Korpotata

Korzyści płynące z tych wakacji

To były dziwne wakacje. Niby wszystko normalnie, bo mieliśmy trochę słońca i ciepła, pojeździliśmy na rowerach, pochodziliśmy po górach, pływaliśmy na łódce i kąpaliśmy się w naszym zimnym morzu. Można zatem uznać, że zaliczamy je do udanych. Mimo to pozostaje jakiś niedosyt, takie niedomówienie. Trochę jak wtedy, kiedy prosisz szefa o szybsze wyjście z pracy i on się zgadza, ale wzdycha przy tym ciężko i robi kwaśną minę.

My spędziliśmy wakacje w Polsce, ale jeszcze na początku roku mieliśmy zakusy na Grecję. Ba, nawet kupiliśmy już bilety lotnicze i zarezerwowaliśmy mieszkanie w Kalamacie. Przed nami roztaczała się wizja dwutygodniowej sielanki w greckim słońcu. Pomimo tego, że do tej pory zawsze spędzaliśmy urlopy szwędając się i odkrywając różne miasta, to w tym roku planowaliśmy zalegać na plaży z zimnym piwkiem i kąpać się w ciepłym Morzu Egejskim. I tak przez calutkie dwa tygodnie. To miał być ten krótki moment w życiu, w którym można martwić się tylko o dwie rzeczy: co będę robił następnego dnia i co dobrego zjem dzisiaj na obiad.
Tą piękną wizją żyliśmy do około połowy marca, bo potem nastał czas pandemii. Na początku myśleliśmy, że do połowy sierpnia (tak mieliśmy zaplanowany urlop) wszystko jakoś się unormuje. Niestety – potem nastały kwiecień, maj, czerwiec… I już wiedzieliśmy, że nasze wielkie greckie wakacje trzeba zawiesić na kołku. Może w przyszłym roku się uda.

Co gorsza, stanęliśmy przed dylematem: czy w ogóle gdzieś jechać w tym roku. Wirus nie dawał za wygraną, a coraz więcej osób zaczęło podchodzić z coraz większym luzem do zasad epidemiologicznych. W końcu zdecydowaliśmy: spędzimy urlop w kraju. Nie jest to oczywiście nic wyjątkowego, jednak problemem jest pogoda. My niestety nie mamy do niej szczęścia. Podczas naszego ostatniego tygodniowego pobytu w górach deszcz padał niemal non stop przez sześć dni, a termometr wskazywał 8-10 kresek. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że to była końcówka czerwca.
Mimo tego typu doświadczeń postanowiliśmy zaryzykować. Zdecydowaliśmy się na tygodniowy wypad w Tatry i na Mazury. Pogoda była… znośna. Trochę deszczu, ale przeważało słońce.

Szybko zrozumieliśmy, że jednak to nie samo miejsce jest ważne. Wyjazdy wakacyjne traktujemy przede wszystkim jako odskocznię od codzienności i okazję do takiego pełnego bycia razem. Jasiek jest już na tyle duży, że mogliśmy zaliczyć kilka znanych górskich szlaków turystycznych, popływać łódką po jednym z mazurskich jezior, piec kiełbaski na ognisku i oczywiście grać w piłkę nożną do upadłego. Ale co ważniejsze, były też okazje do długich rozmów z synem o świecie i życiu. Zaskoczyło mnie, że nasz sześciolatek ma już tyle ciekawych przemyśleń i obserwacji na temat sytuacji, których jest świadkiem.

Może zabrzmi to trywialnie, ale maksyma „nieważne gdzie, ważne z kim” w naszym przypadku sprawdza się na każdym wakacyjnym wyjeździe. A w tym roku dodatkowo odkryłem, że mam już naprawdę dojrzałego syna, który obserwuje, analizuje i wyciąga wnioski na temat otaczającego go świata.
Wydaje mi się, że to znacznie większa korzyść od tej, którą mógłbym czerpać z wylegiwania się na greckiej plaży, prawda?

Piotr Krupa

Dodaj komentarz