, jak to fajnie, że w Polsce możemy doświadczyć czterech różnych pór roku. Każdy znajdzie coś dla siebie, a i pogoda nie jest monotonna. Zawsze odpowiadałem mu na to, że to żadna zaleta. To tak, jakby cieszyć się, że nie mam pieniędzy, aby wymienić samochód na nowszy model, bo dzięki temu jestem bardziej ekologiczny ograniczając zbędne konsumpcyjne zachcianki do minimum. No, ale do rzeczy…

W pogardzaniu jesienią nie chodzi nawet o pogodę, ale o taki nostalgiczny czas przemijania. Nisko zawieszone niebo, gnijące powietrze i hibernacja przyrody ewidentnie sygnalizują, że coś się kończy. A mnie dopada melancholia i nostalgia, które wiszą nade mną niczym deszczowa chmura na rodziną Adamsów.
Mój wewnętrzny głos powtarza mi niemal codziennie tę samą frazę: źle żyjesz.
A ja nie wiem do końca o co chodzi. Siedzę co prawda po kilka(naście) godzin dziennie przed komputerem, ale przecież lubię swoją pracę. Daje mi satysfakcję, czuję, że się rozwijam i nie mam poczucia zmarnowanego czasu. Może chodzi o to, żeby zostawić to wszystko i wyjechać w Bieszczady? Żyć bardziej w zgodzie z naturą i tym naturalnym cyklem świata, czy tam ziemi. Jasiek mógłby w końcu mieć swojego ukochanego psa i… no i mógłby mieć psa. Poza tym musiałby – niczym królewna Śnieżka w ekranizacji Disneya – zaprzyjaźnić się ze wszystkimi leśnymi stworzeniami – przecież innych dzieci to pewnie można byłoby ze świecą szukać. Bo najbliżsi sąsiedzi mieszkaliby pewnie po drugiej stronie lasu, czy kilka lub kilkanaście kilometrów dalej.

Ale kto wie, może właśnie o to chodzi w życiu? Cisza, spokój, piękne widoki i wszędzie tylko natura. Pieklibyśmy sami chleb i prowadzili przydomowy ogródek z marchewką, pietruszką i innymi popularnymi warzywami. Wieczorami grzalibyśmy się przy kominku, ciesząc się z kolejnego dobrze przeżytego na odludziu dnia. I podśmiechiwalibyśmy się jednocześnie pod nosem z ludzi, którzy utknęli w zabetonowanych miastach na pięćdziesięciometrowych mieszkaniach za pół miliona złotych…
Znalazłem nawet na Instagramie parę, która zrealizowała tę wizję idyllicznej przyszłości na łonie natury. Wybudowali piękny, mały drewniany domek pośrodku lasu i cieszą się prostą codziennością. Bez korków, latających nad głowami śmigłowców oraz smogu. Przewijałem kolejno ich posty zachwycając się pięknymi widokami na zdjęciach, aż dobrnąłem do zeszłej zimy. Metrowe zaspy i relacje z mozolnego odśnieżania skrawka ziemi, aby można było wyjść przed dom. A to wszystko raptem na kilka godzin, bo wieczorem znowu napadało tyle, że kolejnego ranka trzeba tę czynność powtarzać od początku – i tak przez kilka miesięcy, aż do wiosennych roztopów. To się chyba jednak nie sprawdzi w naszym przypadku.

Więc może podróże? To zawsze nadaje nowy rytm codzienności. Kupimy busa, przerobimy go na kampera i będziemy śmigać jesienią oraz zimą po Portugalii czy Hiszpanii, jak te wszystkie „vanlifowe” pary w social mediach. Co kilka dni publikowalibyśmy jakiś post na Facebooku lub Instragramie z plaży nad Oceanem wzdychając sztucznie jak bardzo brakuje nam polskiej zimy. I już rozpoczynałem poszukiwania takiego vana do kupna na Allegro, kiedy dotarło do mnie, że przecież Jasiek chodzi już do szkoły, a Aśka musi jednak pojawiać się biurze… Ja mogę co prawda pracować zdalnie, ale potrzebuję dobrego dostępu do sieci. A z tym na portugalskich plażach może być różnie.

Innych pomysłów na zmianę swojego życia nie mam. Odpalam więc na pulpicie komputera tapetę z palmami i rajską plażą, i wracam do pracy. Jeszcze tylko około trzydzieści tygodni i znów będzie wiosna. Ale kto by tam liczył… Może jednak w nielubieniu jesieni chodzi mi tylko o pogodę, która często sprawia, że jestem „w stanie nieprzysiadalnym”.

Piotr Krupa

Dodaj komentarz