Korpotata

Rodzeństwo czy pies?

Gdy piszę te słowa, właśnie przechodzi trzecia fala koronawirusa. Jest poniedziałek 29 marca i kończy się trzeci dzień kolejnego lockdownu, który tym razem objął również przedszkola i żłobki. A to oznacza, że tym razem komplikuje on również nasze życie. Jasiek z westchnieniem poinformował nas, że już brakuje mu przedszkola. A przed nim jeszcze niemal dwa tygodnie bez kolegów i koleżanek.
Nie byłoby w tym większego dramatu, bo lubimy spędzać razem czas i zazwyczaj dobrze się bawimy, gdyby nie fakt, że musimy pracować. Od 8 do 16 Jasiek musi zorganizować sobie czas samemu. A to, pomimo pokoju wypełnionego zabawkami, wcale nie jest takie łatwe. Problemu nie stanowi bowiem, w co i jak się bawić, tylko z kim.
Dlatego w piątek w drodze powrotnej z przedszkola Jasiek powiedział zasmucony, że będzie mu go brakowało. Próbowałem go pocieszyć, że wszyscy jego koledzy i koleżanki również będą musieli też siedzieć w domu, więc nie jest osamotniony. To jednak nie podniosło go na duchu, bo z wyrzutem wyznał, że jego koledzy to mają rodzeństwo i będą mogli bawić się razem, a on będzie sam.
Przyznaję, że trochę mnie to zabolało, bo w teorii Jasiek ma rację. Lepiej nudzić się razem niż w pojedynkę. W praktyce jednak spędzanie aż tyle czasu z rodzeństwem rzadko kiedy kończy się dobrze.

Od razu przypomniało mi się moje dzieciństwo. Byłem dzieckiem środkowym, a to oznacza, że miałem starszą o trzy lata siostra i młodszego o blisko siedem lat brata. Zamknięci przez kilka dni na pięćdziesięciu metrach kwadratowych doprowadzaliśmy naszych rodziców do szału. Po wyczerpaniu już wszystkich możliwych zaczepek i awantur o byle co, następowała scena finałowa, która ściągała rodziców nad nerwową przepaść. Gdy byliśmy już porozstawiani po wszystkich kątach pokoju, wyprowadzałem atak ostateczny. Bo – jak każdy wie – w sporze rodzeństwa chodzi przede wszystkim o to, czyje będzie na wierzchu. I to się nie zmienia, nawet jak dorastamy. W naszym przypadku było to mniej więcej coś takiego:
– Mamooo! A Piotrek się na mnie gapi i mnie to denerwuje! – krzyczała moja siostra.
– Piotrek, przestań się na nią gapić! – odkrzykiwała z kuchni mama.
– Przecież się nie gapię, patrzę sobie tylko – odpowiadałem.
– No, maaamaaa! On mi teraz pokazuje język i się głupio cieszy! Weź go stąd!
I ta bezcelowa komunikacja trwała około kilku minut, do momentu, aż wyprowadziliśmy mamę całkowicie z równowagi.

Opowiadam tę historię synowi podczas drogi powrotnej z przedszkola. Jasiek dochodzi do wniosku, że może faktycznie rodzeństwo nie rozwiązuje obecnego problemu z siedzeniem w domu. Dlatego woli jednak mieć psa!
Ten temat wraca jak bumerang minimum raz w miesiącu. Mieliśmy już nawet takie momenty, że prawie się złamaliśmy, bo wiemy jak bardzo Jasiek chciałby mieć czworonoga. Pracujemy teraz zdalnie (ja już na stałe, nawet jeżeli epidemię uda się opanować). Jasiek jest coraz bardziej samodzielny i jeżeli mu na czymś bardzo zależy, zachowuje się bardzo odpowiedzialnie. Jest też troskliwy wobec zwierząt i lubi się nimi zajmować. Można zatem założyć, że to dobry moment na psa w naszym domu. Bo to, że kiedyś będziemy go mieli, to jest już raczej postanowione.

I kiedy już prawie chcę powiedzieć: zgoda, przygarnijmy jakąś psinę, to próbuję wyobrazić sobie najbardziej paskudną pogodę na przestrzeni grudnia i listopada… o szóstej rano w sobotę. I wtedy chęć na psa mija mi niemal od razu, bo wiem, że jedyną osobą, która wyjdzie z tym zwierzem na zewnątrz, będę ja.

Piotr Krupa

Dodaj komentarz