Korpotata

Pies

Mam już prawie czterdzieści lat i cenię w swoim życiu pewną przewidywalność codzienności. Mój syn jest już niemal samodzielny, praca spokojna, chociaż intelektualnie wymagająca. Dni są raczej przewidywalne i tygodnie upływają według standardowego rytmu. Trochę taki dom spokojnej starości, w którym wszystko dzieje się według wcześniej ustalonego harmonogramu, bo w przeciwnym razie pensjonariusze (u nas w szczególności jeden, czyli ja) stają się nerwowi i nie mogą w nocy spać. Jeżeli mój dzień miałby być piosenką, to z pewnością byłby jednym z utworów z playlisty Spotify „Chillout vibes”.

I nagle mój skrzętnie utkany w ostatnich latach rytm dnia został zdemolowany, bo… zjawił się pies. A jeżeli miałbym doprecyzować to szczeniak rasy Biewer Terrier. Broniłem się przed tym w ostatnich latach jak tylko mogłem. A mój syn, niczym rasowy lobbysta, regularnie sondował moje nastawienie do tematu.

Aż pewnego letniego popołudnia wyciągnął dwa najcięższe działa jakie posiadał w swoim arsenale. Wytknął nam z dziecięca brutalnością, że jego koledzy i koleżanki mają chociaż rodzeństwo, a on jest sam i nawet psa nie może mieć. A potem nie pozwolił mi nawet otrząsnąć się z pierwszego ostrzału, bo od razu dorzucił, że ja też przecież chciałem mieć psa jak byłem w jego wieku. Wiem w takim razie, jakie to uczucie, gdy rodzice za każdym razem odmawiają bez podania argumentu.

Zazwyczaj ze zręcznością tenisisty udawało mi się umiejętnie odeprzeć ten atak, ale widocznie trafił na mój słabszy dzień, chwilową niedyspozycję, bo powiedziałem: TAK, zgadzam się na psa. A muszę zaznaczyć, że obietnice złożone Jaśkowi są jak pakt z diabłem. Raz złożona jest już nie do odwrócenia.

Żeby nie było, nie mam nic przeciwko psom. Lubię je tarmosić, biegać czy bawić się z nimi. To trochę jak z dziećmi (mam nadzieję, że nikt nie obrazi się za to porównanie) – każdy lubi wygłupiać się z kilkulatkiem na rodzinnej imprezie jako ciocia lub wujek. Oddajesz go potem rodzicom i wracasz do swojego życia.

Z psami jest tak samo. Pobawisz się z czworonogiem kumpla przez kilkanaście minut, dasz mu smaczka i nawet przemknie ci przez głowę myśl, że może i fajnie jest mieć psa. A potem wracasz do siebie, a wszystkie związane z nim obowiązki to nie twój problem.

Niby wiedziałem o tym, że pies to przede wszystkim obowiązek. Ale mieć tego świadomość to jedno, a doświadczyć tego o trzeciej w nocy to zupełnie inna kwestia.

I tak oto pod koniec listopada ubiegłego roku zjawił się w naszych progach kilkutygodniowy psiak, który wywrócił nasze życie do góry nogami. Praca z domu już nie jest taka sama. Spontaniczne wyjazdy to przeszłość, a codzienna jazda samochodem to istny rollercoaster. A do tego pogryzione listwy, pogryziona tapeta i zdewastowane buty. Niby sporo jak na zaledwie dwukilogramowego psiaka. Ale wystarczy, że mój syn powie, że jest taki szczęśliwy, bo spełniliśmy jego największe marzenie i nagle okazuje się, że te szkody i problemy nie są znowu aż takie duże. Jakoś damy radę.

Piotr Krupa

Dodaj komentarz