Korpomama

Tryby zasilania

Dzieci mają tę magiczną zdolność działania na full na baterii do samego jej końca, niczym odkurzacz pewnej znanej firmy, który działa z pełną mocą ssącą aż do momentu odłączenia. I wtedy następuje całkowite wyłączenie, nic nie buczy, lekko nie ciągnie czy szumi. Nie dzieje się nic, kompletnie nic, do ponownego działania potrzebne jest naładowanie.

Zapewne widzieliście mnóstwo obrazków w sieci z dziećmi śpiącymi w dziwnych pozach lub miejscach. One mają tak samo jak ten odkurzacz – działają na pełnej mocy aż tu nagle cyk! bateria się kończy i następuje nagłe wyłącznie energii. Wtedy nic nie pomaga: prośby, groźby, przekupstwo. Po prostu bateria została odłączona i dopiero po jej ponownym naładowaniu wróci możliwość kontaktowania się z takim osobnikiem. Naładować baterie można na dwa sposoby, w zależności od potrzeb rodzica w danej sytuacji.
Pierwszy: całkowite uśpienie. Idealna metoda, kiedy potrzeba jest chwili spokoju, kiedy dokazywania pociechy doprowadziły do wyładowania osobistej baterii rodzica.
Drugi sposób: baterię dziecka trzeba naładować cukrem. Tutaj wkład jest dowolny: czekolada, baton, w zdrowszej wersji owoce.

Ale jeżeli rodzić chce zostać na imprezie dłużej niż stan naładowania baterii dziecka, nic tak nie zadziała jak cukier w czystej, rafinowanej postaci. Niema tutaj żadnych stanów pośrednich. Dziecko jest albo naładowane albo rozładowane. Pobudzenie następuje w tej samej sekundzie w jakiej nastąpiło rozładowanie i wówczas osobnik wraca do poziomu maksymalnej wydolności. Jeżeli kiedyś zastanawialiście się jak działają substancje pobudzające – dajcie zmęczonemu dziecku dwie łyżeczki cukru. Eksperyment prawdopodobnie przekroczy wasze wyobrażenia.

Zadziwia mnie także funkcja drzemki u dziecka, jest to opcja wręcz zakazana, jeżeli rodzice po powrocie do domu mają ochotę spędzić wieczór przytulając się do siebie. Proces podtrzymywania takiego praktycznie wyładowanego akumulatora musi trwać przez całą drogę powrotną do domu. Niech tylko nastąpi chwilowa nieuwaga rodzica i osobnik przytnie komara, dosłownie na chwilkę, to koniec. Po wybudzeniu poziom naładowania baterii wykazuje znów sto procent. O przytulaniu na kanapie można zapomnieć.

Jak to się dzieje, że u mnie to już tak nie działa, że ładowanie mojej baterii trwa tyle samo, ile zajęło jej rozładowywanie? Jakie to by było cudowne, gdyby proces mojej regeneracji wyglądał tak samo jak u mojej córki. Pracuję, pracuję – cyk! bateria odłączona – drzemka – pracuję dalej – cyk! bateria rozładowana.
Koleżanka proponuje wypad na tańce. Cyk! dwie łyżeczki cukru – zabawa do północy – cyk! rozładowane baterie – sen do rana: akumulator pełny – idę do pracy.
I potem znów: pracuję – odłączenie – kawa! włączenie – praca – odłączenie – cukier! włączenie… Proces zero-jedynkowy: albo działam, albo nie działam.
Jednak w moim wydaniu wyglądałoby to tak: praca – kawa – praca – cukier…
Koleżanka: – Jest impreza!
Ja: – Eee, nie, czas na sen.
– Coś ty, chodź! Będzie fajnie…
– No dobra, idę!

Kawa – zabawa do północy – sen. Poranek – kawa z cukrem – nadal zmęczenie. Zero pobudzenia, zero chęci do działania. Baterie mam rozładowane tak, że mogę funkcjonować jedynie w trybie powolnych ruchów. Kojarzenie faktów z trzyminutowym opóźnieniem i do tego łopocące serce niczym ptak w zamkniętej klatce…
Ach, jak ja bym chciała być takim odkurzaczem tej znanej firmy.

Dorota Dabińska-Frydrych

Dodaj komentarz